Jak podsumować rok, w którym urodził się mój syn? Powinnam napisać że to był najlepszy rok, najszczęśliwszy.
Nie całkiem.
Zaczął się katastrofalnie, trwał okropnie, aż do momentu kiedy wyskoczył ze mnie Masa. Wtedy zrozumiałam, czego pierwsza połówka roku chciała mnie nauczyć.
Wiedziałam już wcześniej że najważniejsze są te dwie istotki które wyhodowałam w sobie od ziarenka. Ale nauczyłam się też, że ta osoba której codziennie rano patrzę w oczy w lustrze, jest też ważna. A dla tych małych ludzików nazywających mnie mamą, ta osoba jest najważniejsza. I długo nic poza nami. Jest mąż, jest mama, są siostry, znajomi, psy, koty. Ale składam się teraz z trzech części, MamoGaboMasy i nikt ale to nikt nam nie popsuje tego bytowania w trójcy najświętszej. Bo jeśli by chciał, słowem, uczynkiem, miną, złośliwością, podłożeniem nogi, szturchnięciem, krytyką wredotliwą, to…..będzie miał do czynienia ze mną. Nie ma bardziej niebezpiecznego zwierzęcia niż rozwścieczona matka.
Nauczyła mnie ta zła połowka roku, że jestem bardzo silna. Że liczyć muszę na siebie. Że dam radę. Że nie można udawać że wtulenie się w ulubiony fotel rozwiąże wszystkie problemy, że można w nim udawać że mnie nie ma.
Zabrali mi fotel. Jak zwykłą rzecz, bez znaczenia. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Teraz mam nowy, ale on już nie będzie rozwiązywał moich problemów.
Że najbliższe osoby bywają najbardziej okrutne, bo znają nasze słabe punkty.
Że mój płacz może być dla kogoś powodem do radości i satysfakcji.
Że są rzeczy które można wybaczyć, ale zapomnieć się nie da. Sytuacje które wracają jak bumerang, zamrażające kawałki serca.
Że już nie będzie tak jak było.
I wtedy , 8 lipca o 8.25 pojawił się On. Mały Aniołek.
Kiedy wróciliśmy z sali operacyjnej do naszego pokoiku szpitalnego, nikt na mnie nie czekał. Wszyscy już wiedzieli że jest Masa, został obfotografowany, rozesłany, rozinformowany, a ja….no cóż ja. Żyłam. Rozpłakałam się najbardziej w życiu z największej samotności jaka mnie mogła spotkać. I postanowiłam. Stanowczo….
A teraz? Jeśli istnieje jakaś siła tam na górze, to Masa jest nagrodą. Każdy uśmiech za każdą łzę, każdy dzień z nim wymazuje jeden dzień z czasu kiedy go nie było. Mój synek. I moja córcia.
Wokół mnie miłość kwitnie. Wszyscy wszystkim słodko i tęczowo. Mi też, bo może zrozumieli, może żałują a może się wystraszyli a może mnie kochają. Cóż, to miłe nawet, ale ja zajęta jestem troszkę, czasu brakuje.
Bo to był dobry rok. Najlepszy. Dał mi syna.
2014/12/30
2014/12/16
Męczennicy świąteczni kapustowaniem wycieńczeni
Są wśród nas ludzie, którym za ciężko. Codzienność ich męczy, skarżą się na depresje, choroby wrzodowo-migrenowe, bóle brzucha i dupy, problemator mają ciągle w pozycji “On”, bo pozycji “Off” już dawno nie ma.
Pół biedy kiedy spotykamy ich na ulicy, w sklepie czy w urzędzie.
Gorzej kiedy jesteśmy zmuszeni ich wysłuchać.
“Oooooooooj Pani bo mąkę trzeba kupić na święta, a gdzie to taka mąka z markietu, toż to ciasto się oklapnie, zakalec wyjdzie, a tu cała rodzina przyjeżdża, a tu ciasta ni ma, a tu fierany trza wyprać a ta woda taka żółta, te fierany szare się robią zaraz po kupieniu, a tu Pani to mnie strzyka w kolanach a tu porządki trzeba robić, na te święta poszaleli wszyscy jakie ceny, a ja zmęczona taka, a samochód nie jest umyty bo dzieci takie niewdzięczne się nie interesują, a tu muszę Pani kochana jeszcze żyć i życiem się męczę, szanowna Pani, zakupy dla mnie to koszmar, a już te prezenty to mnie sen z powiek spędzają, bo się w dupach przewraca, bo te dzieci za dużo mają a one do tego hałasują i krzyczą, niewychowane takie te dzieci, babcię męczą, wina rodziców, na głowę sobie dają wchodzić, za moich czasów tak nie było, a pani ja nie mam stołu i krzeseł na Wigilię tylu, bo oni wszyscy się zjadą, na gotowe a matka ma myśleć jak ich usadzić, a mnie to się marzy taka girlanda na tarasie świetlna, aale ja przecież nie pojadę kupić, na złość sobie chyba w sumie nie kupię, bo no co, się poużalam że nie mam girlandy,tak właśnie zrobię, girlandoużalanie, o matkoboskoczęstochowsko tyle tych zakupów do zrobienia, co ja mam temu zięciowi pod choinkę kupić, nie śpię, nie jem ze zgryzoty, czy mu bona kupić, czy cygara, ja się wykończę nerwicowo. A okien nie będę myła, córki niech myją. Ja się położę w tym czasie bo ja mam boleści i swędziawicę z tych nerw, a Matkoboskojedyno a choinka czy ona jest w komplecie, bo ja Pani sztuczną mam bo ja latać nie będę z odkurzaczem żeby igły odkurzać bo i tak odkurzacz mam do dupy bo mi za ciężko worki jechać kupić, bo ja mam lęki i straszliwość zakupową, ja nie lubię zakupów, zresztą ja lubić nie muszę bo mi dzieci zrobią, ale drogo Pani jest, a te zakupy też robią na raty te dzieci moje, co są niewdzięczne, ja nie wiem czemu tyle razy muszą jeździć ,bo benzyna droga, no płacą za nią ale i tak jęczę bo lubię nawet nad benzynąjęczęć. Pani co ja mam w tym życiu ja zmęczona jestem, a te okna, a te gotowania, ile ja mięsa mam kupić, ja nie wiem, ja się zagubiłam w mięso przestrzeni ,skaranie boskie z tymi garami znowu będę wyrzucać, ale powiedz Pani jak zrobię za mało to będzie ale wstyd, no to zrobię te 56 kilo mięsa na 5 osób, ale ja się zmęczę tym mięsowaniem, a co dopiero sałatkowaniem i kapuścianiem, no w sumie to ja tego nie będę gotować bo to dzieci, ale Pani co ja się zmęczę to moje!!!!!!!!!!!! Mojeeee!!!!!!!!! ”
Ja już nie myślę jaka po świętach będzie zmęczona.
Pół biedy kiedy spotykamy ich na ulicy, w sklepie czy w urzędzie.
Gorzej kiedy jesteśmy zmuszeni ich wysłuchać.
“Oooooooooj Pani bo mąkę trzeba kupić na święta, a gdzie to taka mąka z markietu, toż to ciasto się oklapnie, zakalec wyjdzie, a tu cała rodzina przyjeżdża, a tu ciasta ni ma, a tu fierany trza wyprać a ta woda taka żółta, te fierany szare się robią zaraz po kupieniu, a tu Pani to mnie strzyka w kolanach a tu porządki trzeba robić, na te święta poszaleli wszyscy jakie ceny, a ja zmęczona taka, a samochód nie jest umyty bo dzieci takie niewdzięczne się nie interesują, a tu muszę Pani kochana jeszcze żyć i życiem się męczę, szanowna Pani, zakupy dla mnie to koszmar, a już te prezenty to mnie sen z powiek spędzają, bo się w dupach przewraca, bo te dzieci za dużo mają a one do tego hałasują i krzyczą, niewychowane takie te dzieci, babcię męczą, wina rodziców, na głowę sobie dają wchodzić, za moich czasów tak nie było, a pani ja nie mam stołu i krzeseł na Wigilię tylu, bo oni wszyscy się zjadą, na gotowe a matka ma myśleć jak ich usadzić, a mnie to się marzy taka girlanda na tarasie świetlna, aale ja przecież nie pojadę kupić, na złość sobie chyba w sumie nie kupię, bo no co, się poużalam że nie mam girlandy,tak właśnie zrobię, girlandoużalanie, o matkoboskoczęstochowsko tyle tych zakupów do zrobienia, co ja mam temu zięciowi pod choinkę kupić, nie śpię, nie jem ze zgryzoty, czy mu bona kupić, czy cygara, ja się wykończę nerwicowo. A okien nie będę myła, córki niech myją. Ja się położę w tym czasie bo ja mam boleści i swędziawicę z tych nerw, a Matkoboskojedyno a choinka czy ona jest w komplecie, bo ja Pani sztuczną mam bo ja latać nie będę z odkurzaczem żeby igły odkurzać bo i tak odkurzacz mam do dupy bo mi za ciężko worki jechać kupić, bo ja mam lęki i straszliwość zakupową, ja nie lubię zakupów, zresztą ja lubić nie muszę bo mi dzieci zrobią, ale drogo Pani jest, a te zakupy też robią na raty te dzieci moje, co są niewdzięczne, ja nie wiem czemu tyle razy muszą jeździć ,bo benzyna droga, no płacą za nią ale i tak jęczę bo lubię nawet nad benzynąjęczęć. Pani co ja mam w tym życiu ja zmęczona jestem, a te okna, a te gotowania, ile ja mięsa mam kupić, ja nie wiem, ja się zagubiłam w mięso przestrzeni ,skaranie boskie z tymi garami znowu będę wyrzucać, ale powiedz Pani jak zrobię za mało to będzie ale wstyd, no to zrobię te 56 kilo mięsa na 5 osób, ale ja się zmęczę tym mięsowaniem, a co dopiero sałatkowaniem i kapuścianiem, no w sumie to ja tego nie będę gotować bo to dzieci, ale Pani co ja się zmęczę to moje!!!!!!!!!!!! Mojeeee!!!!!!!!! ”
Ja już nie myślę jaka po świętach będzie zmęczona.
2014/12/11
Czego nauczył mnie syn?
Jedno to pikuś nawet jak ma charakterek Gabisi. Z dwójką ciężko, nawet jeśli to drugie ma charakter Masy. Z jednym jesteś perfekcyjną matką, żoną kochanką i panią domu. Z większą ilością przychówku już nie pamiętasz znaczenia słowa "perfekcja".
Czego nauczył mnie mój synuś swoim przybyciem, co zmienił w moim życiu?
# Że marudzeniem i narzekaniem nic nie zdziałam. Że bycie zmęczoną mając w posiadaniu dwójeczkę aniołeczków, jest tak naturalne, jak to, że delfiny są miłe (Kasiu moja kochana hihi). A więc uśmiech na pyska, na pytania jak to jest mieć dwoje dzieci - jedna odpowiedź - cudownie. Nawet jak wkurwiają, mordercze instynkty się włączają, i człek chce się walić po łbie tym co pod ręką. Do krwi. Się walić.
Jest cudownie.
# Że nie zaczyna się zdania od "że" heeeheee niezły kawał, co? Co mi przypomina o tym, że nauczyłam się śmiać. Z siebie, z dzieci, z męża. Jakie to fajne, wcześniej się wściekałam a teraz się śmieję.
# Że dzieci chcą mieć ładną mamę. Że systematyczność to słowo którego do niedawna nie było w słowniku Gabigada. A tu nagle matka się zaczyna zmuszać. Łączny czas zabiegów na starzejące się i obwisające ciało? No, może z 15 minut dziennie. Z prysznicem. Balsam tu, na tyłek taki krem, pazury wrzzzzztttt opiłować, oczy nabalsamować, brzuch zabalsamować, pikna jestem niesłychanie a i brzuszki zrobię. Robiłam w sumie, teraz mam przerwę.
# Że genialny obiad to kwestia nazewnictwa. Zupa pomidorowa Napoli - podaję przepis. Wczoraj ugotowany ryż zalewamy wodą. Wrzucamy puszkę pomidorów (taaaaak, do tego ryżu!!!!) oraz słoik sosu do spagetti. Sos Napoli jak sama nazwa mowi zupy owej. Do tego jakiś bulion. Gryzł go pies jaki, może być też kiełbacha albo kość jakaś, do tego bazylia i oregano. Mąż wychwalał. Biedny nie wie co jadł. Ale jak szybko mi poszło, no i nie ukrywajmy - jaka inwencja twórcza matki dwóch pasożytów.
# Że przygotowania do wyjscia z domu trza zacząć godzinę przed owym wyjściem? Kupa, rzygi, keczup, czekolada, przebieranko, siku na nocnik, szajse nie założyłeś mu rajstop, a gdzie jest czapka Mikołaja, a żelazko wyłączyłaś (askądjamamkurwawiedziecostatniprasowales), a zasnął popatrz. No.
# Ze najfajniej sobie z nimi leżeć na tapczanie i nic nie robić.
# Że nic nie muszę, a nawet jak muszę, to nie ucieknie. Jak ucieknie to jego strata.
# Że nie musi być idealnie, a nawet idealnie być nie może. Nie da się nie da się.
# Że o 5.30 człowiek kocha Doktor Dosię, Księżniczkę Zosię i błogosławi Disney Channel za chwilkę snu jeszcze #mamasięprzytulidoMikołajanachwilkędobrze? #nieśpiętylkoodpoczywam
# Że mądre stwierdzenia dotyczące zazdrości o młodsze rodzeństwo wcale się nie potwierdzają. U nas tego nie ma, póki co Gabisława brata nie pobiła, nie poddusiła, wybroczyn też nie stwierdziłam.
# Że mieć syna jest równie fajnie jak córcię, choć inaczej #synekmamusi #miniuś
# Że dla ułatwienia życia każda matka powinna mieć na taśmie zestaw poleceń, na przykład: Zostaw tego psa, nie trzaskaj drzwiami, wytrzyj buzię, nie pisz po stole. Znacznie ułatwiłoby kontrolę nad starszą latoroślą, a w kółko odtwarzane często trafiałoby w cel. Może też zostałoby jakoś bardziej przyjęte do tego małego rudego łebka, przetworzone, zapamiętane i wcielane w życie.
# Że samotny wyjazd do Biedronki staje się cudowną wyprawą do Galerii Biedronka. Ile tam towaru, jak to się można przechadzać między półkami, dotykać, oglądać, bez darcia mordy: Zostawtobospadnienieruszajniekupięcitegodobrzealetylkojeden.
# Że szczyt luksusu to dla matki spokojny wieczór, wpis na bloga, gorąca kąpiel, ciepła kawa. Wieczór to szczęsliwa pora dnia #spaćsięchcewcholeręaleitakfajnie
# No (nie zaczyna się od no też!), że zajebiście być podwójną mamą. Że to najlepsza rzecz na świecie.Że kocham te pasożyty, cholerstwa jedne, do utraty tchu i zdarcia gardła.
Czego nauczył mnie mój synuś swoim przybyciem, co zmienił w moim życiu?
# Że marudzeniem i narzekaniem nic nie zdziałam. Że bycie zmęczoną mając w posiadaniu dwójeczkę aniołeczków, jest tak naturalne, jak to, że delfiny są miłe (Kasiu moja kochana hihi). A więc uśmiech na pyska, na pytania jak to jest mieć dwoje dzieci - jedna odpowiedź - cudownie. Nawet jak wkurwiają, mordercze instynkty się włączają, i człek chce się walić po łbie tym co pod ręką. Do krwi. Się walić.
Jest cudownie.
# Że nie zaczyna się zdania od "że" heeeheee niezły kawał, co? Co mi przypomina o tym, że nauczyłam się śmiać. Z siebie, z dzieci, z męża. Jakie to fajne, wcześniej się wściekałam a teraz się śmieję.
# Że dzieci chcą mieć ładną mamę. Że systematyczność to słowo którego do niedawna nie było w słowniku Gabigada. A tu nagle matka się zaczyna zmuszać. Łączny czas zabiegów na starzejące się i obwisające ciało? No, może z 15 minut dziennie. Z prysznicem. Balsam tu, na tyłek taki krem, pazury wrzzzzztttt opiłować, oczy nabalsamować, brzuch zabalsamować, pikna jestem niesłychanie a i brzuszki zrobię. Robiłam w sumie, teraz mam przerwę.
# Że genialny obiad to kwestia nazewnictwa. Zupa pomidorowa Napoli - podaję przepis. Wczoraj ugotowany ryż zalewamy wodą. Wrzucamy puszkę pomidorów (taaaaak, do tego ryżu!!!!) oraz słoik sosu do spagetti. Sos Napoli jak sama nazwa mowi zupy owej. Do tego jakiś bulion. Gryzł go pies jaki, może być też kiełbacha albo kość jakaś, do tego bazylia i oregano. Mąż wychwalał. Biedny nie wie co jadł. Ale jak szybko mi poszło, no i nie ukrywajmy - jaka inwencja twórcza matki dwóch pasożytów.
# Że przygotowania do wyjscia z domu trza zacząć godzinę przed owym wyjściem? Kupa, rzygi, keczup, czekolada, przebieranko, siku na nocnik, szajse nie założyłeś mu rajstop, a gdzie jest czapka Mikołaja, a żelazko wyłączyłaś (askądjamamkurwawiedziecostatniprasowales), a zasnął popatrz. No.
# Ze najfajniej sobie z nimi leżeć na tapczanie i nic nie robić.
# Że nic nie muszę, a nawet jak muszę, to nie ucieknie. Jak ucieknie to jego strata.
# Że nie musi być idealnie, a nawet idealnie być nie może. Nie da się nie da się.
# Że o 5.30 człowiek kocha Doktor Dosię, Księżniczkę Zosię i błogosławi Disney Channel za chwilkę snu jeszcze #mamasięprzytulidoMikołajanachwilkędobrze? #nieśpiętylkoodpoczywam
# Że mądre stwierdzenia dotyczące zazdrości o młodsze rodzeństwo wcale się nie potwierdzają. U nas tego nie ma, póki co Gabisława brata nie pobiła, nie poddusiła, wybroczyn też nie stwierdziłam.
# Że mieć syna jest równie fajnie jak córcię, choć inaczej #synekmamusi #miniuś
# Że dla ułatwienia życia każda matka powinna mieć na taśmie zestaw poleceń, na przykład: Zostaw tego psa, nie trzaskaj drzwiami, wytrzyj buzię, nie pisz po stole. Znacznie ułatwiłoby kontrolę nad starszą latoroślą, a w kółko odtwarzane często trafiałoby w cel. Może też zostałoby jakoś bardziej przyjęte do tego małego rudego łebka, przetworzone, zapamiętane i wcielane w życie.
# Że samotny wyjazd do Biedronki staje się cudowną wyprawą do Galerii Biedronka. Ile tam towaru, jak to się można przechadzać między półkami, dotykać, oglądać, bez darcia mordy: Zostawtobospadnienieruszajniekupięcitegodobrzealetylkojeden.
# Że szczyt luksusu to dla matki spokojny wieczór, wpis na bloga, gorąca kąpiel, ciepła kawa. Wieczór to szczęsliwa pora dnia #spaćsięchcewcholeręaleitakfajnie
# No (nie zaczyna się od no też!), że zajebiście być podwójną mamą. Że to najlepsza rzecz na świecie.Że kocham te pasożyty, cholerstwa jedne, do utraty tchu i zdarcia gardła.
2014/12/03
Marzenia? A spełniam, dziękuję:)
"Klęski się zdarzają. Nikt ich nie uniknie. Dlatego czasem lepiej przegrać bitwę o swoje marzenia niż zostać pokonanym, nie wiedząc o co się walczyło". P.Coelho.
Nie przepadam za tym gościem, ale to akurat bardzo trafne stwierdzenie.
W chwili, w której zaczynałam wierzyć że będzie już tylko lepiej, dostałam cios w szyję. Wcale nie ostateczny, wcale nie żaden wyrok, ale cios, który kazał mi zwolnić i zastanowić się co dalej.
Będę pisać.
Zaczęłam czytać i pisać w wieku trzech lat. W "zerówce" czytałam książki dzieciom z młodszych grup. Do szkoły poszłam rok wcześniej, chociaż proponowali żebym zaczęła od drugiej klasy od razu.
Do końca podstawówki wygrałam wszystkie wojewódzkie konkursy polonistyczne i ortograficzne. Z pierwszą lokatą. Wiedziałam że słowo to moja pasja. Czytałam książki tonami, w bibliotece pani nie chciała mi wypożyczać niektórych tytułów ze względu na wiek, więc pomagał mi tata:) Czytałam dwie-trzy książki dziennie.
W liceum na języki polskim toczyłam wieczne wojny z nauczycielką. Źle rozumiałam "co poeta ma na myśli", a mój styl był przez panią P. określany pogardliwie jako "felietonistyczny". Maturę napisałam na bdb, w dwie godziny, bez brudnopisu, ustną zdałam na db, bo poległam na gramatyce. Tak, gramatyka jest dla mnie czarną magią (tzn. cała ta rozbiorowość zdania, przyimki i inne shity).
Moje marzenie o pisaniu zdechło. Został mi cały zeszyt wierszy, całkiem niezłych, patrząc z perspektywy tych kilkunastu lat od zdania egzaminu dojrzałosci.
Kiedy pojawił się FP Gabigada, nie sądziłam że osiagnie jakąkolwiek popularność. Teraz patrząc na to że prawie każdy wpis ma liczbę polubień od 5-10% ludzi lubiących Gabigadę, jestem szczęsliwa. Procentowo niesamowity wynik.
Licznik na blogu bije coraz żywiej. Wasze komentarze i wiadomości dodają mi skrzydeł.
Przed chwilą dostałam maila od zleceniodawcy "Świetne, a zakończenie robi niesamowite wrażenie".
Będę pisać.
W nowym mieszkaniu chcę mieć porządne biurko, na nim lampkę i święty spokój.
Będę pisać, będę spełniać swoje marzenia, będę się rozwijać.
Tak naprawdę to ja nic innego czuję. Pisanie bardzo czuję. Siadam, piszę pierwsze zdanie i płynie lawina. Na czysto, bez notatek, bez korekty nawet nieraz. Nienawidzę siebie czytać, nudzi mnie to.
Marzę o tym że Gabigada będzie miała nowych czytelników, bez jakiegoś żebrania, linkowania, po prostu - za treści.
Dziękuję że jesteście, że czytacie, że polecacie.Dziękuję.
Dziękuję Kasi z Mamasama - bez Ciebie tego by nie było, wiesz przecież.
Dziękuję Justynie z Domowniczki.pl, która jako pierwsza mnie poleciła, wspiera, chwali.
Jesteście obie cudowne, mimo braku czasu, mijania się, codziennych bolączek - jesteście matkami chrzestnymi Gabigada.
I świruję ze szczęscia na myśl o wakacjach z Wami:)
No, teraz lecę na allegro se lampkę kupić.
Będę pisała, mówiłam Wam już?
Nie przepadam za tym gościem, ale to akurat bardzo trafne stwierdzenie.
W chwili, w której zaczynałam wierzyć że będzie już tylko lepiej, dostałam cios w szyję. Wcale nie ostateczny, wcale nie żaden wyrok, ale cios, który kazał mi zwolnić i zastanowić się co dalej.
Będę pisać.
Zaczęłam czytać i pisać w wieku trzech lat. W "zerówce" czytałam książki dzieciom z młodszych grup. Do szkoły poszłam rok wcześniej, chociaż proponowali żebym zaczęła od drugiej klasy od razu.
Do końca podstawówki wygrałam wszystkie wojewódzkie konkursy polonistyczne i ortograficzne. Z pierwszą lokatą. Wiedziałam że słowo to moja pasja. Czytałam książki tonami, w bibliotece pani nie chciała mi wypożyczać niektórych tytułów ze względu na wiek, więc pomagał mi tata:) Czytałam dwie-trzy książki dziennie.
W liceum na języki polskim toczyłam wieczne wojny z nauczycielką. Źle rozumiałam "co poeta ma na myśli", a mój styl był przez panią P. określany pogardliwie jako "felietonistyczny". Maturę napisałam na bdb, w dwie godziny, bez brudnopisu, ustną zdałam na db, bo poległam na gramatyce. Tak, gramatyka jest dla mnie czarną magią (tzn. cała ta rozbiorowość zdania, przyimki i inne shity).
Moje marzenie o pisaniu zdechło. Został mi cały zeszyt wierszy, całkiem niezłych, patrząc z perspektywy tych kilkunastu lat od zdania egzaminu dojrzałosci.
Kiedy pojawił się FP Gabigada, nie sądziłam że osiagnie jakąkolwiek popularność. Teraz patrząc na to że prawie każdy wpis ma liczbę polubień od 5-10% ludzi lubiących Gabigadę, jestem szczęsliwa. Procentowo niesamowity wynik.
Licznik na blogu bije coraz żywiej. Wasze komentarze i wiadomości dodają mi skrzydeł.
Przed chwilą dostałam maila od zleceniodawcy "Świetne, a zakończenie robi niesamowite wrażenie".
Będę pisać.
W nowym mieszkaniu chcę mieć porządne biurko, na nim lampkę i święty spokój.
Będę pisać, będę spełniać swoje marzenia, będę się rozwijać.
Tak naprawdę to ja nic innego czuję. Pisanie bardzo czuję. Siadam, piszę pierwsze zdanie i płynie lawina. Na czysto, bez notatek, bez korekty nawet nieraz. Nienawidzę siebie czytać, nudzi mnie to.
Marzę o tym że Gabigada będzie miała nowych czytelników, bez jakiegoś żebrania, linkowania, po prostu - za treści.
Dziękuję że jesteście, że czytacie, że polecacie.Dziękuję.
Dziękuję Kasi z Mamasama - bez Ciebie tego by nie było, wiesz przecież.
Dziękuję Justynie z Domowniczki.pl, która jako pierwsza mnie poleciła, wspiera, chwali.
Jesteście obie cudowne, mimo braku czasu, mijania się, codziennych bolączek - jesteście matkami chrzestnymi Gabigada.
I świruję ze szczęscia na myśl o wakacjach z Wami:)
No, teraz lecę na allegro se lampkę kupić.
Będę pisała, mówiłam Wam już?
2014/11/18
Ludzie z czarnymi oczami.
Jakiś czas temu, przy okazji spotkania ze znajomym psychiatrą i rozmowy na temat satanistyczności biednej Hello Kitty, pojawił się temat egzorcyzmów. Psychiatra ów opowiadał mi o przypadkach z dawnych czasów, kiedy to wiele chorób psychicznych określano mianem opętania. Nie umiano bowiem postawić diagnozy. W zamian uraczyłam go opowieścią o pewnym złym domu, w którym miałam nieprzyjemność 4 miesiące mieszkać. I wtedy...zamyślił się. I zaczął opowieść. Przytoczę tak jak zapamiętałam, cudzysłów więc niepotrzebny.
Opowieść psychiatry:
A wie pani, że to tak nie jest do końca. Ja mam na oddziale takich ludzi co ich nie można zdiagnozować. I pewnie kiedyś się dowiemy, na co chorowali. Ale tak, nie ukrywam, że czasem delikatnie sugeruję wizytę u księdza. Mam nawet znajomego, którego polecam. Czy pomaga? Nie wiem. Jestem lekarzem, nie chcę wiedzieć, nie powinieniem. Ale wie pani, najgorsi są ci, co do mnie przychodzą, mówią że potrzebują pomocy i wydają się zupełnie normalni. I nagle zaczynają opowiadać o swoich myślach, żądzach, snach. Wiedzą że to jest złe i dlatego przychodzą. Boją się sami siebie. A ja nie mogę zdiagnozować, nie mogę pomóc, bo oni nie są chorzy. Są logiczni, w pełni władz umysłowych, nie wcielają tego co mówią w życie, nawet nie mają takiego zamiaru. Oni tylko tak...myślą. I wie pani ja nieraz spać nie mogę. Oni mają takie czarne oczy, że ja chcę żeby oni wyszli, a kiedy wyjdą to patrzę czy na pewno wsiedli do samochodu i odjechali. I ja ich widzę - na zakupach, w urzędach, na spacerach z rodzinami i mnie pot oblewa. Bo ja pamiętam co mi opowiadali.
Byłam przerażona.
Mój ojciec na studiach brał udział w ćwiczeniach w więzieniu. Miał przeprowadzić dwie krótkie rozmowy z dwoma osadzonymi. Na każdy, byle banalny temat. Jednym z rozmówców taty był wytatuowany bezzębny gbur, drugim młody blond chłopaczek, z miłym uśmiechem i wysokim poziomem inteligencji. Później ojca zapytano o wrażenia i powiedziano za co ci panowie mają wyroki. Cóż, gbur tylko pochuliganił. Co blondynek zrobił swojej matce, nie chcecie wiedzieć. Za to mój tata zawsze mówił że pamięta jego oczy....
A teraz do sedna. Jeśli na FB pojawiają się strony o seksownych płodach, oburzam się.
Jeśli zaś pojawiają się strony o zamordowanych w Polsce, udostępniające zdjęcia zwłok na miejscu zbrodni, oblewa mnie zimny pot. Nie jestem taka pewna, czy takie strony zakłada ktoś kto chce zrobić głupi żart, pograć na ludzkich emocjach, jakiś smarkacz z liceum, czy...jest to może ktoś z czarnookich, kto drąży swoje myśli, przestaje nad nimi panować, przekształcają się one w fantazje....A co gorsze - podnieca to w jakiś niezdrowy sposób kolejnych ludzi, którzy dodają tę stronę do ulubionych, żeby...No własnie, po co? Żeby popatrzeć na zwłoki? Poczytać o tym jak się zabija ludzi?
Zaczynam się bać. To są albo chorzy ludzie, albo czarnoocy.
Walczmy z tym.
Opowieść psychiatry:
A wie pani, że to tak nie jest do końca. Ja mam na oddziale takich ludzi co ich nie można zdiagnozować. I pewnie kiedyś się dowiemy, na co chorowali. Ale tak, nie ukrywam, że czasem delikatnie sugeruję wizytę u księdza. Mam nawet znajomego, którego polecam. Czy pomaga? Nie wiem. Jestem lekarzem, nie chcę wiedzieć, nie powinieniem. Ale wie pani, najgorsi są ci, co do mnie przychodzą, mówią że potrzebują pomocy i wydają się zupełnie normalni. I nagle zaczynają opowiadać o swoich myślach, żądzach, snach. Wiedzą że to jest złe i dlatego przychodzą. Boją się sami siebie. A ja nie mogę zdiagnozować, nie mogę pomóc, bo oni nie są chorzy. Są logiczni, w pełni władz umysłowych, nie wcielają tego co mówią w życie, nawet nie mają takiego zamiaru. Oni tylko tak...myślą. I wie pani ja nieraz spać nie mogę. Oni mają takie czarne oczy, że ja chcę żeby oni wyszli, a kiedy wyjdą to patrzę czy na pewno wsiedli do samochodu i odjechali. I ja ich widzę - na zakupach, w urzędach, na spacerach z rodzinami i mnie pot oblewa. Bo ja pamiętam co mi opowiadali.
Byłam przerażona.
Mój ojciec na studiach brał udział w ćwiczeniach w więzieniu. Miał przeprowadzić dwie krótkie rozmowy z dwoma osadzonymi. Na każdy, byle banalny temat. Jednym z rozmówców taty był wytatuowany bezzębny gbur, drugim młody blond chłopaczek, z miłym uśmiechem i wysokim poziomem inteligencji. Później ojca zapytano o wrażenia i powiedziano za co ci panowie mają wyroki. Cóż, gbur tylko pochuliganił. Co blondynek zrobił swojej matce, nie chcecie wiedzieć. Za to mój tata zawsze mówił że pamięta jego oczy....
A teraz do sedna. Jeśli na FB pojawiają się strony o seksownych płodach, oburzam się.
Jeśli zaś pojawiają się strony o zamordowanych w Polsce, udostępniające zdjęcia zwłok na miejscu zbrodni, oblewa mnie zimny pot. Nie jestem taka pewna, czy takie strony zakłada ktoś kto chce zrobić głupi żart, pograć na ludzkich emocjach, jakiś smarkacz z liceum, czy...jest to może ktoś z czarnookich, kto drąży swoje myśli, przestaje nad nimi panować, przekształcają się one w fantazje....A co gorsze - podnieca to w jakiś niezdrowy sposób kolejnych ludzi, którzy dodają tę stronę do ulubionych, żeby...No własnie, po co? Żeby popatrzeć na zwłoki? Poczytać o tym jak się zabija ludzi?
Zaczynam się bać. To są albo chorzy ludzie, albo czarnoocy.
Walczmy z tym.
2014/11/17
Jak psa.
TINA
Mój prezent z okazji pojscia do pierwszej klasy. Kundel zaadoptowany ze wsi. Miał być jej dzidziuś, ale ojciec się ulitował i zabrał ją, bo chcieli ją ukatrupić za zagryzanie kur. Miała oczy tak wyłupiaste, że z profilu wyglądały jak szklane kulki. Najwierniejsza towarzyszka. Nie pozwalała nikomu się do mnie zbliżyć. Złodziejka masła i słodyczy. Wyłysiała kiedy byłam na koloniach. Po kilkunastu latach dostała raka piersi. Po operacji kiedy mnie zobaczyła, nadpsim wysiłkiem doczołgała się do mnie. Umiała robić "tramwaj" czyli pełzać po dywanie. Nigdy nie chodziła na smyczy. Kochała świnki morskie i spała z nimi w akwarium. Albo obok mnie na poduszce. Sama wyprowadzała się na dwór, a żeby wróciła, wystarczyło zawołać ją przez okno. Lubiła jeżdzić w wózku dla lalek, ku uciesze mojej siostry, dwulatki wtedy. Nie lubiła kiedy ktoś z tego wózka chciał ją wyjąć. Dostała przezrzuty na krtań, po krótkim czasie kilka razy dziennie miała ataki duszności, które kończyły się utratą świadomości. Po jednym z nich tata zabrał ją do lekarza i wrócił sam. Nie podjął decyzji sam, nie umiał wydusić słowa "tak". Pierwszy i ostatni raz widziałam mojego ojca płaczącego.
BEJ
Foksterier szorstkowłosy mojej mamy, zabrany wbrew protestom mojego ojca, przeciwnika drugiego psa w domu. Przyłapani po tygodniu śpiący razem na kanapie (tzn.Bej na tacie), najlepsi przyjaciele bez żadnego zbędnego komentarza do końca ich dni. Został skradziony przez myśliwych kiedy byliśmy na wakacjach w okolicach Wolsztyna. Kilkukrotne prośby o sprzedanie Beja za duże nawet sumy spełzły na niczym, więc myśliwi wyjeżdżając zabrali Beczkę ze sobą. (Nazywany Beczką ze względu na okrąglutki brzuszek). Mojego ojca i mamę ogarnął amok. Prawie codziennie jeździli po okolicznych wsiach i szukali małego. Skutek przyniosła dopiero kampania radiowa. Po dwóch tygodniach zadzwonili młodzi ludzie, że nas pies jest przywiązany do budy w jakiejś zabitej dechami wsi, gdzie oddali go mysliwi kiedy nie spełnił ich oczekiwań. Po powrocie do domu długo wracał do siebie. Jako że był bardzo pogryziony, do końca swych dni nie tolerował innych psów. Za to o 19.30 stał przed tapczanem i czekał aż mu rozłożymy. Pies który kolekcjonował zabawki, prowokując pytania gości, czy mamy w domu małe dziecko. Wieczorem zanosił je do swojego kącika. Bezbłędnie je rozróżniał, na żadanie "przynieś pingwinka" zawsze wiedział który to pingwinek, rozpoznawał zawsze. Dostał ze starości w wieku 15 lat demencji, chodził i walił głową w ścianę, spadał ze schodów, nie panował nad pęcherzem. Pies którego życie uratowałam, o czym do dziś przypomina mi sieć blizn na twarzy. Kiedy już prawie nie wstawał, zapadła decyzja. Okupiona wielkim cierpieniem naszym, ale ....
GAPA
Cocker spaniel, ostatni prezent mojego ojca dla mamy, pod choinkę. Najpiękniejszy na świecie, wykochany, niezbyt mądry, ale bardzo wesoły. Po śmierci ojca został samozwańczym przywódcą stada samych kobiet. Rządził nami do tego stopnia, że nie mogłyśmy koło niego przejść kiedy spał, nachylać się kiedy sobie nie życzył. Milczałyśmy. Inwestowałyśmy w podręczniki, szkolenia, nawet kiedy moja siostrzenica mając dwa lata wylądowała na chirurgii z poszarpaną rączką. Po terapii behawioralnej pies wrócił do domu spokojny, grzeczny. Do chwili kiedy z dzikim skowytem wyrwał mojej siostrze smycz z ręki i postanowił uciszyć dwie dziewczynki na karuzeli. Zębami. Tego samego dnia mój mąż podjął za nas decyzję. Weterynarze z którymi się konsultowaliśmy nie zaprotestowali. Po podaniu Gapie głupiego jasia lekarz stwierdził że psa z takim poziomem agresji nie widział. Nie chcę wiedzieć co robił, mój mąż wrócił z obandażowanymi rękami, głaskał Gapę po głowie.
EDMUND
Pudelek miniaturka miniaturki, miłość mojego życia, ważąca trzy kilo, najdzielniejszy piesek na ziemi, budzący wesołość wszystkich dookoła, ale i podziw za waleczność. Jedyny o którym piszę i od razu łzy lecą mi po twarzy. Kochający wszystkich, rządzący 40 kilowym labradorem, jakby ten był robaczkiem, śpiący labkowi na brzuchu, albo mi na głowie, rozdający buziaki, kotopiesek który uwielbiał siedzenie na oparciu fotela, mój mały żołnierzyk, który po każdym strzyżeniu nie chciał wychodzić spod łóżka (nie, nie miał klasycznego pudla wyciętego:). Piesio który nad życie kochał chrupki kukurydziane i frytki z McDonalda. Porwany z kilkoma innymi psami, być może na handel, niestety po głośnej akcji poszukiwawczej wszystkie pieski zostały podrzucone na pole niedaleko naszej osady. Sekcje zwłok wykazały że ktoś z naszych psów zrobił sobie piłki. Nie chcę myśleć co im zrobili. Nie wiem ile tam leżały. Ale żałuję że nie wróciły do nas i nie mogliśmy um ulżyc w tym cierpieniu. Kocham tego białaska do dzis. Leży pod jabłonią.
Możecie się oburzać na słowa "skrócić cierpienie", "żeby się nie męczył", tak jak dziś w komentarzach na FB. Jednak jeśli okaże się że...się okaże, to proszę, potraktujcie mnie jak psa, nie jak zdychającego człowieka.
Mój prezent z okazji pojscia do pierwszej klasy. Kundel zaadoptowany ze wsi. Miał być jej dzidziuś, ale ojciec się ulitował i zabrał ją, bo chcieli ją ukatrupić za zagryzanie kur. Miała oczy tak wyłupiaste, że z profilu wyglądały jak szklane kulki. Najwierniejsza towarzyszka. Nie pozwalała nikomu się do mnie zbliżyć. Złodziejka masła i słodyczy. Wyłysiała kiedy byłam na koloniach. Po kilkunastu latach dostała raka piersi. Po operacji kiedy mnie zobaczyła, nadpsim wysiłkiem doczołgała się do mnie. Umiała robić "tramwaj" czyli pełzać po dywanie. Nigdy nie chodziła na smyczy. Kochała świnki morskie i spała z nimi w akwarium. Albo obok mnie na poduszce. Sama wyprowadzała się na dwór, a żeby wróciła, wystarczyło zawołać ją przez okno. Lubiła jeżdzić w wózku dla lalek, ku uciesze mojej siostry, dwulatki wtedy. Nie lubiła kiedy ktoś z tego wózka chciał ją wyjąć. Dostała przezrzuty na krtań, po krótkim czasie kilka razy dziennie miała ataki duszności, które kończyły się utratą świadomości. Po jednym z nich tata zabrał ją do lekarza i wrócił sam. Nie podjął decyzji sam, nie umiał wydusić słowa "tak". Pierwszy i ostatni raz widziałam mojego ojca płaczącego.
BEJ
Foksterier szorstkowłosy mojej mamy, zabrany wbrew protestom mojego ojca, przeciwnika drugiego psa w domu. Przyłapani po tygodniu śpiący razem na kanapie (tzn.Bej na tacie), najlepsi przyjaciele bez żadnego zbędnego komentarza do końca ich dni. Został skradziony przez myśliwych kiedy byliśmy na wakacjach w okolicach Wolsztyna. Kilkukrotne prośby o sprzedanie Beja za duże nawet sumy spełzły na niczym, więc myśliwi wyjeżdżając zabrali Beczkę ze sobą. (Nazywany Beczką ze względu na okrąglutki brzuszek). Mojego ojca i mamę ogarnął amok. Prawie codziennie jeździli po okolicznych wsiach i szukali małego. Skutek przyniosła dopiero kampania radiowa. Po dwóch tygodniach zadzwonili młodzi ludzie, że nas pies jest przywiązany do budy w jakiejś zabitej dechami wsi, gdzie oddali go mysliwi kiedy nie spełnił ich oczekiwań. Po powrocie do domu długo wracał do siebie. Jako że był bardzo pogryziony, do końca swych dni nie tolerował innych psów. Za to o 19.30 stał przed tapczanem i czekał aż mu rozłożymy. Pies który kolekcjonował zabawki, prowokując pytania gości, czy mamy w domu małe dziecko. Wieczorem zanosił je do swojego kącika. Bezbłędnie je rozróżniał, na żadanie "przynieś pingwinka" zawsze wiedział który to pingwinek, rozpoznawał zawsze. Dostał ze starości w wieku 15 lat demencji, chodził i walił głową w ścianę, spadał ze schodów, nie panował nad pęcherzem. Pies którego życie uratowałam, o czym do dziś przypomina mi sieć blizn na twarzy. Kiedy już prawie nie wstawał, zapadła decyzja. Okupiona wielkim cierpieniem naszym, ale ....
GAPA
Cocker spaniel, ostatni prezent mojego ojca dla mamy, pod choinkę. Najpiękniejszy na świecie, wykochany, niezbyt mądry, ale bardzo wesoły. Po śmierci ojca został samozwańczym przywódcą stada samych kobiet. Rządził nami do tego stopnia, że nie mogłyśmy koło niego przejść kiedy spał, nachylać się kiedy sobie nie życzył. Milczałyśmy. Inwestowałyśmy w podręczniki, szkolenia, nawet kiedy moja siostrzenica mając dwa lata wylądowała na chirurgii z poszarpaną rączką. Po terapii behawioralnej pies wrócił do domu spokojny, grzeczny. Do chwili kiedy z dzikim skowytem wyrwał mojej siostrze smycz z ręki i postanowił uciszyć dwie dziewczynki na karuzeli. Zębami. Tego samego dnia mój mąż podjął za nas decyzję. Weterynarze z którymi się konsultowaliśmy nie zaprotestowali. Po podaniu Gapie głupiego jasia lekarz stwierdził że psa z takim poziomem agresji nie widział. Nie chcę wiedzieć co robił, mój mąż wrócił z obandażowanymi rękami, głaskał Gapę po głowie.
EDMUND
Pudelek miniaturka miniaturki, miłość mojego życia, ważąca trzy kilo, najdzielniejszy piesek na ziemi, budzący wesołość wszystkich dookoła, ale i podziw za waleczność. Jedyny o którym piszę i od razu łzy lecą mi po twarzy. Kochający wszystkich, rządzący 40 kilowym labradorem, jakby ten był robaczkiem, śpiący labkowi na brzuchu, albo mi na głowie, rozdający buziaki, kotopiesek który uwielbiał siedzenie na oparciu fotela, mój mały żołnierzyk, który po każdym strzyżeniu nie chciał wychodzić spod łóżka (nie, nie miał klasycznego pudla wyciętego:). Piesio który nad życie kochał chrupki kukurydziane i frytki z McDonalda. Porwany z kilkoma innymi psami, być może na handel, niestety po głośnej akcji poszukiwawczej wszystkie pieski zostały podrzucone na pole niedaleko naszej osady. Sekcje zwłok wykazały że ktoś z naszych psów zrobił sobie piłki. Nie chcę myśleć co im zrobili. Nie wiem ile tam leżały. Ale żałuję że nie wróciły do nas i nie mogliśmy um ulżyc w tym cierpieniu. Kocham tego białaska do dzis. Leży pod jabłonią.
Możecie się oburzać na słowa "skrócić cierpienie", "żeby się nie męczył", tak jak dziś w komentarzach na FB. Jednak jeśli okaże się że...się okaże, to proszę, potraktujcie mnie jak psa, nie jak zdychającego człowieka.
2014/11/10
Pokolenie wychuchane? A dziękuję postoję.
Sytuacja #1
Drogeria w małym miasteczku w Polsce. Dwie nastolatki przy półce z dezodorantami psikają w nakrętki aż duszno. Podchodzi pani w wieku co najmniej ich mam i zwraca uwagę. Żeby nie psikać, bo ktoś to potem kupuje. Wypsikane deo. Niefajnie. Reakcja dziewczyn mnie szokuje. Pysk na dwanaście centymetrów, zęby na wierzchu, ślina kapie ze złości. Leeeecąąąąą pyskóweczki, że one wcale, absolutnie, jakie psikanie, co ta pani se wyobraża, jak to one święte krowy młodego pokolenia- psikanie? Kierowniczkę niech wezwie, zrobimy sąd drogeriowy, proszę bardzo, się pani ze wstydu spali za te oskarżenia, na stosie wacików najlepiej. Przyczłapuje się kierowniczka. Wiek średni, mina WTF znowu, kawy nie wypiję, ciacha nie zeżrę, w dupę z tą robotą, co wy psikacie, nie wolno psikać, towar psikany należy do psikanta, brać albo wynocha. Dziołchy spłoszone wycofują się i głośno komentuja: stara zołza, jędza taka i owaka, głupia krowa. Nie wytrzymuję, puszczam Gabigadową wiąchę z gówniarami jako miłym słownym przerywnikiem, wśród słowotoku na temat szacunku. Mi też się od laluszek dostaje....
Sytuacja #2
Stoi Gabigadowa matka w kolejce do diabetologa. Brzuch dziewięciomiesięczny, Masa w środku, Gabrycha przydreptana ze mną, gorąco że na łbie można jajko usmażyć. Dwa osobniki młodociane narodowości niemieckiej rozwalają się na krzesłach, pozostałe zajmuje tatuś z dwójką tak na oko 5-6 latków, rozpierdzielonych na krzesłąch nie dość że dupowo, to jeszcze na sąsiednich girowo. I pan starszy z nogą w gipsie (obok ortopeda przyjmuje). Pan zagipsowany na widok wchodzącego brzucha matki Masy podrywa się na nodze niezagipsowanej, niezdarnie kuśtykowo proponując miejsce. Matka odmawia. Jak on biedny ma stać na tym kuternogu? Więc stoi se matka wraz z brzuchem oraz Gabrielą, dziewczynką z włączonym marudnikiem powolnym, i zaczyna ją trafiać....szlag ją zaczyna powoli trafiac, ale powolność szlagu mija i chwyta ją kurwica serca i nerwów. Z uśmiechem najmilszym, jaki ma w zanadrzu, pyta młodocianych Niemoszków -czy oni też do ortopedy? Nieee? A nózki bolą? Nieeee? To wstawaj kurwa smarkaczu i miejsce mi ustąp. Wstają. Prychają. Tata z dziećmi okupującymi krzesła między innymi nogowo przesyła mi spojrzenie pełne niechęci. Akcent baba ma ruski albo polski, sama se dziecko zrobiła, do tego jeszcze z nudów cukrzycę se zafundowała, nie wspominając że jeszcze ten upał to na pewno jej sprawka, zołza jedna, dobrze ze on tak umie udawać że nie widzi ciężarnych kobiet od cycków w dól, bo jeszcze by żmija spędziła jego dzieciątką nożnozajęte krzesłowo, no na podłogę by spędziła,a może nawet by warknęła a może by i kopła z japonka bo te polaki ruskowe to nieobliczalne są, zresztą widać jaka chamka tydzień przed porodem jej się krzesła zachciewa.
Sytuacja #3
Fast food w De. Pani za kasą w wieku balzakowskim, bardzo miła. Przed nami w kolejce dwóch chłopaczków. Bardzo miłych również. Kiedy podchodzą złożyć zamówienie, po pierwszych słowach pani przerywa: " Młody człowieku, kiedy ze mną rozmawiasz, bądź tak miły i zdejmij okulary przeciwsłoneczne. Tu nie świeci słońce, a ja cenię kontakt wzrokowy". Szczena w dól, kurtyna opada, 1:0 dla pani. Oburzenie młodzian odbiera im zapewne apetyt, że jak sklepowa fastfoodowa im uwagę? A może oni choroby mają oczne, może zapalenie spojówkoworzęsowe mają, a może brak gałki oczowej im doskwiera i bezokularność nie da już szans na wyleczenie tej strasznej choroby i przeszczep oka będzie konieczny lewego bo prawe bez okularów się nie przyjmie? He?
Sytuacja #4
Muslimskie dzieci na dworze powyrywały tabliczki z miejsc parkingowych. Nasza babcia (adoptowana niemiecka, tak mamy taką:)) delikatnie zwraca uwagę. Dzieci małe, kilkulatki, wystraszone biegną do starszych kolegów, opowiadają co i jak. Zaczyna się narada....Gdyby spojrzenia mogły zabijać, to te piękne czarne oczka zrobiłyby nam na podwórku powtórkę z Nagasaki, połaczoną z finezją Fredzia Kruggera. No bo jak ta stara, owłosiona, zafartuchowana, na pewno głupia, ohydna Niemra im - azylantom, biednym takim, nieszczęsliwym, mającym prawo do wszystkiego, ona im będzie mówić że tabliczek se nie mogą powyrywać? Tak se po prostu nie mogą, bo ich wkurzają że tyle lat już sobie są te tabliczki i oni mają ochotę taką a,jędza im że nie wolno???? Oooo smak zemsty będzie syropem klonowym w ich ustach, lentilkami oraz milką z orzeszkami i daimem. Będzie tak słodkozemstowo że babcia popamięta, że im, własnie im, a szczególnie im, uwagi się nie zwraca. Następnego dnia babcia znajduje na wycieraczce kwiaty. Z korzeniami, te które sama pielęgnuje w miniogródku pod blokiem. Babcia płacze. Bardzo.
Pokolenie bezstresowo wychowane. Czyli niewychowane po prostu. Ja pierdolę takie dzieciaki mieć, znaczy dziekuję bardzo, nie trawię.
Drogeria w małym miasteczku w Polsce. Dwie nastolatki przy półce z dezodorantami psikają w nakrętki aż duszno. Podchodzi pani w wieku co najmniej ich mam i zwraca uwagę. Żeby nie psikać, bo ktoś to potem kupuje. Wypsikane deo. Niefajnie. Reakcja dziewczyn mnie szokuje. Pysk na dwanaście centymetrów, zęby na wierzchu, ślina kapie ze złości. Leeeecąąąąą pyskóweczki, że one wcale, absolutnie, jakie psikanie, co ta pani se wyobraża, jak to one święte krowy młodego pokolenia- psikanie? Kierowniczkę niech wezwie, zrobimy sąd drogeriowy, proszę bardzo, się pani ze wstydu spali za te oskarżenia, na stosie wacików najlepiej. Przyczłapuje się kierowniczka. Wiek średni, mina WTF znowu, kawy nie wypiję, ciacha nie zeżrę, w dupę z tą robotą, co wy psikacie, nie wolno psikać, towar psikany należy do psikanta, brać albo wynocha. Dziołchy spłoszone wycofują się i głośno komentuja: stara zołza, jędza taka i owaka, głupia krowa. Nie wytrzymuję, puszczam Gabigadową wiąchę z gówniarami jako miłym słownym przerywnikiem, wśród słowotoku na temat szacunku. Mi też się od laluszek dostaje....
Sytuacja #2
Stoi Gabigadowa matka w kolejce do diabetologa. Brzuch dziewięciomiesięczny, Masa w środku, Gabrycha przydreptana ze mną, gorąco że na łbie można jajko usmażyć. Dwa osobniki młodociane narodowości niemieckiej rozwalają się na krzesłach, pozostałe zajmuje tatuś z dwójką tak na oko 5-6 latków, rozpierdzielonych na krzesłąch nie dość że dupowo, to jeszcze na sąsiednich girowo. I pan starszy z nogą w gipsie (obok ortopeda przyjmuje). Pan zagipsowany na widok wchodzącego brzucha matki Masy podrywa się na nodze niezagipsowanej, niezdarnie kuśtykowo proponując miejsce. Matka odmawia. Jak on biedny ma stać na tym kuternogu? Więc stoi se matka wraz z brzuchem oraz Gabrielą, dziewczynką z włączonym marudnikiem powolnym, i zaczyna ją trafiać....szlag ją zaczyna powoli trafiac, ale powolność szlagu mija i chwyta ją kurwica serca i nerwów. Z uśmiechem najmilszym, jaki ma w zanadrzu, pyta młodocianych Niemoszków -czy oni też do ortopedy? Nieee? A nózki bolą? Nieeee? To wstawaj kurwa smarkaczu i miejsce mi ustąp. Wstają. Prychają. Tata z dziećmi okupującymi krzesła między innymi nogowo przesyła mi spojrzenie pełne niechęci. Akcent baba ma ruski albo polski, sama se dziecko zrobiła, do tego jeszcze z nudów cukrzycę se zafundowała, nie wspominając że jeszcze ten upał to na pewno jej sprawka, zołza jedna, dobrze ze on tak umie udawać że nie widzi ciężarnych kobiet od cycków w dól, bo jeszcze by żmija spędziła jego dzieciątką nożnozajęte krzesłowo, no na podłogę by spędziła,a może nawet by warknęła a może by i kopła z japonka bo te polaki ruskowe to nieobliczalne są, zresztą widać jaka chamka tydzień przed porodem jej się krzesła zachciewa.
Sytuacja #3
Fast food w De. Pani za kasą w wieku balzakowskim, bardzo miła. Przed nami w kolejce dwóch chłopaczków. Bardzo miłych również. Kiedy podchodzą złożyć zamówienie, po pierwszych słowach pani przerywa: " Młody człowieku, kiedy ze mną rozmawiasz, bądź tak miły i zdejmij okulary przeciwsłoneczne. Tu nie świeci słońce, a ja cenię kontakt wzrokowy". Szczena w dól, kurtyna opada, 1:0 dla pani. Oburzenie młodzian odbiera im zapewne apetyt, że jak sklepowa fastfoodowa im uwagę? A może oni choroby mają oczne, może zapalenie spojówkoworzęsowe mają, a może brak gałki oczowej im doskwiera i bezokularność nie da już szans na wyleczenie tej strasznej choroby i przeszczep oka będzie konieczny lewego bo prawe bez okularów się nie przyjmie? He?
Sytuacja #4
Muslimskie dzieci na dworze powyrywały tabliczki z miejsc parkingowych. Nasza babcia (adoptowana niemiecka, tak mamy taką:)) delikatnie zwraca uwagę. Dzieci małe, kilkulatki, wystraszone biegną do starszych kolegów, opowiadają co i jak. Zaczyna się narada....Gdyby spojrzenia mogły zabijać, to te piękne czarne oczka zrobiłyby nam na podwórku powtórkę z Nagasaki, połaczoną z finezją Fredzia Kruggera. No bo jak ta stara, owłosiona, zafartuchowana, na pewno głupia, ohydna Niemra im - azylantom, biednym takim, nieszczęsliwym, mającym prawo do wszystkiego, ona im będzie mówić że tabliczek se nie mogą powyrywać? Tak se po prostu nie mogą, bo ich wkurzają że tyle lat już sobie są te tabliczki i oni mają ochotę taką a,jędza im że nie wolno???? Oooo smak zemsty będzie syropem klonowym w ich ustach, lentilkami oraz milką z orzeszkami i daimem. Będzie tak słodkozemstowo że babcia popamięta, że im, własnie im, a szczególnie im, uwagi się nie zwraca. Następnego dnia babcia znajduje na wycieraczce kwiaty. Z korzeniami, te które sama pielęgnuje w miniogródku pod blokiem. Babcia płacze. Bardzo.
Pokolenie bezstresowo wychowane. Czyli niewychowane po prostu. Ja pierdolę takie dzieciaki mieć, znaczy dziekuję bardzo, nie trawię.
2014/11/06
Ja tylko tyle wiem. Nie jestem wybitnie mądra.
Dzwoni koleżanka. Nieszczęsliwie zakochana, a więc uważająca że wszystkie chwyty dozwolone. Nie chcę się z nią kłócić, nie chcę jej niczego tłumaczyć, nie chcę dyskutować, działa nie w moim stylu, nie rozumiem jej. Po półgodzinnej tyradzie okraszonej soczystymi epitetami w kierunku tego Ktosia który po prostu się w niej nie zakochał, biedny, rzuca mi: Bo ty mi nigdy nic nie doradziłaś, czy ty nie masz swojego zdania? Określ się jakoś, doradź mi.
A ja nie umiem. Ja nie jestem taka mądra, żebym mogła udzielać złotych rad na każdy temat. Ja jestem w takim wieku, że wiem o życiu wystarczająco dużo i ciągle za mało. Ja mogę napisać co ja uważam w życiu za ważne, no, przynajmniej taki wycinek z tego, bo na pewno coś mi umknie.
1. Znaj swoją wartość. Umiej powiedzieć że na coś nie zasługujesz, że chcesz czegoś lepszego, ale też musisz umieć zachować umiar i nie rzucać się z motyką na słońce. Nie daj się poniżać, ale też nie daj się omamić jakimiś nierealnymi celami, bo i jedno i drugie przyniesie tylko rozczarowania.
2. Głowa do góry. Jeśli jest źle, popłacz sobie, upij się, pokrzycz, dotknij dna i się od niego odbij. Żeby coś zmienić zacznij metodą małych kroków - po kolei, po kolei, najtrudniejszy jest pierwszy krok, niezależnie jak mały jest.
3. Bądź miła. Bądź jak delfin. Niezależnie od sytuacji. Bądź miła do wyrzygania im bardziej ktoś Cię wkurza tym Ty bądź milsza. A jeśli ten ktoś jest miły, to będzie Wam obu miło.
4. Bądź sobą. Jakbyś się nie starała udawać kogoś innego, to i tak będzie to tylko strata czasu. Bądź sobą, o ile jeszcze pamiętasz jaka jesteś naprawdę.
5. Śmiej się. Z głupot, z dzieci, z pierdków, z durnych żartów, kiedy tylko masz ochotę to się śmiej. A najlepiej w głos i najlepiej z kimś. A jeszcze lepiej bardzo bardzo głośno i bez modulowania głosu. Rechocz.wyj, płacz ze śmiechu.
6. Śpiewaj i tańcz, ale to wszyscy piszą, nie? Na chandrę polecam Guns and Roses "Crazy" wytańczone i wyśpiewane z córką. Chyba że masz syna. Bo ja mam i to i to. Wybór w tancerzach mam. Tak, ja też tańczę bo lubię a nie że umiem i tak, ja też jak śpiewam to sąsiedzi myślą że mąż mnie tłucze. Ale cóż. Staram się.
7. Znajdź sobie kogoś kto Ci imponuje. Nawet jeśli jest to ktoś kogo nie znasz osobiście, stawiaj sobie tego ktosia za wzorzec. Zawsze to jakiś kierunkowskaz, szczególnie w gówniane dni.
8. Lub coś bardziej niż inne lubienia. Celebruj to. Ja słucham muzyki,a Ty? Kładę dzieci spać, męża też, robię sobie kawę, słuchawki na uszy i ucztuję. Dla mnie to rozkosz, potrafię jak nastolatka zarwać noc przy nowej płycie.Starej też. Szczerze mówiąc słucham w kółko tego samego.
9. Przypomnij sobie jak się marzy. O kimś, o czymś. Nikt się nie dowie.
10. Przygarnij psa. Albo dwa jak ja. Nikt Cię bardziej nie wkurzy niż one, ale też kiedy wkurzy Cię cała reszta, to te ślipka, te kudełki, te ciepłe ciałka pieskowe od razu poprawią humor. I to spojrzenie pełne miłości. Bezcenne. I wszędzie będą kłaki, nie oszukujmy się.
11. Tak długo czekaj na miłość aż znajdziesz prawdziwą. A jak znajdziesz prawdziwą to będziesz wiedzieć że to ta. A to ta, kiedy z tęsknoty bolą Cię mięśnie i czujesz się jak chora na grypę. Sprawdzone.
12. Przytulaj dzieci, tul się do męża, całuj ich i mów że kochasz. Róbcie sobie leniwe kanapowe chwile pod kocykami. Wypady nad rzekę i na lody. Za kilka lat dzieci powiedzą że spacer ze starymi to obciach. A kiedy zatęsknią za takimi chwilami, Ty prawdopodobnie będziesz już w trumnie. (Jeśli w urnie, to opcja spaceru jeszcze wchodzi w grę - sprawdzone:))
13. Kupuj sobie ulubione słodycze i się nie dziel:)
14. Miej swoje dziwactwa. Lampki choinkowe w lecie, kupowanie sobie zabawek pluszowych (no że niby dzieciom, wiecie!), zbieranie gumek do włosów (kilogramy tego mamy), cynamonomania (nawet guma do żucia), zwierzoobronomania (u nas w domu nawet paska skórzanego nie wolno mieć) cokolwiek, resztę pozwólcie że zachowam dla siebie:)
15. Bądź sobą. Nie uda Ci się długo udawać kogoś innego. Wiem że to już napisałam. Ale dla mnie to najważniejsze.
Jakie to banalne co? Jak wypociny gimnazjalistki. Ale kto powiedział, że ja jestem skomplikowana? Nie muszę być. Tak samo jak nie muszę być specjalnie mądra. Ważne że jestem szczęsliwa.
A ja nie umiem. Ja nie jestem taka mądra, żebym mogła udzielać złotych rad na każdy temat. Ja jestem w takim wieku, że wiem o życiu wystarczająco dużo i ciągle za mało. Ja mogę napisać co ja uważam w życiu za ważne, no, przynajmniej taki wycinek z tego, bo na pewno coś mi umknie.
1. Znaj swoją wartość. Umiej powiedzieć że na coś nie zasługujesz, że chcesz czegoś lepszego, ale też musisz umieć zachować umiar i nie rzucać się z motyką na słońce. Nie daj się poniżać, ale też nie daj się omamić jakimiś nierealnymi celami, bo i jedno i drugie przyniesie tylko rozczarowania.
2. Głowa do góry. Jeśli jest źle, popłacz sobie, upij się, pokrzycz, dotknij dna i się od niego odbij. Żeby coś zmienić zacznij metodą małych kroków - po kolei, po kolei, najtrudniejszy jest pierwszy krok, niezależnie jak mały jest.
3. Bądź miła. Bądź jak delfin. Niezależnie od sytuacji. Bądź miła do wyrzygania im bardziej ktoś Cię wkurza tym Ty bądź milsza. A jeśli ten ktoś jest miły, to będzie Wam obu miło.
4. Bądź sobą. Jakbyś się nie starała udawać kogoś innego, to i tak będzie to tylko strata czasu. Bądź sobą, o ile jeszcze pamiętasz jaka jesteś naprawdę.
5. Śmiej się. Z głupot, z dzieci, z pierdków, z durnych żartów, kiedy tylko masz ochotę to się śmiej. A najlepiej w głos i najlepiej z kimś. A jeszcze lepiej bardzo bardzo głośno i bez modulowania głosu. Rechocz.wyj, płacz ze śmiechu.
6. Śpiewaj i tańcz, ale to wszyscy piszą, nie? Na chandrę polecam Guns and Roses "Crazy" wytańczone i wyśpiewane z córką. Chyba że masz syna. Bo ja mam i to i to. Wybór w tancerzach mam. Tak, ja też tańczę bo lubię a nie że umiem i tak, ja też jak śpiewam to sąsiedzi myślą że mąż mnie tłucze. Ale cóż. Staram się.
7. Znajdź sobie kogoś kto Ci imponuje. Nawet jeśli jest to ktoś kogo nie znasz osobiście, stawiaj sobie tego ktosia za wzorzec. Zawsze to jakiś kierunkowskaz, szczególnie w gówniane dni.
8. Lub coś bardziej niż inne lubienia. Celebruj to. Ja słucham muzyki,a Ty? Kładę dzieci spać, męża też, robię sobie kawę, słuchawki na uszy i ucztuję. Dla mnie to rozkosz, potrafię jak nastolatka zarwać noc przy nowej płycie.Starej też. Szczerze mówiąc słucham w kółko tego samego.
9. Przypomnij sobie jak się marzy. O kimś, o czymś. Nikt się nie dowie.
10. Przygarnij psa. Albo dwa jak ja. Nikt Cię bardziej nie wkurzy niż one, ale też kiedy wkurzy Cię cała reszta, to te ślipka, te kudełki, te ciepłe ciałka pieskowe od razu poprawią humor. I to spojrzenie pełne miłości. Bezcenne. I wszędzie będą kłaki, nie oszukujmy się.
11. Tak długo czekaj na miłość aż znajdziesz prawdziwą. A jak znajdziesz prawdziwą to będziesz wiedzieć że to ta. A to ta, kiedy z tęsknoty bolą Cię mięśnie i czujesz się jak chora na grypę. Sprawdzone.
12. Przytulaj dzieci, tul się do męża, całuj ich i mów że kochasz. Róbcie sobie leniwe kanapowe chwile pod kocykami. Wypady nad rzekę i na lody. Za kilka lat dzieci powiedzą że spacer ze starymi to obciach. A kiedy zatęsknią za takimi chwilami, Ty prawdopodobnie będziesz już w trumnie. (Jeśli w urnie, to opcja spaceru jeszcze wchodzi w grę - sprawdzone:))
13. Kupuj sobie ulubione słodycze i się nie dziel:)
14. Miej swoje dziwactwa. Lampki choinkowe w lecie, kupowanie sobie zabawek pluszowych (no że niby dzieciom, wiecie!), zbieranie gumek do włosów (kilogramy tego mamy), cynamonomania (nawet guma do żucia), zwierzoobronomania (u nas w domu nawet paska skórzanego nie wolno mieć) cokolwiek, resztę pozwólcie że zachowam dla siebie:)
15. Bądź sobą. Nie uda Ci się długo udawać kogoś innego. Wiem że to już napisałam. Ale dla mnie to najważniejsze.
Jakie to banalne co? Jak wypociny gimnazjalistki. Ale kto powiedział, że ja jestem skomplikowana? Nie muszę być. Tak samo jak nie muszę być specjalnie mądra. Ważne że jestem szczęsliwa.
2014/11/05
Ja już nawet nie wiem, czy Cię lubię Polsko!
Po przeczytaniu u pewnej mamy blogerki postu dotyczącego buraków za granicą, wczorajszy wieczór spędziłam na rozmyślaniu. Mama zarzuca że Polacy używają obcojęzycznych słów, krytykują Polskę, nadają dzieciom obcobrzmiące imiona oraz używają zwrotu "U nas w .."Niemczech na przykład.
Wyszło na to że ja burakiem jestem.
Nie nie, to żart. Nie uważam się za buraka z buszu emigracyjnego, mimo że Masa pierwotnie miał mieć na imię Torsten:)
Po prostu to jest tak. Wyjeżdzasz za granicę. Pal licho dlaczego, czy obrażasz się na swój kraj, czy chcesz lepiej zarobić, czy chcesz żeby dzieci miały lepszy start.
Przyjeżdzasz, zaczynasz pracę, wynajmujesz mieszkanie i pierwsze dni i miesiące to dla Ciebie egzotyka. Nagle okazuje się że można żyć inaczej niż w Polsce, mniej się stresować codziennością, sprawami urzędowymi, pracą, finansami. Zachłystujesz się i czkawkujesz - a tu leki za darmo, a tu w kasach chorych porządek, a w szpitalach to dania z menu wybierasz sobie, a dodatek na dziecko jak pół najniższej pensji (brutto!) w Polsce, a tu zarabiasz tyle a tyle, jedziesz do perfumerii i możesz od ręki kupić fajne kosmetyki, a tu stać Cię bez bólu na mieszkanie, a w cenie wynajmu rachunki już wliczone, a tu autostrady.
Można by wyliczać bez końca. Kto nie mieszkał w Niemczech, nie wie jak łatwo tu się oswaja codzienność.
A potem ta codzienność staje się prawdziwą codziennością.
Zaczynasz nazywać swoje mieszkanie domem.
Miasto odkrywasz codziennie, od marketu po przychodnię, od urzędu po zabytki, od zoo po cmentarz. I zaczynasz nazywać je swoim miastem.
Grono sąsiadów i współpracowników zaczyna traktować Cię jak rodzinę, Ty zaczynasz za nimi tęsknić kiedy jesteś w Polsce.
Zaczynasz lubić niemiecki dystans między ludźmi, drażni Cię bezpośredniość w Polsce, zaczyna denerwowac to co czytasz w serwisach informacyjnych, że w Polsce tak i tak, a ten zrobił to, a rząd to, a bieda a kryzys. I to Cię wkurza nie dlatego że "u Ciebie w Niemczech" jest lepiej. To wkurza dlatego, że widzisz DLACZEGO jest lepiej. Kiedy rozumiesz zasady rządzące w Niemczech, widzisz jak bardzo tych zasad brakuje w Polsce. Zasad, porządku, głosu zwykłego obywatela, szacunku do ludzi ze strony rządzących.I co robisz? Nic, przestajesz czytać i się irytować po pewnym czasie. Ja tak przynajmniej mam.
Ze wszystkich stron słyszysz jazgot niemieckiego języka. Charczenie, rzężenie, warkotanie, na początku to jeden bełkot, po pewnym czasie oglądasz już jednak filmy w niemieckiej telewizji, czytasz gazety, i ze zdumieniem odkrywasz że Twoje dziecko zaczyna też mówić po niemiecku, mimo że trzymasz się zasady mówienia w domu tylko po polsku. Za jakiś czas odkryjesz że jest Ci wszystko jedno jaki język wybierzesz w bankomacie: czy polski czy english czy deutsch. Po pewnym czasie nie będzie Ci się chciało czytając, jak ja, ogłoszenia o wynajmie mieszkań, tłumaczyć na polski, więc powiesz do męża, vier hundert kalt mit balkon, aufzug und badewanne. Czy to takie złe? Kiedy jadę do Polski to przecież tak nie mówię.
Co do imion. Mikołaj to prztyczek w nos dla Niemoszków. Ależ im trudno powiedzieć. Ale skoro żyjemy w De, to jeśli będę miała jeszcze córkę, to będzie Stella. I tyle. Bo mi wolno. Może być nawet Barboel. I oczywiście w Polsce kiedy ktoś usłyszy że wołam na córkę Stella, to pomyśli że ja burak jestem dżesikowy i kevinowy. Ale ja będę w Polsce na wakacjach. A w Niemczech Stella to tylko Stella. Moje dzieci mają polskie obuwatelstwo, ale już oficjalnie w Polsce ich nie ma. Mikołaj dostanie obywatelstwo niemieckie z automatu, jeśli sobie zażyczy, Gabi za kilka lat, kiedy i my dostaniemy. Czy zdradzę Polskę? Nie. po prostu będę chciała być obywatelem kraju w którym mieszkam. Mam do tego prawo.
Co do "u nas w Niemczech". Tak, u nas. To nie jest dla mnie pożyczone państwo. Ja tu mieszkam. Nie mówię "u nas w Polsce" bo chyba nie mam już prawa do tego. Ja przestaję wiedzieć jak jest w Polsce. Czytam, rozmawiam z mamą, znajomymi, ale na własnej skórze nie doświadczam mieszkania w Polsce. Życie tam się zmieniło. Czasem zupełnie nie wiem co się tam dzieje. Ba, nie wiem nawet jakie polskie zespoły są na listach przebojów, i zawsze moja mama, wielbicielka muzyki wszelakiej robi mi wykłady - kto z kim i o czym śpiewa. Takie zwykłe rzeczy a ja nie w temacie.
Czy mi z tym wszystkim źle czy dobrze pewnie gdybacie?
Mi jest wsio rybka. Nie tęsknię za Polską. Nie jestem patriotką i nigdy nie byłam. Tęsknię za moją mamą, rodziną, ogrodem, ale mam to prawie co miesiąc kiedy jeżdżę do Polski. Mama do mnie. Nie mam daleko, mieszkam w Sachsen-Anhalt. Lubię Niemcy, lubię Niemców.Myślę że zrozumieją mnie Ci, ktorzy też mieszkają za granicą, a nie oceniają z Polski.
Obojętne mi czy moje dziecko ma geburtsurkund jak Miki, czy świadectwo urodzenia jak Gabi (bo wyrzuty jak mogłam Mikiego w Niemczech urodzić też już słyszałam) .
Czuję się u siebie. Nie ma znaczenia gdzie, ważne z kim. Mój dom jest tam gdzie moje dzieci i mąż. Moje miejsce na ziemi.
Wyszło na to że ja burakiem jestem.
Nie nie, to żart. Nie uważam się za buraka z buszu emigracyjnego, mimo że Masa pierwotnie miał mieć na imię Torsten:)
Po prostu to jest tak. Wyjeżdzasz za granicę. Pal licho dlaczego, czy obrażasz się na swój kraj, czy chcesz lepiej zarobić, czy chcesz żeby dzieci miały lepszy start.
Przyjeżdzasz, zaczynasz pracę, wynajmujesz mieszkanie i pierwsze dni i miesiące to dla Ciebie egzotyka. Nagle okazuje się że można żyć inaczej niż w Polsce, mniej się stresować codziennością, sprawami urzędowymi, pracą, finansami. Zachłystujesz się i czkawkujesz - a tu leki za darmo, a tu w kasach chorych porządek, a w szpitalach to dania z menu wybierasz sobie, a dodatek na dziecko jak pół najniższej pensji (brutto!) w Polsce, a tu zarabiasz tyle a tyle, jedziesz do perfumerii i możesz od ręki kupić fajne kosmetyki, a tu stać Cię bez bólu na mieszkanie, a w cenie wynajmu rachunki już wliczone, a tu autostrady.
Można by wyliczać bez końca. Kto nie mieszkał w Niemczech, nie wie jak łatwo tu się oswaja codzienność.
A potem ta codzienność staje się prawdziwą codziennością.
Zaczynasz nazywać swoje mieszkanie domem.
Miasto odkrywasz codziennie, od marketu po przychodnię, od urzędu po zabytki, od zoo po cmentarz. I zaczynasz nazywać je swoim miastem.
Grono sąsiadów i współpracowników zaczyna traktować Cię jak rodzinę, Ty zaczynasz za nimi tęsknić kiedy jesteś w Polsce.
Zaczynasz lubić niemiecki dystans między ludźmi, drażni Cię bezpośredniość w Polsce, zaczyna denerwowac to co czytasz w serwisach informacyjnych, że w Polsce tak i tak, a ten zrobił to, a rząd to, a bieda a kryzys. I to Cię wkurza nie dlatego że "u Ciebie w Niemczech" jest lepiej. To wkurza dlatego, że widzisz DLACZEGO jest lepiej. Kiedy rozumiesz zasady rządzące w Niemczech, widzisz jak bardzo tych zasad brakuje w Polsce. Zasad, porządku, głosu zwykłego obywatela, szacunku do ludzi ze strony rządzących.I co robisz? Nic, przestajesz czytać i się irytować po pewnym czasie. Ja tak przynajmniej mam.
Ze wszystkich stron słyszysz jazgot niemieckiego języka. Charczenie, rzężenie, warkotanie, na początku to jeden bełkot, po pewnym czasie oglądasz już jednak filmy w niemieckiej telewizji, czytasz gazety, i ze zdumieniem odkrywasz że Twoje dziecko zaczyna też mówić po niemiecku, mimo że trzymasz się zasady mówienia w domu tylko po polsku. Za jakiś czas odkryjesz że jest Ci wszystko jedno jaki język wybierzesz w bankomacie: czy polski czy english czy deutsch. Po pewnym czasie nie będzie Ci się chciało czytając, jak ja, ogłoszenia o wynajmie mieszkań, tłumaczyć na polski, więc powiesz do męża, vier hundert kalt mit balkon, aufzug und badewanne. Czy to takie złe? Kiedy jadę do Polski to przecież tak nie mówię.
Co do imion. Mikołaj to prztyczek w nos dla Niemoszków. Ależ im trudno powiedzieć. Ale skoro żyjemy w De, to jeśli będę miała jeszcze córkę, to będzie Stella. I tyle. Bo mi wolno. Może być nawet Barboel. I oczywiście w Polsce kiedy ktoś usłyszy że wołam na córkę Stella, to pomyśli że ja burak jestem dżesikowy i kevinowy. Ale ja będę w Polsce na wakacjach. A w Niemczech Stella to tylko Stella. Moje dzieci mają polskie obuwatelstwo, ale już oficjalnie w Polsce ich nie ma. Mikołaj dostanie obywatelstwo niemieckie z automatu, jeśli sobie zażyczy, Gabi za kilka lat, kiedy i my dostaniemy. Czy zdradzę Polskę? Nie. po prostu będę chciała być obywatelem kraju w którym mieszkam. Mam do tego prawo.
Co do "u nas w Niemczech". Tak, u nas. To nie jest dla mnie pożyczone państwo. Ja tu mieszkam. Nie mówię "u nas w Polsce" bo chyba nie mam już prawa do tego. Ja przestaję wiedzieć jak jest w Polsce. Czytam, rozmawiam z mamą, znajomymi, ale na własnej skórze nie doświadczam mieszkania w Polsce. Życie tam się zmieniło. Czasem zupełnie nie wiem co się tam dzieje. Ba, nie wiem nawet jakie polskie zespoły są na listach przebojów, i zawsze moja mama, wielbicielka muzyki wszelakiej robi mi wykłady - kto z kim i o czym śpiewa. Takie zwykłe rzeczy a ja nie w temacie.
Czy mi z tym wszystkim źle czy dobrze pewnie gdybacie?
Mi jest wsio rybka. Nie tęsknię za Polską. Nie jestem patriotką i nigdy nie byłam. Tęsknię za moją mamą, rodziną, ogrodem, ale mam to prawie co miesiąc kiedy jeżdżę do Polski. Mama do mnie. Nie mam daleko, mieszkam w Sachsen-Anhalt. Lubię Niemcy, lubię Niemców.Myślę że zrozumieją mnie Ci, ktorzy też mieszkają za granicą, a nie oceniają z Polski.
Obojętne mi czy moje dziecko ma geburtsurkund jak Miki, czy świadectwo urodzenia jak Gabi (bo wyrzuty jak mogłam Mikiego w Niemczech urodzić też już słyszałam) .
Czuję się u siebie. Nie ma znaczenia gdzie, ważne z kim. Mój dom jest tam gdzie moje dzieci i mąż. Moje miejsce na ziemi.
2014/10/24
Tumiwisizm i mamtowdupizm
10 wspólnych lat. Prawie 10 lat razem, jak to dużo.
Miłość z ogłoszenia "Oddam koty za darmo" w lokalnej gazecie. Ja nieszczęsliwa, z pęknięta czaszką, rozoranym policzkiem i okiem wielkości piłki pingpongowej (a raczej powieką bo oka nie było widać huehue), z kostką tak opuchniętą, że mimo zimna miałam na nogach japonki, w podartej koszulce z napisem Polska, moim ośrupanym Fordzikiem Fiestą podjechałam po jego dom.
Miałam nowe mieszkanie, chłop mnie porzucił, po wypadku długotrwałe L4, potrzebowałam tylko kota. Stara nieszczęśliwa panna z kotem-taki był mój plan na życie. W dupie miałam jak wyglądam. Jakim cudem on się zakochał? Sam do dziś nie wie. Nawet nie wiedział jak wyglądam, miałam tylko pół twarzy. Wróciłam z dwoma kotami. Zakochana. Po tygodniu się wprowadził. Po roku się rozstaliśmy. A po dwóch miesiącach od rozstania powiedział takie słowa....że do dziś nie mogę bez niego żyć. Ile mieliśmy wzlotów. Ile upadków. I ciągle wracamy do punktu wyjścia. Trzymamy się za ręce, całujemy na dobranoc, czasem on nazwie mnie idiotką, a czasem ja pierdolnę talerzem . I dziś, kiedy oglądaliśmy film, on odebrał telefon. Wysłuchawszy słowotoku pewnej młodej osóbki, jak zwykle niezadowolonej z pracy, mieszkania i całego świata, powiedział "Nie chce mi się tego słuchać. Ja jestem za stary na takie dyskusje". Jak cudownie te słowa dźwięczą w moich uszach do teraz. Jak wiele mi uświadomiły.
Jak często mi się nie chce. Nie chce mi się kłocić z ludźmi, do których nie trafiają żadne argumenty, którzy są głupio złośliwi, bezpodstawnie wredni, dokuczliwi i trujący. Jestem już na to za stara.
Jakże nie chce mi się harować jak wół, przejmować, stresować, dogadzać wszystkim z którymi pracuję, nie spać po nocach, obrażać się na tych co krytykują, liczyć na tych którzy są przyjaźnie nastawieni, kiedy mam co mam. Jestem już za stara na spalanie się w pracy.
Jakże nie chce mi się mieć wygórowanych ambicji wobec dzieci i męża, namawiać i prosić, fochować się że on znowu to, a on znowu tego nie, a dzieci to najlepiej żeby były takie a nie takie inne, bo ja taka nie jestem a oni mają być, a ja taka byłam to oni niech nie będą. Ambicje ambicjami a ja wiem, że najcudowniej nam i najszczęśliwiej razem wieczorem, przy kolacji, z durnymi żartami, jeszcze durniejszymi psami pod stołem, a kiedyś to się skończy pewnie. A ja taka stara jestem że mi to wystarcza.
A jakże nie chce mi się walczyć ze słabościami, na przykład do kiczu, kiedy to robię przemeblowanie w domu, wyrzucam wszelkie pierdoły z półek, po czym jadę z mężem na pchli targ i czeka na mnie słoń z Kenii, do niego gipsowa pantera i piekny balon z gipsu z lat podobno pięćdziesiątych. No zawisną obok tej wiklinowej ryby, co mnie kokardką w kratkę na szyi urzekła, bo ta ryba ma szyję. Piękna jest. Tak jak ta różowa lampka nocna w sypialni. No nie pasuje, ale ja z tej starości to już mam tumiwisizm. Niech sobie będzie.
A jaka ja stara jestem jak chodzi o moją matkę. Wstyd. Jak ona mnie już nie wkurza! Jak ja ją kocham, jak ja tęsknię! Jak ja puszczam mimo uszu jej komentarze jak ja sobie mówię w tej starości mojej, że wredotę mam po niej, jak ja na starość do mamy gnam!
A ta starość cielesna? Oł maj gad. Jakżeż w tym wieku łatwo mi kupić tunikę kwiecistą, co to cyc odsłoni, ale brzuch imienia Gaby i Mikołaja zakryje. Jakżeż łatwo uwierzyć w słowa męża że nieee, wcale nie musisz się odchudzać, jesteś piękna. Jaka ja za stara jestem na krygowanie się i motywowanie. I się sobie podobam. Patrzę w lustro i mówię sobie - jak na 35 lat i dwoje dzieci, to ty kochana fajna dupa jeszcze jesteś.
Jaka ja stwardniała w tym wieku się robię, jaka niepodlizująca, jaka często wyalienowana ale nie samotna. Jak ja wiem czego nie chcę na pewno, jak ja patrzę z obojętnościa, często myloną z wrogością. Jak mój mamtowdupizm irytuje innych, tych niespokojnych młodzieniaszków. Jak ja oszczędzam emocje najróżniejsze, jak ja się nie egzaltuję, z racji wieku podeszłego... Jak ja mam tumiwisizm na górnolotność, na rozedrgania, histeryzacje, na zło świata, na wybuchy i na wojny. Ja leciwa jestem taka, że wiem że życie jest jakie jest. Ja zmęczona czasem życiem też bywam. Ale ja za stara na życiowe zmęczenie jestem. Ja z racji tej starości się cieszę tym co mam, cieszę że jestem jaka jestem i że tak jest. Po mojemu. A reszta to mi może skoczyć, no co zrobię.
Miłość z ogłoszenia "Oddam koty za darmo" w lokalnej gazecie. Ja nieszczęsliwa, z pęknięta czaszką, rozoranym policzkiem i okiem wielkości piłki pingpongowej (a raczej powieką bo oka nie było widać huehue), z kostką tak opuchniętą, że mimo zimna miałam na nogach japonki, w podartej koszulce z napisem Polska, moim ośrupanym Fordzikiem Fiestą podjechałam po jego dom.
Miałam nowe mieszkanie, chłop mnie porzucił, po wypadku długotrwałe L4, potrzebowałam tylko kota. Stara nieszczęśliwa panna z kotem-taki był mój plan na życie. W dupie miałam jak wyglądam. Jakim cudem on się zakochał? Sam do dziś nie wie. Nawet nie wiedział jak wyglądam, miałam tylko pół twarzy. Wróciłam z dwoma kotami. Zakochana. Po tygodniu się wprowadził. Po roku się rozstaliśmy. A po dwóch miesiącach od rozstania powiedział takie słowa....że do dziś nie mogę bez niego żyć. Ile mieliśmy wzlotów. Ile upadków. I ciągle wracamy do punktu wyjścia. Trzymamy się za ręce, całujemy na dobranoc, czasem on nazwie mnie idiotką, a czasem ja pierdolnę talerzem . I dziś, kiedy oglądaliśmy film, on odebrał telefon. Wysłuchawszy słowotoku pewnej młodej osóbki, jak zwykle niezadowolonej z pracy, mieszkania i całego świata, powiedział "Nie chce mi się tego słuchać. Ja jestem za stary na takie dyskusje". Jak cudownie te słowa dźwięczą w moich uszach do teraz. Jak wiele mi uświadomiły.
Jak często mi się nie chce. Nie chce mi się kłocić z ludźmi, do których nie trafiają żadne argumenty, którzy są głupio złośliwi, bezpodstawnie wredni, dokuczliwi i trujący. Jestem już na to za stara.
Jakże nie chce mi się harować jak wół, przejmować, stresować, dogadzać wszystkim z którymi pracuję, nie spać po nocach, obrażać się na tych co krytykują, liczyć na tych którzy są przyjaźnie nastawieni, kiedy mam co mam. Jestem już za stara na spalanie się w pracy.
Jakże nie chce mi się mieć wygórowanych ambicji wobec dzieci i męża, namawiać i prosić, fochować się że on znowu to, a on znowu tego nie, a dzieci to najlepiej żeby były takie a nie takie inne, bo ja taka nie jestem a oni mają być, a ja taka byłam to oni niech nie będą. Ambicje ambicjami a ja wiem, że najcudowniej nam i najszczęśliwiej razem wieczorem, przy kolacji, z durnymi żartami, jeszcze durniejszymi psami pod stołem, a kiedyś to się skończy pewnie. A ja taka stara jestem że mi to wystarcza.
A jakże nie chce mi się walczyć ze słabościami, na przykład do kiczu, kiedy to robię przemeblowanie w domu, wyrzucam wszelkie pierdoły z półek, po czym jadę z mężem na pchli targ i czeka na mnie słoń z Kenii, do niego gipsowa pantera i piekny balon z gipsu z lat podobno pięćdziesiątych. No zawisną obok tej wiklinowej ryby, co mnie kokardką w kratkę na szyi urzekła, bo ta ryba ma szyję. Piękna jest. Tak jak ta różowa lampka nocna w sypialni. No nie pasuje, ale ja z tej starości to już mam tumiwisizm. Niech sobie będzie.
A jaka ja stara jestem jak chodzi o moją matkę. Wstyd. Jak ona mnie już nie wkurza! Jak ja ją kocham, jak ja tęsknię! Jak ja puszczam mimo uszu jej komentarze jak ja sobie mówię w tej starości mojej, że wredotę mam po niej, jak ja na starość do mamy gnam!
A ta starość cielesna? Oł maj gad. Jakżeż w tym wieku łatwo mi kupić tunikę kwiecistą, co to cyc odsłoni, ale brzuch imienia Gaby i Mikołaja zakryje. Jakżeż łatwo uwierzyć w słowa męża że nieee, wcale nie musisz się odchudzać, jesteś piękna. Jaka ja za stara jestem na krygowanie się i motywowanie. I się sobie podobam. Patrzę w lustro i mówię sobie - jak na 35 lat i dwoje dzieci, to ty kochana fajna dupa jeszcze jesteś.
Jaka ja stwardniała w tym wieku się robię, jaka niepodlizująca, jaka często wyalienowana ale nie samotna. Jak ja wiem czego nie chcę na pewno, jak ja patrzę z obojętnościa, często myloną z wrogością. Jak mój mamtowdupizm irytuje innych, tych niespokojnych młodzieniaszków. Jak ja oszczędzam emocje najróżniejsze, jak ja się nie egzaltuję, z racji wieku podeszłego... Jak ja mam tumiwisizm na górnolotność, na rozedrgania, histeryzacje, na zło świata, na wybuchy i na wojny. Ja leciwa jestem taka, że wiem że życie jest jakie jest. Ja zmęczona czasem życiem też bywam. Ale ja za stara na życiowe zmęczenie jestem. Ja z racji tej starości się cieszę tym co mam, cieszę że jestem jaka jestem i że tak jest. Po mojemu. A reszta to mi może skoczyć, no co zrobię.
2014/10/17
Dlaczego dzieci umierają na Facebooku - serial z wieloma widzami.
Układa się.
Uważam nawet że na to w końcu zasłużyłam. Nie jestem taka zła, żeby dostawać tylko kopy w dupę.
I mimo tego, że mam wrażenie, że zaraz znowu sufit zwali mi się na głowę, to układa się.
Mam dwoje cudownych dzieci. Są zdrowe. Są mądre. Ładne. Są takie na zamówienie.
Może i jestem szczęsciarą, ale przyznam że dla mnie to nic dziwnego. Takie miały być.
Zaczęło się od zwierząt. Kiedy nie było dzieci, zwierzaki były na pierwszym miejscu. Dwa burki schroniskowe zamieszkały w naszym domu, poprzejściowe oba takie, powichrowane, czasem wyzywane od durnot kundelskich. Ale dwa ocalone. Schronisko zawsze obdarowane karmą, kocami, smyczami. Zakaz noszenia skór w naszym domu, zakaz jedzenia czegokolwiek oprócz drobiu (choć mam wyrzuty sumienia), nakaz kupowania jaj od szczęsliwych kur. Robimy ile możemy.
Codziennie kiedy otwierałam Facebooka, w oczy kłuły mnie coraz to nowe historie skrzywdzonych zwierząt, bitych, głodzonych, palonych żywcem, katowanych tak wymyślnie, że odechciewało mi się uśmiechać na wiele godzin. Jedna jedyna strona dotycząca psich adopcji budziła radość, bo można, bo ktoś pokochał, bo psiak wygląda świetnie, się cieszy, jest kochany... Reszta była nie do zniesienia... Odlubiłam.
Potem pojawiły się dzieci. I tu z przerażeniem odkryłam że dzieci chorują. Dzieci umierają. Małe istotki które walczą z chorobą, brakiem pieniędzy, z biurokracją. Setki profili na Facebooku pokazujące łyse głowki, kroplówki, wkłucia centralne, worki stomijne....Koszmar. Ja wiem że nie ma w Polsce pieniędzy na leczenie. Ja wiem że nie ma czasem możliwości. Ja wiem że taki FP pomaga zebrać jakieś kwoty. Ale jeśli dziecko umiera, już nie ma szans, to niech umiera godnie! Jak mogą rodzice wklejać zdjęcia swoich dzieci w stanie terminalnym, w agonii, pisać posty o tym że właśnie odeszły? Czy to nie jest ekshibicjonizm? I te polubienia pod takimi postami... Jakim trzeba być człowiekiem żeby lajkować małą łysą głowkę, te oczka na pół zgasłe, proszące tylko o godne odejscie. Odejscie przy mamie, przy tacie, a nie iluś setkach obcych (bądź co bądź) ludzi.
Chcielibyście umierać na Facebooku?
Dyskutujemy o gołych cyckach karmiących matek, o Ani Przybylskiej, o rajstopkach i o dzieciach na nocnikach. ale pozwalamy na to żeby umierające lub cięzko chore dzieci mógł każdy, KAŻDY oglądać, jak katalog z Ikei, albo serial na TVN.
Dlaczego zdrowe dzieci tak często są wykorzystywane na FP tylko jako wieszaki na modne ubranka, a choroby są tak bardzo magłowane? Dlaczego matka która urodziła wcześniaka ciągle się nad sobą użala i ma jakieś udręczone poczucie misji w społeczeństwie- mimo upływu czasu i tego że dziecko jest całkiem zdrowe?
Dlaczego Dzień Dziecka Utraconego wywołuje setki bzdurnych postów na FP, pod którymi palą się jakieś znaczki udające świeczkę? Weź tę świeczkę, idź na cmentarz i zapal na grobie dziecka. Ile z Was było? W taki dzień dziecięce groby powinna otaczać łuna od palących się zniczy. Każdy nagrobek to olbrzymia tragedia. Niewyobrażalny ból. A każdy post na ten temat...to tylko post. Notatka. Wzmianka.
Nie chcę tego oglądać. Nie chcę być milczącym świadkiem tragedii. Nie mogę. Po co. Dzieci nie powinny umierać ani chorować. Ale kiedy jednak się okaże że tak już musi być, to mam prośbę do ich mamuś - zamiast walić posta na fejsie, ukochaj swoje dziecko. Powiedz mu na uszko że mama Gabi i Masy rozpada się na kawałki jeśli ono cierpi. Powiedz że załatwię mu opiekę cudownych ludzi w niebie. Powiedz że z każdym odejściem dziecka kawałek mojego serca też umiera. Ale powiedz mu to. Zamiast setek lajków, ok?
( Wyjątek jedyny jaki znam to mama Staszka, cudownego chłopca z zespołem Downa ,która umie się cieszyć każdym stasiowym sukcesem i wywołuje uśmiech na tysiącach twarzy!! Przesłodki dzieciak i wspaniała rodzina, polecam i trzymam za Fistaszka kciuki codziennie, mimo że kaskader po szufladach łazi:))
Uważam nawet że na to w końcu zasłużyłam. Nie jestem taka zła, żeby dostawać tylko kopy w dupę.
I mimo tego, że mam wrażenie, że zaraz znowu sufit zwali mi się na głowę, to układa się.
Mam dwoje cudownych dzieci. Są zdrowe. Są mądre. Ładne. Są takie na zamówienie.
Może i jestem szczęsciarą, ale przyznam że dla mnie to nic dziwnego. Takie miały być.
Zaczęło się od zwierząt. Kiedy nie było dzieci, zwierzaki były na pierwszym miejscu. Dwa burki schroniskowe zamieszkały w naszym domu, poprzejściowe oba takie, powichrowane, czasem wyzywane od durnot kundelskich. Ale dwa ocalone. Schronisko zawsze obdarowane karmą, kocami, smyczami. Zakaz noszenia skór w naszym domu, zakaz jedzenia czegokolwiek oprócz drobiu (choć mam wyrzuty sumienia), nakaz kupowania jaj od szczęsliwych kur. Robimy ile możemy.
Codziennie kiedy otwierałam Facebooka, w oczy kłuły mnie coraz to nowe historie skrzywdzonych zwierząt, bitych, głodzonych, palonych żywcem, katowanych tak wymyślnie, że odechciewało mi się uśmiechać na wiele godzin. Jedna jedyna strona dotycząca psich adopcji budziła radość, bo można, bo ktoś pokochał, bo psiak wygląda świetnie, się cieszy, jest kochany... Reszta była nie do zniesienia... Odlubiłam.
Potem pojawiły się dzieci. I tu z przerażeniem odkryłam że dzieci chorują. Dzieci umierają. Małe istotki które walczą z chorobą, brakiem pieniędzy, z biurokracją. Setki profili na Facebooku pokazujące łyse głowki, kroplówki, wkłucia centralne, worki stomijne....Koszmar. Ja wiem że nie ma w Polsce pieniędzy na leczenie. Ja wiem że nie ma czasem możliwości. Ja wiem że taki FP pomaga zebrać jakieś kwoty. Ale jeśli dziecko umiera, już nie ma szans, to niech umiera godnie! Jak mogą rodzice wklejać zdjęcia swoich dzieci w stanie terminalnym, w agonii, pisać posty o tym że właśnie odeszły? Czy to nie jest ekshibicjonizm? I te polubienia pod takimi postami... Jakim trzeba być człowiekiem żeby lajkować małą łysą głowkę, te oczka na pół zgasłe, proszące tylko o godne odejscie. Odejscie przy mamie, przy tacie, a nie iluś setkach obcych (bądź co bądź) ludzi.
Chcielibyście umierać na Facebooku?
Dyskutujemy o gołych cyckach karmiących matek, o Ani Przybylskiej, o rajstopkach i o dzieciach na nocnikach. ale pozwalamy na to żeby umierające lub cięzko chore dzieci mógł każdy, KAŻDY oglądać, jak katalog z Ikei, albo serial na TVN.
Dlaczego zdrowe dzieci tak często są wykorzystywane na FP tylko jako wieszaki na modne ubranka, a choroby są tak bardzo magłowane? Dlaczego matka która urodziła wcześniaka ciągle się nad sobą użala i ma jakieś udręczone poczucie misji w społeczeństwie- mimo upływu czasu i tego że dziecko jest całkiem zdrowe?
Dlaczego Dzień Dziecka Utraconego wywołuje setki bzdurnych postów na FP, pod którymi palą się jakieś znaczki udające świeczkę? Weź tę świeczkę, idź na cmentarz i zapal na grobie dziecka. Ile z Was było? W taki dzień dziecięce groby powinna otaczać łuna od palących się zniczy. Każdy nagrobek to olbrzymia tragedia. Niewyobrażalny ból. A każdy post na ten temat...to tylko post. Notatka. Wzmianka.
Nie chcę tego oglądać. Nie chcę być milczącym świadkiem tragedii. Nie mogę. Po co. Dzieci nie powinny umierać ani chorować. Ale kiedy jednak się okaże że tak już musi być, to mam prośbę do ich mamuś - zamiast walić posta na fejsie, ukochaj swoje dziecko. Powiedz mu na uszko że mama Gabi i Masy rozpada się na kawałki jeśli ono cierpi. Powiedz że załatwię mu opiekę cudownych ludzi w niebie. Powiedz że z każdym odejściem dziecka kawałek mojego serca też umiera. Ale powiedz mu to. Zamiast setek lajków, ok?
( Wyjątek jedyny jaki znam to mama Staszka, cudownego chłopca z zespołem Downa ,która umie się cieszyć każdym stasiowym sukcesem i wywołuje uśmiech na tysiącach twarzy!! Przesłodki dzieciak i wspaniała rodzina, polecam i trzymam za Fistaszka kciuki codziennie, mimo że kaskader po szufladach łazi:))
2014/10/15
Przybić ci piątkę? W twarz? Krzesłem? Czyli jak załatwiałam pracę w DE pewniej pani....
Biedna jak mysz kościelna. Pracuje w sieciówce, samotnie wychowuje syna. Jakimś cudem im wystarcza, mieszkają u jej rodziców, ojciec małego poszedł w pizdu, płaci jakieś śmieszne alimenty, syna ma w dupie, bo skoro nie lubi jego matki, to swojego dziecka też nie polubił.
Żal mi chłopca, mądry dzieciak, staram się ich trochę wspomóc kiedy jestem w Polsce, kupię mu to i owo, słodyczy przywiozę, jakieś bajery których mu mama nie ma za co kupić. Mądry dzieciak, mądry, a w szkole przesrane, śmieją się z niego, na zajęcia dodatkowe matki nie stać, więc rozwija się jakoś tam sam w domu, a on by chciał jakieś tekłonda i inne karaty ćwiczyć.
Matkę ma niezbyt bystrą, szczerze mówiąc, więc wielkiej szansy zrobienia kariery kobita nie ma, przynajmniej nie w tym życiu.
Pytam: Jak mogę ci pomóc? Chcę ci pomóc. Przyjedź do mnie. Dam ci pracę, pomogę z mieszkaniem, zajmę się młodym jak będziesz w pracy.
( A w myślach: błagam przyjedź, nie mogę patrzeć na to jak żyje ten mały, daj mu szansę,proszę)
Nastawia się entuzjastycznie. Jasne, przyjedzie, w końcu co ją tu trzyma, a ta praca to pewna? Tak? No fantastycznie, to ona się pakuje, zaraz młodemu się każe niemieckiego uczyć, a ze szkołą czy pomogę ojojoj ale fajnie, nowe życie, nowa szansa, ojojoj ale będzie.
Mąż mnie studzi. Nie przyjedzie, mówi. Tu trzeba zapierdalać żeby mieć pieniądze.
Ja się wkurzam na męża. Nie pierdol jak nie przyjedzie, no co ty gadasz, wszystko ma na tacy, młody się cieszy, my wyjechaliśmy to sami musieliśmy wszystko ogarniać, a ona na gotowe i zrezygnuje?
Dzwoni ona. Włącza jej się problemator, już słyszę w głosie.
1. Bo ona niemiecki słabo zna. (To se kurna kup książkę i się ucz).
2. Bo czy młody sobie w szkole poradzi (Rozwinie w końcu skrzydla, kobieto, a jako że trafiło się tobie wyjątkowo mądre dziecko, jak nie twoje, bez obrazy, to poradzi se lepiej niż ty)
3. A ona samochodu nie ma. (To mnie zabiło, to sorki ja ci mam auto kupić? A wiesz co to tramwaj? Autobus? Może rower między girki?)
4. A bo jak ona rodziców ma tak zostawić? (Oboje rodzice pracują, do domu do Polski trzy godziny jazdy by miała....a mieszkanie w trzypokojowym mieszkanku, które wygląda jakby miało z 12 metrów kwadratowych powierzchni razem z balkonem, w czwórkę z jej rodzicami, to musi być zajebiście ekscytujące. Poza tym to fakt, mamusia i tatuś cię nie puszczą do Niemiec, bo przecież są na pewno dumni, że córcia taka zaradna, w markecie wątrobiankę sprzedaje, wnuk w używanych butach chodzi, a jeszcze córcia im obiad ugotuje i kibel umyje. Ojojoj nasza mała dziewczynka, mówią. Jak cudownie że ma takie fajne życie! Heee?)
5. Ale czy ona w tej pracy da radę, bo ona schorowana taka się czuje, a to tyle godzin na nogach a i nosić cięzary trzeba, a ona zwyrodnienie ma pachowo-kolanowo-rogówkowo-dupowe i to się jej pogorszy, a może jakaś bardziej biurowa praca, a w ogóle to na zmiany też nie bardzo, raczej od rana by wolała. ( No kochana zwyrodnienie uszno-cipne jakoś ci w pracy marketowej nie wadzi, a co do pracy to cholera szkoda żeś wcześniej nie pytała, bo własnie się zwolniło miejsce na Uniwerku w Magdeburgu, katedra biotechnologii i jakiegoś idiotę profesora zatrudnili, a mogli przeciez ciebie...)
6.. A bo ona czytała na internetach, że można socjal dostać jakiś, pomogłabym? ( WTF tu cię mam aniołku , jasne pójdziemy do Job Center, złożymy antrag pod tytułem " Jestem samotną matką z Polski, weźcie mnie tego dzieciora do szkoły i prześlijcie mi kasę na wskazany numer konta, natychmiast, bo ja se tu przyjechałam, se tu mieszkam, robić mi się nie chce, ale internety mi pisały że mi się należy. Więc chcę". Na moje stwierdzenie, że to nie tak łatwo jak piszą i nic się tu nikomu ot tak nie należy, oprócz kindergeldu, ale on z założenia jest dla dzieci (!), że jeśli zacznie pracę to możemy spróbować o pomoc wystąpić, ale jej ta pensja starczy na dobre życie, jej odpowiedź brzmi: " Ale skoro dają, to trzeba brać".
Dać ja ci mogę. Krzesłem w mordę głupia babo. Mieszkam w Niemczech. Płacę tu podatki. Przyrost naturalny im gwarantuję. Nienawidziłam ich, a teraz kocham z każdym dniem coraz bardziej. Tu jest mój dom. Stoję po stronie tego kraju tak mocno, że wygrana Polaków w meczu z Niemcami, wprawiła mnie w niezłą konsternację:)
Musiałam oswoić każdego z napotkanych Niemców. Obalać stereotypy Polaków kradnących, niezbyt zainteresowanych pracą, brudnych, w dresach, pijących.
Polaków, którzy przyjeżdżając do Niemiec, wiozą już w walizce wszystkie możliwe wnioski na zasiłki, kierujących pierwsze kroki do Czerwonego Krzyża, Diakonii, Job Center i żebrzących o kasę, a potem chwalących się jak zręcznie odrzucają oferty z urzędu pracy.
Jestem dumna z młodych ludzi, którzy tu robią kariery, ciężko pracują, którzy pokazują że Polak jest fajny. Ze da się lubić.
Ale ciebie kobieto z marketu tu nie chcą.
Chcesz sobie mieszkać w kraju, który płaci ci najniższą krajową? Mieszkaj se.
Chcesz słuchać jak dzieci umierają bo gnojowaci lekarze nie chcą ich przyjąć do szpitala? Słuchaj se. Pojęcz sobie z koleżanką jęczydło pod tytułem " ojojojcotozakrajchujowyjaktakmoznamaledziecko?". Może wam ulży. Zmówcie zdrowaśkę, żeby waszym dzieciom się to nie przytrafiło.
Chcesz zobaczyć ile ZUS wypłaci ci emerytury? Hehe ZUS zafunduje ci eutanazję. Będziesz korzonki żarła i w szałasie mieszkała, taka wycieczka pełna niespodzianek na koniec życia. Biuro Turystyczne pod nazwą " Staruszkowy Surwiwal".
Chcesz mieszkać w kraju, w którym czarne sukienki wpieprzają się w każdy zakątek zycia, złoto kapie im z paluchów, wierni to maszynki do wrzucania kasy na tacę, a w ramach nudy bzykną ministranta, albo pomażą se kolanka bitą smietanką?
Mozesz wszystko. Rób co chcesz , żyj swoim życiem marketowo - kościelnym. Oglądaj seriale. Wpieprzaj przeterminowane jedzenie w ramach oszczędności. Ubieraj się w ciuchy po złotówce, w lecie nawet bez gaci chodź, będzie jeszcze taniej.
Nie chce ci się pracować. Mój mąż jest mądrzejszy ode mnie, wiedział od razu. Wolisz jęczeć jak ci źle. Że się boisz zmian. Wolno ci.
Ale powiem ci jedno, mamuśko z marketu. Marnujesz swoje dziecko. Miałoby tu dobrze. Zapomniałoby o problemach. Byłoby jeszcze mądrzejsze. Jest takie cudowne.
Nie ty się liczysz i nie ja. Teraz liczą się nasze dzieci.
Daj mi swoje dziecko.
Przyjmę dzieci w każdej ilości, w każdym stanie, w każdym wieku. Wystawiam pokwitowanie, że oddam jak tylko staną na nogi. W obcym kraju, ale dobrym kraju.
Żal mi chłopca, mądry dzieciak, staram się ich trochę wspomóc kiedy jestem w Polsce, kupię mu to i owo, słodyczy przywiozę, jakieś bajery których mu mama nie ma za co kupić. Mądry dzieciak, mądry, a w szkole przesrane, śmieją się z niego, na zajęcia dodatkowe matki nie stać, więc rozwija się jakoś tam sam w domu, a on by chciał jakieś tekłonda i inne karaty ćwiczyć.
Matkę ma niezbyt bystrą, szczerze mówiąc, więc wielkiej szansy zrobienia kariery kobita nie ma, przynajmniej nie w tym życiu.
Pytam: Jak mogę ci pomóc? Chcę ci pomóc. Przyjedź do mnie. Dam ci pracę, pomogę z mieszkaniem, zajmę się młodym jak będziesz w pracy.
( A w myślach: błagam przyjedź, nie mogę patrzeć na to jak żyje ten mały, daj mu szansę,proszę)
Nastawia się entuzjastycznie. Jasne, przyjedzie, w końcu co ją tu trzyma, a ta praca to pewna? Tak? No fantastycznie, to ona się pakuje, zaraz młodemu się każe niemieckiego uczyć, a ze szkołą czy pomogę ojojoj ale fajnie, nowe życie, nowa szansa, ojojoj ale będzie.
Mąż mnie studzi. Nie przyjedzie, mówi. Tu trzeba zapierdalać żeby mieć pieniądze.
Ja się wkurzam na męża. Nie pierdol jak nie przyjedzie, no co ty gadasz, wszystko ma na tacy, młody się cieszy, my wyjechaliśmy to sami musieliśmy wszystko ogarniać, a ona na gotowe i zrezygnuje?
Dzwoni ona. Włącza jej się problemator, już słyszę w głosie.
1. Bo ona niemiecki słabo zna. (To se kurna kup książkę i się ucz).
2. Bo czy młody sobie w szkole poradzi (Rozwinie w końcu skrzydla, kobieto, a jako że trafiło się tobie wyjątkowo mądre dziecko, jak nie twoje, bez obrazy, to poradzi se lepiej niż ty)
3. A ona samochodu nie ma. (To mnie zabiło, to sorki ja ci mam auto kupić? A wiesz co to tramwaj? Autobus? Może rower między girki?)
4. A bo jak ona rodziców ma tak zostawić? (Oboje rodzice pracują, do domu do Polski trzy godziny jazdy by miała....a mieszkanie w trzypokojowym mieszkanku, które wygląda jakby miało z 12 metrów kwadratowych powierzchni razem z balkonem, w czwórkę z jej rodzicami, to musi być zajebiście ekscytujące. Poza tym to fakt, mamusia i tatuś cię nie puszczą do Niemiec, bo przecież są na pewno dumni, że córcia taka zaradna, w markecie wątrobiankę sprzedaje, wnuk w używanych butach chodzi, a jeszcze córcia im obiad ugotuje i kibel umyje. Ojojoj nasza mała dziewczynka, mówią. Jak cudownie że ma takie fajne życie! Heee?)
5. Ale czy ona w tej pracy da radę, bo ona schorowana taka się czuje, a to tyle godzin na nogach a i nosić cięzary trzeba, a ona zwyrodnienie ma pachowo-kolanowo-rogówkowo-dupowe i to się jej pogorszy, a może jakaś bardziej biurowa praca, a w ogóle to na zmiany też nie bardzo, raczej od rana by wolała. ( No kochana zwyrodnienie uszno-cipne jakoś ci w pracy marketowej nie wadzi, a co do pracy to cholera szkoda żeś wcześniej nie pytała, bo własnie się zwolniło miejsce na Uniwerku w Magdeburgu, katedra biotechnologii i jakiegoś idiotę profesora zatrudnili, a mogli przeciez ciebie...)
6.. A bo ona czytała na internetach, że można socjal dostać jakiś, pomogłabym? ( WTF tu cię mam aniołku , jasne pójdziemy do Job Center, złożymy antrag pod tytułem " Jestem samotną matką z Polski, weźcie mnie tego dzieciora do szkoły i prześlijcie mi kasę na wskazany numer konta, natychmiast, bo ja se tu przyjechałam, se tu mieszkam, robić mi się nie chce, ale internety mi pisały że mi się należy. Więc chcę". Na moje stwierdzenie, że to nie tak łatwo jak piszą i nic się tu nikomu ot tak nie należy, oprócz kindergeldu, ale on z założenia jest dla dzieci (!), że jeśli zacznie pracę to możemy spróbować o pomoc wystąpić, ale jej ta pensja starczy na dobre życie, jej odpowiedź brzmi: " Ale skoro dają, to trzeba brać".
Dać ja ci mogę. Krzesłem w mordę głupia babo. Mieszkam w Niemczech. Płacę tu podatki. Przyrost naturalny im gwarantuję. Nienawidziłam ich, a teraz kocham z każdym dniem coraz bardziej. Tu jest mój dom. Stoję po stronie tego kraju tak mocno, że wygrana Polaków w meczu z Niemcami, wprawiła mnie w niezłą konsternację:)
Musiałam oswoić każdego z napotkanych Niemców. Obalać stereotypy Polaków kradnących, niezbyt zainteresowanych pracą, brudnych, w dresach, pijących.
Polaków, którzy przyjeżdżając do Niemiec, wiozą już w walizce wszystkie możliwe wnioski na zasiłki, kierujących pierwsze kroki do Czerwonego Krzyża, Diakonii, Job Center i żebrzących o kasę, a potem chwalących się jak zręcznie odrzucają oferty z urzędu pracy.
Jestem dumna z młodych ludzi, którzy tu robią kariery, ciężko pracują, którzy pokazują że Polak jest fajny. Ze da się lubić.
Ale ciebie kobieto z marketu tu nie chcą.
Chcesz sobie mieszkać w kraju, który płaci ci najniższą krajową? Mieszkaj se.
Chcesz słuchać jak dzieci umierają bo gnojowaci lekarze nie chcą ich przyjąć do szpitala? Słuchaj se. Pojęcz sobie z koleżanką jęczydło pod tytułem " ojojojcotozakrajchujowyjaktakmoznamaledziecko?". Może wam ulży. Zmówcie zdrowaśkę, żeby waszym dzieciom się to nie przytrafiło.
Chcesz zobaczyć ile ZUS wypłaci ci emerytury? Hehe ZUS zafunduje ci eutanazję. Będziesz korzonki żarła i w szałasie mieszkała, taka wycieczka pełna niespodzianek na koniec życia. Biuro Turystyczne pod nazwą " Staruszkowy Surwiwal".
Chcesz mieszkać w kraju, w którym czarne sukienki wpieprzają się w każdy zakątek zycia, złoto kapie im z paluchów, wierni to maszynki do wrzucania kasy na tacę, a w ramach nudy bzykną ministranta, albo pomażą se kolanka bitą smietanką?
Mozesz wszystko. Rób co chcesz , żyj swoim życiem marketowo - kościelnym. Oglądaj seriale. Wpieprzaj przeterminowane jedzenie w ramach oszczędności. Ubieraj się w ciuchy po złotówce, w lecie nawet bez gaci chodź, będzie jeszcze taniej.
Nie chce ci się pracować. Mój mąż jest mądrzejszy ode mnie, wiedział od razu. Wolisz jęczeć jak ci źle. Że się boisz zmian. Wolno ci.
Ale powiem ci jedno, mamuśko z marketu. Marnujesz swoje dziecko. Miałoby tu dobrze. Zapomniałoby o problemach. Byłoby jeszcze mądrzejsze. Jest takie cudowne.
Nie ty się liczysz i nie ja. Teraz liczą się nasze dzieci.
Daj mi swoje dziecko.
Przyjmę dzieci w każdej ilości, w każdym stanie, w każdym wieku. Wystawiam pokwitowanie, że oddam jak tylko staną na nogi. W obcym kraju, ale dobrym kraju.
2014/10/09
Idiotki blogotki, kretynki bloginki
Aktualności ze stron Facebooka. Jakos mam poodlubiać te stronki i czasu brak. A zresztą, niech mają, po co kupować lajki na Allegro huehue.
Po wieczornym szybkim przejrzeniu moich ulubieńców, pośmianiu się, zamyśleniu i docenieniu ich wpisów (Wy wiecie że o Was mówię, nie? Czy mam wymieniać kogo kocham?) pozostaje mi rzucić okiem mym pięknym i zacnym, acz wrednym, na resztę. Tak zwaną resztę śmieciuszkową. I gdyby przyśnił mi się składak złożony własnie z tych reszteczek, to wyglądał by on tak:
Halo dzień dobry moje kochane, komu kawy, herbaty, soczku wódeczki? Tak, tak, hihihihihihihi no właśnie wstałam moje dziecko zjadło śniadanko, heloł, czy wasze dzieci też takie niejadki tylko jedzą te płateczki co wiecie, ten sponsor nam przysłał, bo moja to tylko to, a ząbki umyłyśmy taką nową pastą, bo moje dziecko to jeszcze nigdy ząbków nie myło wiecie? A teraz zapieprza jak głupie, aż ma dziąsła fioletowe, a na dziąsełka to prawda że te okłady trza robić z gazety wyborczej? Nie??? Ojjjj ja goopia, idę fotkę zrobić czekajcie stylóweczka pośniadankowa, Zara oczywiście. A wolicie Zarę czy te wszystkie inne gówna? Bo Zara taka fajna jest że chyba metki kupię( i powszywam se w majtki że niby z Zary) na chińskim ibeju czy jak to się pisze, a w dupie mam jak się pisze, słownika nie mam bo kasę wolę wydać na ten kocyk z tinki łinki czy jak się ten polar nazywa wew kropeczki, proszę ja was oczywiście szaro miętowy kolor bo wszyscy lubią te kolory a te inne czerwienie to chyba dla plebsu, no wracając do tej Zary, to jasne, możesz głupia pipo mieć własne zdanie, byleś mnie nie krytykowała, bo Zara to Zara i ta jakość i ten fason i te insze mają blogowiczki - to co ja mam Haema dziecku kupić jak szwedzka biedaczka, robotnica jakaś? Idę cyknąć fotkę, zaraz będę, stylóweczka przedobiadkowa, Zresztą ja rezygnuję z pisania bloga, ja już psychicznie nie mogę, te hejtery mię wykończą że ja mam krzywe włosy mi napisali i jedną nogę prawą, ja się pytam - kto na to pozwolił? Ja nie mogę, dolinę mam, ja pójdę sobie do Starbaksa na pizze i normalnie foteczkę zrobię że byłam i dziecku też zrobię. No jak nie ma pizzy? Że ja nie wiem co to Starbax? Noooo ty już mi tu więcej nie napiszesz, hehe, bana dałam, słodzimy więcej, no dobra kochana buuuzi buuuzi, nie zawieszę bloga bo byście umarły beze mnie, tak mnie potrzebujecie, tak piszecie, że ja mam na poczcie czterystatysięcydwieściesześćdziesiątpięc wiadomości, ja nie wiem, ja się wykończę, ja za dużo mam na głowie, ja fotkę zrobię, albo może stylóweczkę wam zrobię, kochana no ja cię też kocham, ja wiem że jestem twoim guru, bo pamiętasz jak się twoje dziecko na fioletowo zesrało, to ty zamiast do lekarza to na swoim blogu zapytałaś czy to bardzo źle i wtedy te glupie pipy ci kazały na pogotowie, a ja wiedziałam...że na fioletowo to pół biedy, gorzej jak na różowo. Różowa kupa to samo zło, tak samo jak te inne co piszą że ta aktorka jak umarła to będą kochać dzieci, to ja napisałam że mają się szat ap (bo ja kurs anglika robię wiesz? Hał ar ju? Chujowo? A ciemu?????? Łe no znowu dziecko przeziębione? Napisz na FB to zaraz cię pocieszą, ale napisz że 34 tygodnie z domu nie wychodzisz coby dziecka szlag nie dotrafił, to będzie żałośniej, komenty się posypią, stara mówię ci zasięg wzrośnie!) no że mają się zamknąć o tej aktorce i nowa moda powstała że mamy dać spokój jej duszy. Kochana jaka dusza jaka dusza, jak ja tu statystyki opijam. Idę fotkę zrobić jak opijam. Ty nie pijesz? Uuuuuu....ale w ciąży piłaś? Łe jakbyś piła to bym posta wrzuciła, wiesz że niby się mi czytelniczka zwierzyła, ten tego...No witam nowych lubisiów nooo kochaniiii, patrzcie jaka jestem zajebista nooooo, a jak wasze dzieci mają na imię? Hmmm nie skomentuję, macie prawo dać takie okropne imiona. Coś mi się ruch zmniejsza na FP...Moja znajoma ma znajomą co ma kuzynkę i ma dziecko jej koleżanka i ono ma ADHD połówkowe z niedoborem białaczki i przepuklinę uszno-oczną. No mówię przecież strasznie chore jest. No kochana masakra, nie widać że chore, tylko to oko mu się nie domyka troszkę.. Ale to dlatego że nie był chrzczony, nie karmiony cyckiem i przez cesarkę się urodził, samo zło mówię ci. No tak, tak, ja wiem że ty swojego jeszcze w podstawówce cyckiem karmiłaś. No, ruszyło się. No pojęczmy, pojęczmy, o to mi chodziło. A patrzcie jakie ładne buciki kupiłam. No naprawdę tylko 600 złotych, oj gdzie ja pieniądze, ja tyłek gazetą reklamową wycieram, groszek zielony z puszki mam na obiad tylko, z biedy, ten duży udaje kotlety mielone, a ten mniejszy na puree przerabiam i jest jak ziemniaki. A reszta groszek surówka. Przepis??? Noooo, kochane, zaraz fotkę zrobię i wrzucę na insta, no dzięki dzięki kreatywność to moje czwarte imię. Wy słodziaki, oj wy...kici mici mordusia moja tiutiutiu. Kasy nie mam, ale moja ciotka stryjeczna od macochy to ma dużo kasy, ja się nie chwalę ale ja sobie jakoś żyję dzięki temu, no bo ja do pracy to ja nie mogę ja blogerka jestem, ja będę bogata, poczekam sobie na sponsora. A jak się nie doczekam no coż, to zrobimy...wyprzedaż ciuszków mojego brzdącaaaa! Oj slinka ci kapie kochana, wytrzyj mordę bo mi ajfona zaplujesz, co to go widać na słitfociach. No, będziecie się bić o te buciki wyjechane, boście je w stylóweczce pokolacyjnej widziały... I opaskę co moja córka na tej łysej głowie nosi, coby jej uszy nie wachlowały na wietrze, bo przecież braku włosów trzymać nie sposób. I komin. Komin musi być. Szalik dla plebsu. Komin dla celebrytów. Najlepiej z tinki łinki w sówki. Ja pierdykam zajebiście jak my się spotkamy blogerki moje kochane i dzieci zabierzemy...jak my przejdziemy ulicami miasta, z tymi dziećmi, w tych kominach, tinki łinkach z sówkami, mięta i szarość....my jak armia będziemy. Będą widzieć kto idzie!!! Bo my jesteśmy silne, wspaniałe, filtrujemy wodę, nasze dzieci zęby myją, chorują, mają buty z Zary, a nie jak ta Gabigada, wiecie, ta wredota taka co ma jakiś stary dzbanek z Brity, jej dziecko zęby myje szczotką co NIE ŚWIECI (taaak, jeszcze takie produkują, wierzycie? hihihihi kochana, no ty to zawsze taka słodka, ja wiem, ja wiem, ty mi zawsze wierzysz hihihi) i jeszcze ma czelność ciągle krytykować, ja ją już zablokowałam bo mi napisała że się nad sobą użalam, a wy?A jak ona przeklina, ja ci mówię kochana, uszy kurwa puchną!!! Precz z Gabigada!A teraz stylóweczka przedsenkowa (no kochana, jasne że piżamka z Zary!!)
Po wieczornym szybkim przejrzeniu moich ulubieńców, pośmianiu się, zamyśleniu i docenieniu ich wpisów (Wy wiecie że o Was mówię, nie? Czy mam wymieniać kogo kocham?) pozostaje mi rzucić okiem mym pięknym i zacnym, acz wrednym, na resztę. Tak zwaną resztę śmieciuszkową. I gdyby przyśnił mi się składak złożony własnie z tych reszteczek, to wyglądał by on tak:
Halo dzień dobry moje kochane, komu kawy, herbaty, soczku wódeczki? Tak, tak, hihihihihihihi no właśnie wstałam moje dziecko zjadło śniadanko, heloł, czy wasze dzieci też takie niejadki tylko jedzą te płateczki co wiecie, ten sponsor nam przysłał, bo moja to tylko to, a ząbki umyłyśmy taką nową pastą, bo moje dziecko to jeszcze nigdy ząbków nie myło wiecie? A teraz zapieprza jak głupie, aż ma dziąsła fioletowe, a na dziąsełka to prawda że te okłady trza robić z gazety wyborczej? Nie??? Ojjjj ja goopia, idę fotkę zrobić czekajcie stylóweczka pośniadankowa, Zara oczywiście. A wolicie Zarę czy te wszystkie inne gówna? Bo Zara taka fajna jest że chyba metki kupię( i powszywam se w majtki że niby z Zary) na chińskim ibeju czy jak to się pisze, a w dupie mam jak się pisze, słownika nie mam bo kasę wolę wydać na ten kocyk z tinki łinki czy jak się ten polar nazywa wew kropeczki, proszę ja was oczywiście szaro miętowy kolor bo wszyscy lubią te kolory a te inne czerwienie to chyba dla plebsu, no wracając do tej Zary, to jasne, możesz głupia pipo mieć własne zdanie, byleś mnie nie krytykowała, bo Zara to Zara i ta jakość i ten fason i te insze mają blogowiczki - to co ja mam Haema dziecku kupić jak szwedzka biedaczka, robotnica jakaś? Idę cyknąć fotkę, zaraz będę, stylóweczka przedobiadkowa, Zresztą ja rezygnuję z pisania bloga, ja już psychicznie nie mogę, te hejtery mię wykończą że ja mam krzywe włosy mi napisali i jedną nogę prawą, ja się pytam - kto na to pozwolił? Ja nie mogę, dolinę mam, ja pójdę sobie do Starbaksa na pizze i normalnie foteczkę zrobię że byłam i dziecku też zrobię. No jak nie ma pizzy? Że ja nie wiem co to Starbax? Noooo ty już mi tu więcej nie napiszesz, hehe, bana dałam, słodzimy więcej, no dobra kochana buuuzi buuuzi, nie zawieszę bloga bo byście umarły beze mnie, tak mnie potrzebujecie, tak piszecie, że ja mam na poczcie czterystatysięcydwieściesześćdziesiątpięc wiadomości, ja nie wiem, ja się wykończę, ja za dużo mam na głowie, ja fotkę zrobię, albo może stylóweczkę wam zrobię, kochana no ja cię też kocham, ja wiem że jestem twoim guru, bo pamiętasz jak się twoje dziecko na fioletowo zesrało, to ty zamiast do lekarza to na swoim blogu zapytałaś czy to bardzo źle i wtedy te glupie pipy ci kazały na pogotowie, a ja wiedziałam...że na fioletowo to pół biedy, gorzej jak na różowo. Różowa kupa to samo zło, tak samo jak te inne co piszą że ta aktorka jak umarła to będą kochać dzieci, to ja napisałam że mają się szat ap (bo ja kurs anglika robię wiesz? Hał ar ju? Chujowo? A ciemu?????? Łe no znowu dziecko przeziębione? Napisz na FB to zaraz cię pocieszą, ale napisz że 34 tygodnie z domu nie wychodzisz coby dziecka szlag nie dotrafił, to będzie żałośniej, komenty się posypią, stara mówię ci zasięg wzrośnie!) no że mają się zamknąć o tej aktorce i nowa moda powstała że mamy dać spokój jej duszy. Kochana jaka dusza jaka dusza, jak ja tu statystyki opijam. Idę fotkę zrobić jak opijam. Ty nie pijesz? Uuuuuu....ale w ciąży piłaś? Łe jakbyś piła to bym posta wrzuciła, wiesz że niby się mi czytelniczka zwierzyła, ten tego...No witam nowych lubisiów nooo kochaniiii, patrzcie jaka jestem zajebista nooooo, a jak wasze dzieci mają na imię? Hmmm nie skomentuję, macie prawo dać takie okropne imiona. Coś mi się ruch zmniejsza na FP...Moja znajoma ma znajomą co ma kuzynkę i ma dziecko jej koleżanka i ono ma ADHD połówkowe z niedoborem białaczki i przepuklinę uszno-oczną. No mówię przecież strasznie chore jest. No kochana masakra, nie widać że chore, tylko to oko mu się nie domyka troszkę.. Ale to dlatego że nie był chrzczony, nie karmiony cyckiem i przez cesarkę się urodził, samo zło mówię ci. No tak, tak, ja wiem że ty swojego jeszcze w podstawówce cyckiem karmiłaś. No, ruszyło się. No pojęczmy, pojęczmy, o to mi chodziło. A patrzcie jakie ładne buciki kupiłam. No naprawdę tylko 600 złotych, oj gdzie ja pieniądze, ja tyłek gazetą reklamową wycieram, groszek zielony z puszki mam na obiad tylko, z biedy, ten duży udaje kotlety mielone, a ten mniejszy na puree przerabiam i jest jak ziemniaki. A reszta groszek surówka. Przepis??? Noooo, kochane, zaraz fotkę zrobię i wrzucę na insta, no dzięki dzięki kreatywność to moje czwarte imię. Wy słodziaki, oj wy...kici mici mordusia moja tiutiutiu. Kasy nie mam, ale moja ciotka stryjeczna od macochy to ma dużo kasy, ja się nie chwalę ale ja sobie jakoś żyję dzięki temu, no bo ja do pracy to ja nie mogę ja blogerka jestem, ja będę bogata, poczekam sobie na sponsora. A jak się nie doczekam no coż, to zrobimy...wyprzedaż ciuszków mojego brzdącaaaa! Oj slinka ci kapie kochana, wytrzyj mordę bo mi ajfona zaplujesz, co to go widać na słitfociach. No, będziecie się bić o te buciki wyjechane, boście je w stylóweczce pokolacyjnej widziały... I opaskę co moja córka na tej łysej głowie nosi, coby jej uszy nie wachlowały na wietrze, bo przecież braku włosów trzymać nie sposób. I komin. Komin musi być. Szalik dla plebsu. Komin dla celebrytów. Najlepiej z tinki łinki w sówki. Ja pierdykam zajebiście jak my się spotkamy blogerki moje kochane i dzieci zabierzemy...jak my przejdziemy ulicami miasta, z tymi dziećmi, w tych kominach, tinki łinkach z sówkami, mięta i szarość....my jak armia będziemy. Będą widzieć kto idzie!!! Bo my jesteśmy silne, wspaniałe, filtrujemy wodę, nasze dzieci zęby myją, chorują, mają buty z Zary, a nie jak ta Gabigada, wiecie, ta wredota taka co ma jakiś stary dzbanek z Brity, jej dziecko zęby myje szczotką co NIE ŚWIECI (taaak, jeszcze takie produkują, wierzycie? hihihihi kochana, no ty to zawsze taka słodka, ja wiem, ja wiem, ty mi zawsze wierzysz hihihi) i jeszcze ma czelność ciągle krytykować, ja ją już zablokowałam bo mi napisała że się nad sobą użalam, a wy?A jak ona przeklina, ja ci mówię kochana, uszy kurwa puchną!!! Precz z Gabigada!A teraz stylóweczka przedsenkowa (no kochana, jasne że piżamka z Zary!!)
2014/10/07
Mamo, jestem gejem! Co ty na to?
Dyskusje w blogosferze rozwalają mnie. Padam na pysk, podnoszę się i znowu coś mnie ścina.
Wszystko jest w życiu możliwe. A na pewno to, że moje dzieci się zakochają, na zabój. Poki co, jest to dla mnie abstrakcja, ba! nawet napawa mnie to jakąś małą niezdrową zazdroscią, że jak to tak to? Moje dzieci? Frrru kiedyś mi uciekną? Mój Masiątko z jakąś inną babą? Mamusia już nie będzie jedyną miłością?
Ale weźmy pod uwagę taki wariant...
Masa ma lat kilkanaście, a może i dwadzieścia kilka. Widzę że buja w obłokach. Zaczyna dbać o siebie aż do przesady. Wraca do domu rozgorączkowany. Myślami jest gdzie indziej. Wiem, że jest po prostu zakochany. Cieszę się, widząc jego szczęscie. I któregoś dnia wraca do domu i mówi: "Mama, poznałem FACETA mojego życia". Bach, bęc? Co powiem? A co ja mogę powiedzieć? Nic. Nic co powiem nie zmieni jego uczuć do tego kogoś. Ale może zmienić jego uczucia do mnie. Nie wierzę w boga, więc nie będę mówić że to nie po bożemu. Homoseksualizm to nie choroba. Nic nie powiem.
A potem poznam tego kogoś. Mam nadzieję że mi się spodoba. Że będę widziała w ich oczach błysk. Szczęscie, miłość i spokój. Spokój, bo znaleźli siebie. Bo są pewni. Bo tak zostanie.
Pokocham tego mojego zięcia, na pewno będzie fajnym facetem, bo mój syn własnie na takiego będzie zasługiwał. Będziemy spędzać razem święta, wakacje, będzie zupełnie normalnie. Bo miłość jest taka...normalna. Bo to czujemy jest absolutnie ponad nami. Serce nie sługa. Poznajemy, zakochujemy się i dokonuje się. Ta właściwa osoba po prostu się zjawia.
A jeśli będą chcieli mieć dzieci? Mam nadzieję że będzie już wtedy taka możliwość, bo będę ich wspierać całym sercem. Będę chciała mieć wnuki. Cudowne małe istotki, wychowywane w kochającej rodzinie, mające po prostu dwóch tatusiów (albo mamusie, jeśli sytuacja będzie dotyczyła Gabisi) i kochających dziadków.
Zero filozofii.
Tak, mam gejów w rodzinie, temat oswojony. Kocham ich.
Wszystko jest w życiu możliwe. A na pewno to, że moje dzieci się zakochają, na zabój. Poki co, jest to dla mnie abstrakcja, ba! nawet napawa mnie to jakąś małą niezdrową zazdroscią, że jak to tak to? Moje dzieci? Frrru kiedyś mi uciekną? Mój Masiątko z jakąś inną babą? Mamusia już nie będzie jedyną miłością?
Ale weźmy pod uwagę taki wariant...
Masa ma lat kilkanaście, a może i dwadzieścia kilka. Widzę że buja w obłokach. Zaczyna dbać o siebie aż do przesady. Wraca do domu rozgorączkowany. Myślami jest gdzie indziej. Wiem, że jest po prostu zakochany. Cieszę się, widząc jego szczęscie. I któregoś dnia wraca do domu i mówi: "Mama, poznałem FACETA mojego życia". Bach, bęc? Co powiem? A co ja mogę powiedzieć? Nic. Nic co powiem nie zmieni jego uczuć do tego kogoś. Ale może zmienić jego uczucia do mnie. Nie wierzę w boga, więc nie będę mówić że to nie po bożemu. Homoseksualizm to nie choroba. Nic nie powiem.
A potem poznam tego kogoś. Mam nadzieję że mi się spodoba. Że będę widziała w ich oczach błysk. Szczęscie, miłość i spokój. Spokój, bo znaleźli siebie. Bo są pewni. Bo tak zostanie.
Pokocham tego mojego zięcia, na pewno będzie fajnym facetem, bo mój syn własnie na takiego będzie zasługiwał. Będziemy spędzać razem święta, wakacje, będzie zupełnie normalnie. Bo miłość jest taka...normalna. Bo to czujemy jest absolutnie ponad nami. Serce nie sługa. Poznajemy, zakochujemy się i dokonuje się. Ta właściwa osoba po prostu się zjawia.
A jeśli będą chcieli mieć dzieci? Mam nadzieję że będzie już wtedy taka możliwość, bo będę ich wspierać całym sercem. Będę chciała mieć wnuki. Cudowne małe istotki, wychowywane w kochającej rodzinie, mające po prostu dwóch tatusiów (albo mamusie, jeśli sytuacja będzie dotyczyła Gabisi) i kochających dziadków.
Zero filozofii.
Tak, mam gejów w rodzinie, temat oswojony. Kocham ich.
2014/10/05
Umarł ktoś? Super! Powymądrzajmy się!
Dziś wszyscy kochamy nasze dzieci jeszcze bardziej.
Kiedy umiera tak młoda kobieta, tak piękna, a do tego mama trójki dzieci, czujemy sprzeciw. Czujemy złość. Mówimy że życie nie jest fair.
Życie po prostu nie jest sprawiedliwe. Życie to życie. Jak w ogóle może być ,albo nie być fair? Umieramy każdego dnia. Umierają dzieci, młode mamy, tatusiowie, umierają ludzie starzy. Giniemy w wypadkach, zjada nas rak, powalają zawały, dopada nas starość albo rozpędzony pociąg.
Kiedy jest stawiana diagnoza, że nie ma już sensu dalej walczyć, w głębi serca ona nie jest już zaskoczeniem. Przecież wiedziałeś... Czy rzucasz się na ziemię waląc czołem o posadzkę? Wpadasz w histerię? Może. Na krótko.
A potem wstajesz i zakładasz zbroję. Wpadasz w stan otępienia, twój organizm czyni nadludzki wysiłek żeby nie dać ci zwariować z bólu. Jak robot, cyborg, idziesz do przodu i nie czujesz.
Kiedy przychodzi ten najgorszy moment? Kiedy wracasz z pogrzebu i zadajesz sobie pytanie:" I to już wszystko? Już tak będzie?". Myślisz że nie wrócisz do normalności. Że nie idzie. A jednak....
Człowiek jest cudownie skonstruowaną istotą - podnosi się po największej tragedii. Żyjesz. Inaczej, ale żyjesz. Tęsknisz jak pies, ale uśmiechasz się. Ta tęsknota zostaje już na zawsze, ale godzisz się z tym co się stało.
"Spieszmy się kochać ludzi...". Czy na pewno? Czy kiedy odejdzie ktoś nam tak bardzo bliski, będziemy żałować że nie kochaliśmy na zapas. że się kłóciliśmy o drobiazgi, że może ta osoba nie wiedziała, że my ją...aż tak bardzo, z całego serca? Nie sądzę. Nie w moim przypadku. A przeżyłam to pobijając chyba niechlubny rekord Guinessa w odsłuchaniu jak największej ilości nokturnów w możliwie krótkim czasie.
Naprawdę wierzycie w to, że smierć kogoś znanego i mimo że tak pięknego i może cudownego (choć raczej niewielu z was znało Panią Anię osobiście...czy się mylę???) to jednak obcego, zmieni wasze podejscie do bliskich? Że z dnia na dzień przestaniecie się kłócić? Że będziecie częsciej dzieci całować? Do cholery, ludzie, po co wam do tego czyjeś umieranie?
Carpe diem, czytam kolejny raz w blogosferze. Jeśli ktoś pisze takie rzeczy to znaczy ze życiem codziennym się niezbyt cieszy. Przypominamy sobie o korzystaniu z życia, bo ktoś umarł? A gdyby nie umarł to nadal byście kwękali, narzekali, mało się uśmiechali?
Płaczę nad mężem Pani Ani. Płaczę nad jej dziećmi. Tak samo płaczę nad każdą inną śmiercią. Śmierć budzi we mnie zbyt wiele wspomnień . Śmierć jest koszmarem dla tych którzy zostają.
Ale codziennie umieramy i będziemy umierać. Dajmy spokój dorabianiu wszelkiego rodzaju pochwał życia, nie pouczajmy innych że powinni się cieszyć i całować.
Dajmy tej rodzinie spokój.Nie wykorzystujmy jej do pseudofilozofii. Nie podniecajmy się aż tak. Dla nich to niewyobrażalna tragedia. A wy za parę dni już nie pomyślicie o tej pięknej kobiecie jaką była Ania. Znowu się pokłócicie, ofukniecie dzieci, będziecie narzekać na ZUS i wysokie ceny. To normalne.
A życiem się cieszmy, całujmy pomiędzy kłótniami i kochajmy nasze wkurzające dzieci.
Bo następny może będziesz ty i głupio ci będzie patrzeć na egzaltujące się- jak nastolatki -blogerki. Tym razem twoją śmiercią się egzaltujące.
Kiedy umiera tak młoda kobieta, tak piękna, a do tego mama trójki dzieci, czujemy sprzeciw. Czujemy złość. Mówimy że życie nie jest fair.
Życie po prostu nie jest sprawiedliwe. Życie to życie. Jak w ogóle może być ,albo nie być fair? Umieramy każdego dnia. Umierają dzieci, młode mamy, tatusiowie, umierają ludzie starzy. Giniemy w wypadkach, zjada nas rak, powalają zawały, dopada nas starość albo rozpędzony pociąg.
Kiedy jest stawiana diagnoza, że nie ma już sensu dalej walczyć, w głębi serca ona nie jest już zaskoczeniem. Przecież wiedziałeś... Czy rzucasz się na ziemię waląc czołem o posadzkę? Wpadasz w histerię? Może. Na krótko.
A potem wstajesz i zakładasz zbroję. Wpadasz w stan otępienia, twój organizm czyni nadludzki wysiłek żeby nie dać ci zwariować z bólu. Jak robot, cyborg, idziesz do przodu i nie czujesz.
Kiedy przychodzi ten najgorszy moment? Kiedy wracasz z pogrzebu i zadajesz sobie pytanie:" I to już wszystko? Już tak będzie?". Myślisz że nie wrócisz do normalności. Że nie idzie. A jednak....
Człowiek jest cudownie skonstruowaną istotą - podnosi się po największej tragedii. Żyjesz. Inaczej, ale żyjesz. Tęsknisz jak pies, ale uśmiechasz się. Ta tęsknota zostaje już na zawsze, ale godzisz się z tym co się stało.
"Spieszmy się kochać ludzi...". Czy na pewno? Czy kiedy odejdzie ktoś nam tak bardzo bliski, będziemy żałować że nie kochaliśmy na zapas. że się kłóciliśmy o drobiazgi, że może ta osoba nie wiedziała, że my ją...aż tak bardzo, z całego serca? Nie sądzę. Nie w moim przypadku. A przeżyłam to pobijając chyba niechlubny rekord Guinessa w odsłuchaniu jak największej ilości nokturnów w możliwie krótkim czasie.
Naprawdę wierzycie w to, że smierć kogoś znanego i mimo że tak pięknego i może cudownego (choć raczej niewielu z was znało Panią Anię osobiście...czy się mylę???) to jednak obcego, zmieni wasze podejscie do bliskich? Że z dnia na dzień przestaniecie się kłócić? Że będziecie częsciej dzieci całować? Do cholery, ludzie, po co wam do tego czyjeś umieranie?
Carpe diem, czytam kolejny raz w blogosferze. Jeśli ktoś pisze takie rzeczy to znaczy ze życiem codziennym się niezbyt cieszy. Przypominamy sobie o korzystaniu z życia, bo ktoś umarł? A gdyby nie umarł to nadal byście kwękali, narzekali, mało się uśmiechali?
Płaczę nad mężem Pani Ani. Płaczę nad jej dziećmi. Tak samo płaczę nad każdą inną śmiercią. Śmierć budzi we mnie zbyt wiele wspomnień . Śmierć jest koszmarem dla tych którzy zostają.
Ale codziennie umieramy i będziemy umierać. Dajmy spokój dorabianiu wszelkiego rodzaju pochwał życia, nie pouczajmy innych że powinni się cieszyć i całować.
Dajmy tej rodzinie spokój.Nie wykorzystujmy jej do pseudofilozofii. Nie podniecajmy się aż tak. Dla nich to niewyobrażalna tragedia. A wy za parę dni już nie pomyślicie o tej pięknej kobiecie jaką była Ania. Znowu się pokłócicie, ofukniecie dzieci, będziecie narzekać na ZUS i wysokie ceny. To normalne.
A życiem się cieszmy, całujmy pomiędzy kłótniami i kochajmy nasze wkurzające dzieci.
Bo następny może będziesz ty i głupio ci będzie patrzeć na egzaltujące się- jak nastolatki -blogerki. Tym razem twoją śmiercią się egzaltujące.
2014/10/01
Dla dzieci chcę tylko jednego....
W ciązy chciałam tylko jednego - żeby były zdrowe. Po narodzinach - żeby były szczęsliwe.
Jestem dzieckiem rodziców którzy zachłysnęli się karierą. Złote dziecko, mające wszystko, obracające się w towarzystwie innych złotych dzieci, uczących się dobrze, mądrych, dość ambitnych i równie leniwych.
Spuszczeni ze smyczy, czyli nie zawracający rodzicom dup, czuliśmy się jak w niebie. Nasi rodzice się znali bardzo dobrze, więc przebywanie w swoim towarzystwie dawało nam jakiś margines bezpieczenstwa, w mniemaniu rodziców, oczywiście. Kiedy planowałam wyjście lub wyjazd, padało tylko pytanie: "A będzie Przemek? A Kuba?". No, jak będą to ok. Niektórzy z nas marnie skończyli. Mi się udało. To co czasem wyprawialiśmy budzi mój niesmak i przerażenie. Nikt nas o nic nie pytał, nikt nas nie pilnował.
Chcę rozmawiać z moimi dziećmi. Chcę uczestniczyć w ich życiu. Chcę być ich przewodnikiem. Ale nie wyrocznią. Chcę, żeby kiedy pojawi się na horyzoncie problem, przyszły do mnie. Żeby się nie bały powiedzieć mi o tym co je gryzie, co złego się stało. Może doprowadzi mnie to do wściekłości, może do rozpaczy, a może dorosłym okiem widziane, te problemy nie będą aż tak wielkie. Ale chcę zasłużyć na ich miłość i szacunek.
Poprowadzę je za rękę.
Jeśli Gabi będzie chciała tatuaż albo kolczyki, nie będę mogła powiedzieć "nie". Bo skoro ja mam, to dlaczego mam córce zabronić? Postaram się jej doradzić, co i gdzie ma zrobić, żeby nie żałować. Nawet zapłacę. Moje tatuaże są moją chlubą. Chcę żeby ona swoje po 15 latach kochała tak jak ja moje.
Jeśli Masę nakryję na popalaniu trawki, czy na jakimś speedzie, to opowiem im o swoich doświadczeniach. O moich przyjaciołach, którzy mają do dziś problemy z odstawieniem dragów, o tym jak moja koleżanka kiedyś prawie umarła po kwasie i jak policja zrobiła nam nalot na imprezie, gdzie stół był...biały. Jeśli wiecie co chcę powiedzieć. Że te rzeczy pozornie są fajne....choć nie łudzę się że moje dzieci nie spróbują...jestem realistką.
Będę się starała szybko rozmawiać o seksie. Chcę żeby moje dzieci wkraczając w dorosłość, były świadome, że seks jest jedną z najlepszych rzeczy na świecie, ale....pod kilkoma warunkami.
Będę pewnie leczyć i całować ich złamane serca, tak jak teraz całuję rozbite kolana. Zawsze pozwolę się wypłakać i na pewno nie będę powtarzać" Nie płacz, nic się nie stało, już się uspokój". Niech płaczą, rozpaczają, to pomaga. A mama będzie tuż obok.
Będę lwicą, która zaatakuje każdego, kto będzie chciał skrzywdzić moje dzieci. Rozszarpię na kawałki a potem pożrę strzępy.
Będę rozmawiać, na każdy temat. Na każdy, obiecuję. Pozwolę mieć swoje zdanie, nie będę się wymądrzać, pozwolę się uczyć na błędach. Kiedy upadną, będę obok, żeby je podnieść. Kiedy będą się cieszyć, ja będę w euforii. Zawsze. Nawet jeśli to będą malutkie radości.
Kiedy będą chciały zostać same, niech zostaną. Będę tęsknić. Będę cierpliwa.
Kiedy powiedzą mi, że chcą zostać przedsiębiorcą pogrzebowym, przyklasnę. Jeśli będą chciały pracować fizycznie, przyklasnę. Przyklasnę zawsze, kiedy zobaczę błysk w ich oczkach. Niech tylko będą dobrzy w tym co robią. I niech robią to z sercem.
Mam ambicję. Swoją. A moje dzieci niech mają swoją. Albo i nie, co za różnica. Niech tylko będą szczęsliwe, błagam.
2014/09/26
Cesarzowa i kot ze Shreka na haju. Czyli cesarka dla niewtajemniczonych...
Nie urodzę dziecka naturalnie. Po prostu. Bo mi noga z zawiasu wyleci. A jak nie wyleci to maluch się udusi. Po prostu. Już od zawsze wiedziałam że nie doświadczę porodu naturalnego, więc dwie cesarki nie były dla mnie zdziwieniem. Mam nogę prawie na miejscu (huehue) i dzieci zdrowe.
Przy obu porodach były chwile wahania - a może sprobujemy naturalnie. Niestety żaden lekarz po obejrzeniu zdjęć RTG moich bioderek (uuuh my hips don't lie:)) nie kontynuował tematu.
Cesarka Gabrysi to dla mnie mgła, dziękuję mojemu cudownemu lekarzowi, Panu Czesiowi, że poczęstował mnie "głupim jasiem". Dawka po znajomości była chyba duża (a i pewnie leki p/bólowe też niezłe), bo zanim zaczęłam trybić, to już mnie wykopywali ze szpitala. Bo Sylwester był, chcieli oddział pusty mieć,a Gabisia to bożonarodzeniowe dziecię:). Ah, no! Gabisia miała czas aż do rozpoczęcia akcji porodowej, więc została wyciągnięta z mojego brzucha, kiedy sama uznała że jest na to gotowa.
Masa...Masa był cięty "na zimno". Sama wybrałam termin, najpóźniejszy jaki mogłam wybrać. Choć uważam że mógł jeszcze kilka dni u mamusi pomieszkać. Ale ryzyko za duże.
07.07.2014 - dzień przed cesarką. Masakra. Nerwy. Pakowanie. Dieta.
08.07.2014:
6.15 - stawienie się na oddziale. Papiery w Niemczech wypełniasz wcześniej, zostaje tylko KTG, ważenie, ciśnienie, cukier (dla cukrzyków tylko) i wio. Czekam na głupiego jasia, bo serce mi zaraz wyskoczy, ciśnienie jak Kilimandżaro. Nie ma głupiego jasia i nie będzie. Załąmka. Pierdzielę, nie rodzę myślę sobie.
7.00 - zamiast mnie ciąć to oni mi każą się rozpakować w pokoju. Szlag. W Spa jestem czy co?
7.30 - jazdaaaa! Szpitalna koszulka, walnąć się na wyro i jedziemy na blok. Buzi buzi, przerażenie w oczach męża mnie przeraża. Głupi jasiuuuuu!!!! Chodźźźź!
7.40 - sala przedoperacyjna, z 10 osób i jedziemy do operacyjnej.
7.50 - znieczulenie w kręgosłup, pan anestezjolog jakiś taki muslimski, piękny po prostu, a ja taka rozkraczona, eh.... znieczulenie nie boli, w nogi ciepło, okeeeej, nie czuję, Jessssu wszyscy mi się w pipkę gapią, ale żenadaaaa!
8.00- ziuuuuuuuu po brzuchu jedzie narciarz...e nie narciarz, to skalpel, w brzuchu sztorm.....a nie! To wyciągają mojego syna (trwa to wieczność!!!!). Szarpanie aż się boję że spadnę.
8.25 - płacze on, płaczę ja, dostaję go na przytulaski, całujemy się, jestem w niebie.
8.30 - Masa zabrany, a ja ... umieram. Nie mogę oddychać. Mam sto kilo na klatce piersiowej, wszyscy krzyczą żeby kończyć, moje myśli jak szalone " Umrę, a moje dzieci? Muszę oddychać, uduszę się, pomocy". Żyję. Pić!!! Nic innego się nie liczy, dajcie pić.(srodek znieczulający tak działa podobno).
8.40 - 10.40 blok pooperacyjny. Picie.Obok dzieciak po wypadku. Koszmar. Budzi się. Zabierają mnie stamtąd.
11.00 - 12.00 - nie boli. Czas z synem.
12.00 - o kurwa, ktoś mi wlał kwas solny do brzucha. Kolejny środek przeciwbólowy.
13.00 - mąż coś do mnie mówi. Wywalam ich. Uprzedzam że żadnych więcej dzieci!
13.05 - gdzie jest mój syn????
13.10 - oddam trzy kilo syna za środki przeciwbólowe. Coooo???? Za sześć godzin dopiero? Nie doczekam. Dajcie kartkę, piszę testament, dajcie laptopa, wybiorę sobie urnę na Amazonie.
13.15- zaczyna działać oksytocyna. Skurcze non stop. Ale odjazd. Aż mi oddech zapiera. Przecież cesarka nie boli hue hue.co nie? (nawiasem mówiąc sama nie wiem jak to jest z tą oksy po cesarce, doktor Czesiu mówił że podają na maxa, żeby mieć obkurczanie macicy z głowy, a pacjentka jakoś to zniesie). Czuję nogi w końcu.Tam tam, taramtam, paluszkami ruszam a po nogach miliony mrówek. Siekierę mi dajcie bo oszaleję. Dawać mi syna! Jakis zastrzyk. Siniak jak dwa euro.
14.00- xxx - półprzytomnośc, środki słabo działają, dostaję w końcu jakiegoś narkotyksa, padam.Zastrzyk. Mam już 4 euro na skórze.
19.00 - boli mnie kręgosłup i nogi. Bardziej niż brzuch.Taka sytuacja jak się bioder nie ma. Muszę wstać. . Przychodzi położna mnie umyć. Ale żenada.I do tego co chwilę mi każe "Po bitte oben" Sama se tyłek do góry, znęcaro jedna!!!Okrutne te Niemce, trza było pamiętać z historii.zastrzyk.
19.10 - ciągle wstaję
19.20 - wstanę kurwa, no wstanę!!!!
19.25 - stoję, i co z tego jak się wyprostować nie mogę??? huehue
20.00 - oodam dziecko za drugą dawkę tego narkotyksa <oczy kota ze Shreka działają na lekarzy>
6.00 - obchód. Brzuch boli mniej, za to wszystkie mięsnie boją od napięcia w czasie skurczy.
7.00- pozbywam się cewnika. ale dofffcip, mój głowny problem - jak usiąść na kibelek?
7.10 - jak usiąść to pikuś, ale jak ja mam teraz wstać????
7.20 - spierdalać z tym budyniem, dajcie mi jeść!!!
8.00 - włosy mam tłuste, idę pod prysznic. Problem kolejny - jak ja mam nogę do brodzika włożyć??? A drugą jak? Dobra, pikuś. Jak mam wyjść spod prysznica? Ubieram się. Robię se mejkap.
9.00 - dzwonię do męża, że potrzebuję ibuprom. Te niemieckie zgredy dają mi paracetamol. Który na mnie nie działa.
10.00 - oczy kota shrekowego=narkotyks. Gut. Heaven, I'm in heaven. Weźcie se dziecko, ja mam haja.
Wieczór - nudzi mi się. Chcę do domu. Boli. Boli tak, że nie idzie tego opisać. Mimo to śmigam jak samolot, zgięta w pół, piję kawkę, jem kolację. Jestem mamą!!! Idę po dziecko. Gadamy. Masa dostaje ochrzan że mnie masakrował w ciąży. Patrzy na mnie z lekkim zdziwieniem i ma wypisane na twarzy : "Ty jesteś moją matką??? Łeeeeee, no co ty?" Biorę ibuprom. Działa jak narkotyks.
Dzień trzeci - śmigam i śmigam. Chcę do domu. Na dupie mam ze sto euro w siniakach. Palce poszatkowane od szpitalnego lancetu bo ciągle mierzą mi cukier. Jestem głodna bo cukier za wysoki, więc karmią mnie warzywami jak królika. Nudzi mi się.
Dzień czwarty - jestem w domu. Jestem gotowa na następne dziecko. Przecież nie bolało:)))
Przy obu porodach były chwile wahania - a może sprobujemy naturalnie. Niestety żaden lekarz po obejrzeniu zdjęć RTG moich bioderek (uuuh my hips don't lie:)) nie kontynuował tematu.
Cesarka Gabrysi to dla mnie mgła, dziękuję mojemu cudownemu lekarzowi, Panu Czesiowi, że poczęstował mnie "głupim jasiem". Dawka po znajomości była chyba duża (a i pewnie leki p/bólowe też niezłe), bo zanim zaczęłam trybić, to już mnie wykopywali ze szpitala. Bo Sylwester był, chcieli oddział pusty mieć,a Gabisia to bożonarodzeniowe dziecię:). Ah, no! Gabisia miała czas aż do rozpoczęcia akcji porodowej, więc została wyciągnięta z mojego brzucha, kiedy sama uznała że jest na to gotowa.
Masa...Masa był cięty "na zimno". Sama wybrałam termin, najpóźniejszy jaki mogłam wybrać. Choć uważam że mógł jeszcze kilka dni u mamusi pomieszkać. Ale ryzyko za duże.
07.07.2014 - dzień przed cesarką. Masakra. Nerwy. Pakowanie. Dieta.
08.07.2014:
6.15 - stawienie się na oddziale. Papiery w Niemczech wypełniasz wcześniej, zostaje tylko KTG, ważenie, ciśnienie, cukier (dla cukrzyków tylko) i wio. Czekam na głupiego jasia, bo serce mi zaraz wyskoczy, ciśnienie jak Kilimandżaro. Nie ma głupiego jasia i nie będzie. Załąmka. Pierdzielę, nie rodzę myślę sobie.
7.00 - zamiast mnie ciąć to oni mi każą się rozpakować w pokoju. Szlag. W Spa jestem czy co?
7.30 - jazdaaaa! Szpitalna koszulka, walnąć się na wyro i jedziemy na blok. Buzi buzi, przerażenie w oczach męża mnie przeraża. Głupi jasiuuuuu!!!! Chodźźźź!
7.40 - sala przedoperacyjna, z 10 osób i jedziemy do operacyjnej.
7.50 - znieczulenie w kręgosłup, pan anestezjolog jakiś taki muslimski, piękny po prostu, a ja taka rozkraczona, eh.... znieczulenie nie boli, w nogi ciepło, okeeeej, nie czuję, Jessssu wszyscy mi się w pipkę gapią, ale żenadaaaa!
8.00- ziuuuuuuuu po brzuchu jedzie narciarz...e nie narciarz, to skalpel, w brzuchu sztorm.....a nie! To wyciągają mojego syna (trwa to wieczność!!!!). Szarpanie aż się boję że spadnę.
8.25 - płacze on, płaczę ja, dostaję go na przytulaski, całujemy się, jestem w niebie.
8.30 - Masa zabrany, a ja ... umieram. Nie mogę oddychać. Mam sto kilo na klatce piersiowej, wszyscy krzyczą żeby kończyć, moje myśli jak szalone " Umrę, a moje dzieci? Muszę oddychać, uduszę się, pomocy". Żyję. Pić!!! Nic innego się nie liczy, dajcie pić.(srodek znieczulający tak działa podobno).
8.40 - 10.40 blok pooperacyjny. Picie.Obok dzieciak po wypadku. Koszmar. Budzi się. Zabierają mnie stamtąd.
11.00 - 12.00 - nie boli. Czas z synem.
12.00 - o kurwa, ktoś mi wlał kwas solny do brzucha. Kolejny środek przeciwbólowy.
13.00 - mąż coś do mnie mówi. Wywalam ich. Uprzedzam że żadnych więcej dzieci!
13.05 - gdzie jest mój syn????
13.10 - oddam trzy kilo syna za środki przeciwbólowe. Coooo???? Za sześć godzin dopiero? Nie doczekam. Dajcie kartkę, piszę testament, dajcie laptopa, wybiorę sobie urnę na Amazonie.
13.15- zaczyna działać oksytocyna. Skurcze non stop. Ale odjazd. Aż mi oddech zapiera. Przecież cesarka nie boli hue hue.co nie? (nawiasem mówiąc sama nie wiem jak to jest z tą oksy po cesarce, doktor Czesiu mówił że podają na maxa, żeby mieć obkurczanie macicy z głowy, a pacjentka jakoś to zniesie). Czuję nogi w końcu.Tam tam, taramtam, paluszkami ruszam a po nogach miliony mrówek. Siekierę mi dajcie bo oszaleję. Dawać mi syna! Jakis zastrzyk. Siniak jak dwa euro.
14.00- xxx - półprzytomnośc, środki słabo działają, dostaję w końcu jakiegoś narkotyksa, padam.Zastrzyk. Mam już 4 euro na skórze.
19.00 - boli mnie kręgosłup i nogi. Bardziej niż brzuch.Taka sytuacja jak się bioder nie ma. Muszę wstać. . Przychodzi położna mnie umyć. Ale żenada.I do tego co chwilę mi każe "Po bitte oben" Sama se tyłek do góry, znęcaro jedna!!!Okrutne te Niemce, trza było pamiętać z historii.zastrzyk.
19.10 - ciągle wstaję
19.20 - wstanę kurwa, no wstanę!!!!
19.25 - stoję, i co z tego jak się wyprostować nie mogę??? huehue
20.00 - oodam dziecko za drugą dawkę tego narkotyksa <oczy kota ze Shreka działają na lekarzy>
6.00 - obchód. Brzuch boli mniej, za to wszystkie mięsnie boją od napięcia w czasie skurczy.
7.00- pozbywam się cewnika. ale dofffcip, mój głowny problem - jak usiąść na kibelek?
7.10 - jak usiąść to pikuś, ale jak ja mam teraz wstać????
7.20 - spierdalać z tym budyniem, dajcie mi jeść!!!
8.00 - włosy mam tłuste, idę pod prysznic. Problem kolejny - jak ja mam nogę do brodzika włożyć??? A drugą jak? Dobra, pikuś. Jak mam wyjść spod prysznica? Ubieram się. Robię se mejkap.
9.00 - dzwonię do męża, że potrzebuję ibuprom. Te niemieckie zgredy dają mi paracetamol. Który na mnie nie działa.
10.00 - oczy kota shrekowego=narkotyks. Gut. Heaven, I'm in heaven. Weźcie se dziecko, ja mam haja.
Wieczór - nudzi mi się. Chcę do domu. Boli. Boli tak, że nie idzie tego opisać. Mimo to śmigam jak samolot, zgięta w pół, piję kawkę, jem kolację. Jestem mamą!!! Idę po dziecko. Gadamy. Masa dostaje ochrzan że mnie masakrował w ciąży. Patrzy na mnie z lekkim zdziwieniem i ma wypisane na twarzy : "Ty jesteś moją matką??? Łeeeeee, no co ty?" Biorę ibuprom. Działa jak narkotyks.
Dzień trzeci - śmigam i śmigam. Chcę do domu. Na dupie mam ze sto euro w siniakach. Palce poszatkowane od szpitalnego lancetu bo ciągle mierzą mi cukier. Jestem głodna bo cukier za wysoki, więc karmią mnie warzywami jak królika. Nudzi mi się.
Dzień czwarty - jestem w domu. Jestem gotowa na następne dziecko. Przecież nie bolało:)))
2014/09/22
Ala ma bloga, blog ma Alę:)
Fajna dziewczyna, mama jeszcze fajniejszej dziewczynki, jedzie do telewizji. Opowiada o wczesnym macierzyństwie. Ojjj komentarze się sypią. Oj jak źle. Jedna z blogerek od razu chwali się że ona też miała propozycję z tiwi, że ona jednak nie wystąpi, bo co to nie ona. inna zarzuca że owa dziewczyna moderuje komentarze, hejt się sypie.
Leute leute!!!!
Ja staro w porównaniu z większościa babek miałam dzieci. Gabi w wieku 31 lat, Masę 34. A w wieku 38 planuję trzecie. I gdyby nie to, że już mnie czwarty raz nie chcą ciąć, to byłby #4 na pewno.
A czemu tak późno? Bo ja, moi kochani, nie miałam z kim wcześniej mieć dzieci. Zakochana to ja byłam zawsze. Sama prawie niegdy nie byłam. Ale....to nie byli ojcowie moich dzieci...Tzn jeden był, ale on uważał że z taką jak ja to on dzieci niet. I nie ma ich do dziś, więc chyba z żadną nie chciał.
Więc...zostawiłam tego drania który dzieci z taką dupencją jak ja nie chciał, wynajęłam mieszkanie i stwierdziłam,że zostanę starą panną. A stare panny mają kota. Więc....poszukałam w lokalnej prasie ogłoszenia ot. "oddam koty za darmo" i ...zakochałam się na zabój w panu który te kocięta mi oddał. I tak oto razem się kulamy prawie dekadę.
Na początku ja chciałam dzieci, on nie. Potem żadne z nas nie chciało.
Aż on powiedział "Chcę mieć z tobą dzidziusia". I to było najpiękniejsze wyznanie miłości jakie usłyszałam.
Czy czuję się staro? Czułam się. Ale jak to w piosence Georgea Michaela" Strange, baby...don't you think I'm looking older? But something good has happened to me...". I to dobre co mnie spotkało, to bochraski.
Nie wiem jaką byłąbym mamą w wieku 20 lat, wiem że jestem fajną w wieku 34. I naprawdę kondycję jeszcze mam, poczucie humoru też, a siwe włosy maskuję w miarę skutecznie:)
Ale jeśli jest fajna dwudziestokilkulatka, która świadomie decyduje się na malucha, prowadzi fajnego bloga, ma słodką córcię, jest pełna życia, ładna, sympatyczna, aktywna, to schowajmy zgredowatość do kieszeni!!!
Możemy tylko zazdrościć. Usuwa komentarze? I dobrze! Ma prawo! To jej blog, jej życie. Też bym usuwała! Ma pieniądze? I super że ma! W dzisiejszym świecie kasa wiele ułatwia, a poza tym ma córkę. A dzieci trzeba zabezpieczać finansowo. Jest ładna?Robi przysiady? No to ruszcie Wasze dupy i dalej - zabrać się za siebie! Jeździ do telewizji? Trzymajmy kciuki i dopingujmy - jest głosem blogerek, które nie użalają się nad sobą, nie maglują w kółko tych samych tematów, nie żerują na aferach!
Jest normalną młodą dziewczyną, pełną życia i pasji. Ja to lubię. Trzymam kciuki!
A jak komuś się nie podoba to polecam spierdalać.
Leute leute!!!!
Ja staro w porównaniu z większościa babek miałam dzieci. Gabi w wieku 31 lat, Masę 34. A w wieku 38 planuję trzecie. I gdyby nie to, że już mnie czwarty raz nie chcą ciąć, to byłby #4 na pewno.
A czemu tak późno? Bo ja, moi kochani, nie miałam z kim wcześniej mieć dzieci. Zakochana to ja byłam zawsze. Sama prawie niegdy nie byłam. Ale....to nie byli ojcowie moich dzieci...Tzn jeden był, ale on uważał że z taką jak ja to on dzieci niet. I nie ma ich do dziś, więc chyba z żadną nie chciał.
Więc...zostawiłam tego drania który dzieci z taką dupencją jak ja nie chciał, wynajęłam mieszkanie i stwierdziłam,że zostanę starą panną. A stare panny mają kota. Więc....poszukałam w lokalnej prasie ogłoszenia ot. "oddam koty za darmo" i ...zakochałam się na zabój w panu który te kocięta mi oddał. I tak oto razem się kulamy prawie dekadę.
Na początku ja chciałam dzieci, on nie. Potem żadne z nas nie chciało.
Aż on powiedział "Chcę mieć z tobą dzidziusia". I to było najpiękniejsze wyznanie miłości jakie usłyszałam.
Czy czuję się staro? Czułam się. Ale jak to w piosence Georgea Michaela" Strange, baby...don't you think I'm looking older? But something good has happened to me...". I to dobre co mnie spotkało, to bochraski.
Nie wiem jaką byłąbym mamą w wieku 20 lat, wiem że jestem fajną w wieku 34. I naprawdę kondycję jeszcze mam, poczucie humoru też, a siwe włosy maskuję w miarę skutecznie:)
Ale jeśli jest fajna dwudziestokilkulatka, która świadomie decyduje się na malucha, prowadzi fajnego bloga, ma słodką córcię, jest pełna życia, ładna, sympatyczna, aktywna, to schowajmy zgredowatość do kieszeni!!!
Możemy tylko zazdrościć. Usuwa komentarze? I dobrze! Ma prawo! To jej blog, jej życie. Też bym usuwała! Ma pieniądze? I super że ma! W dzisiejszym świecie kasa wiele ułatwia, a poza tym ma córkę. A dzieci trzeba zabezpieczać finansowo. Jest ładna?Robi przysiady? No to ruszcie Wasze dupy i dalej - zabrać się za siebie! Jeździ do telewizji? Trzymajmy kciuki i dopingujmy - jest głosem blogerek, które nie użalają się nad sobą, nie maglują w kółko tych samych tematów, nie żerują na aferach!
Jest normalną młodą dziewczyną, pełną życia i pasji. Ja to lubię. Trzymam kciuki!
A jak komuś się nie podoba to polecam spierdalać.
Dżizas weźcie te bochry daleko ode mnie!
Podwójnej matce jest ciężko. Czasem nie jest, ale to tylko tak czuje, kiedy ma szczęsliwsze dni. Generalnie bycie matką to często wręcz....no....gówniane zajęcie. Ale oczywiście nie możemy mówić o tym głośno, bo słodkorzygające watą cukrową z karmelem blogowym Paniusie będą dzioby darły żeśmy wygodne i wyrodne.Najbardziej wkurwia mnie to, że przestajesz być sobą, a stajesz się mamą. Czasem mam ochotę wrzasnąć "WTF???? Nie jestem tylko mamą Gabisi i Masy, jestem jeszcze ja ja ja i ja!!!!". Nie, dupa, każdy tylko o dzieciach. Ja nie istnieję. Chociaż oczywiście nie zawsze mi to dokucza. Czasem tylko. Kiedy mam taki dzień jak dziś. Dzień przeklinania.
Dzień zaczął się gównianie. dosłownie. Jedno stękało koło mnie, drugie się darło że "Mamooo kupa wychodziiii siiibko na kibeleeek"!Godzina była 7.30. Po co matka ma dłużej spać?Ledwo tyłki im ogarnęłam-synchroniczne darcie jap...Głodni. Masa mleko. Gaba chleb z szynką. Koniecznie. Jak jej wytłumaczyć że jak z szynką skoro wczoraj całą szynkę zeżarła? Ser nie, pasztet nie, szynka i już. I decybele w górę" Z szynkąąąąąąąą mamusiu, Gabisia pociebuuuuuje szynki". Kurde potrzebująca się znalazła. W końcu patrząc na moją wkurzoną minę zgodziła się łaskawie na ser. Awantura o keczup. Masa w tym czasie ćwicząc ciamkanie własnej pięsci, postanowił wyrzygać całe zatankowane chwilę wczesniej mleko. Dzięki bogu na piżamę bo ich nie ubrałam....No, chwała trwała chwilę. Na piżamkę i ...posciel, szlag by to. I poduszka i kołdra. I prześcieradło. Co tam, kurde flak, mamusia upierze, co ma innego do roboty? Przecież książek jak jakaś intelektualistka od siedmiu boleści czytać nie będzie, też coś....Masa obrzygany to Masa zły, więc przebieramy Masę. Masa zadowolony to Masa brykający. Tak girkami fikał że postanowił se dorzygać. Co se będzie żałował. Przebieramy. Włączamy pralkę. Masa wszystko wyrzygał , więc głodny. Mleko.. Gaba chce keczupu. Ok, easy, jestem spokojna. Dopijam kawę, co se ją wczoraj o 3 w nocy zrobiłam. Tak, robię kawę przed spaniem. Rano se łykam, bo ja bez kawy nie mogę wystartować. Się nie psuje, ziębnie tylko. I tak zimną piję. Co ma się matka poparzyć, he? Tzn tak moje bochry chyba myślą, bo ciepłej nie dają wypić. Na dworze wieje, piździ, chmury czarne, ale co. Trza iść dotlenić te małe pasożyty. Awantura o rowerek, o zakaz kąpieli w basenie, o mokrą huśtawkę, 12 345 865 wycieczka do lasu, bo tak se dziadek wybudował dom i babci zostawił w spadku, nie przewidując że jego dwie córki będąc na wakacjach u mamy będą z czwórką wnucząt zapierdalać wózkami na spacery po bagiennym lesie. Spoko tato, może ci wybaczę. Jak kółka odbłocę i moje dzieci. I własne giry!!!! Młoda drze japę na środku lasu że idzie na malinki. Se idź, se myślę, jak znajdziesz to twoje. Za chwilę japę drze że malinek w lesie nie ma. Dziwne, co nie? Na to Masa postanawia mieć głoda, japa wydarta, aż dziki spieprzają na bambus. Wracamy, jemy, dzieci oczywiście muszą się położyć, zmęczone całodniowym byciem dziećmi. Matka powiesi pranie, pozmywa, kawę drugą zrobi, odpocznie, relax totalny, może w ramach yogi dla mamuś odkurzacz włączy. Matka moja oznajmia że Masie się mleko kończy. Litość nad nią mam, zabieram dwa bochry, wsadzam do auta tak jak stoimy (a wyglądamy jak kupy. No może Masa mniej, bo jest przykryty). Zapieprzamy do Rosmana 10 kilometrów (dzięki tato, żeś nam życie ubarwił chatą w lesie, malo-kurwa-wniczo jest), się okazuje że w Polsce nie ma koszyków. W Rossmanie. Wózków znaczy się. W jednej łapie Masa w foteliku ( z 10 kilo), w drugiej łapie koszyk, japa powtarzająca jak mantrę " Gabisiu zostaw to, odłoż to, tego nie bierzemy, słyszysz?". Pani z obsługi patrzy na mnie z jakąś litością, wkurzyć mnie chce baba jedna, pewnie singielka co to se pazury w niedzielę rano w łóżku maluje i od nóg też...wrrrr...Mleko kupione,to do Netto po chleb i kawę. I chuj że mają koszyki jak ja złotówki nie mam!!!!! I znowu Masa w jednej, koszyk w drugiej, a w japie paczka żelków z Rosmana. Powrót do domu, oblęd w oczach rośnie, kąpanie, karmienie Masy, ok jedno z głowy. Drugie drze japę że nie może 78 minut myć włosów Barbie moim szamponem (czytaj połową butelki tego szamponu!), oraz drze japę że chce siku, ale drze jeszcze bardziej, że nie wyjdzie z wanny się wysikać na kibelek. Na propozycję że ma sikać do wanny w takim razie i robić co chce, drze japę do babci, że mama ją wkurza. A ona mnie nie? Ona mnie gorzej!!!! Pozostaje jeszcze darcie japy, że matka chce oglądnąć choć raz w tygodniu wiadomości, zamiast cholernej Księżniczki Zosi i...śpią. Cisza. Szarańcza ładuje baterie.A mamę gardło boli.
Tęsknię za domem. Moimi psami. Moim Kubą. Tak naprawdę dlatego mam złe dni. Bo te bachory to moje są ulubione. Ulubione nie znaczy że słodkie i kochane. Ale moje, no...
Dzień zaczął się gównianie. dosłownie. Jedno stękało koło mnie, drugie się darło że "Mamooo kupa wychodziiii siiibko na kibeleeek"!Godzina była 7.30. Po co matka ma dłużej spać?Ledwo tyłki im ogarnęłam-synchroniczne darcie jap...Głodni. Masa mleko. Gaba chleb z szynką. Koniecznie. Jak jej wytłumaczyć że jak z szynką skoro wczoraj całą szynkę zeżarła? Ser nie, pasztet nie, szynka i już. I decybele w górę" Z szynkąąąąąąąą mamusiu, Gabisia pociebuuuuuje szynki". Kurde potrzebująca się znalazła. W końcu patrząc na moją wkurzoną minę zgodziła się łaskawie na ser. Awantura o keczup. Masa w tym czasie ćwicząc ciamkanie własnej pięsci, postanowił wyrzygać całe zatankowane chwilę wczesniej mleko. Dzięki bogu na piżamę bo ich nie ubrałam....No, chwała trwała chwilę. Na piżamkę i ...posciel, szlag by to. I poduszka i kołdra. I prześcieradło. Co tam, kurde flak, mamusia upierze, co ma innego do roboty? Przecież książek jak jakaś intelektualistka od siedmiu boleści czytać nie będzie, też coś....Masa obrzygany to Masa zły, więc przebieramy Masę. Masa zadowolony to Masa brykający. Tak girkami fikał że postanowił se dorzygać. Co se będzie żałował. Przebieramy. Włączamy pralkę. Masa wszystko wyrzygał , więc głodny. Mleko.. Gaba chce keczupu. Ok, easy, jestem spokojna. Dopijam kawę, co se ją wczoraj o 3 w nocy zrobiłam. Tak, robię kawę przed spaniem. Rano se łykam, bo ja bez kawy nie mogę wystartować. Się nie psuje, ziębnie tylko. I tak zimną piję. Co ma się matka poparzyć, he? Tzn tak moje bochry chyba myślą, bo ciepłej nie dają wypić. Na dworze wieje, piździ, chmury czarne, ale co. Trza iść dotlenić te małe pasożyty. Awantura o rowerek, o zakaz kąpieli w basenie, o mokrą huśtawkę, 12 345 865 wycieczka do lasu, bo tak se dziadek wybudował dom i babci zostawił w spadku, nie przewidując że jego dwie córki będąc na wakacjach u mamy będą z czwórką wnucząt zapierdalać wózkami na spacery po bagiennym lesie. Spoko tato, może ci wybaczę. Jak kółka odbłocę i moje dzieci. I własne giry!!!! Młoda drze japę na środku lasu że idzie na malinki. Se idź, se myślę, jak znajdziesz to twoje. Za chwilę japę drze że malinek w lesie nie ma. Dziwne, co nie? Na to Masa postanawia mieć głoda, japa wydarta, aż dziki spieprzają na bambus. Wracamy, jemy, dzieci oczywiście muszą się położyć, zmęczone całodniowym byciem dziećmi. Matka powiesi pranie, pozmywa, kawę drugą zrobi, odpocznie, relax totalny, może w ramach yogi dla mamuś odkurzacz włączy. Matka moja oznajmia że Masie się mleko kończy. Litość nad nią mam, zabieram dwa bochry, wsadzam do auta tak jak stoimy (a wyglądamy jak kupy. No może Masa mniej, bo jest przykryty). Zapieprzamy do Rosmana 10 kilometrów (dzięki tato, żeś nam życie ubarwił chatą w lesie, malo-kurwa-wniczo jest), się okazuje że w Polsce nie ma koszyków. W Rossmanie. Wózków znaczy się. W jednej łapie Masa w foteliku ( z 10 kilo), w drugiej łapie koszyk, japa powtarzająca jak mantrę " Gabisiu zostaw to, odłoż to, tego nie bierzemy, słyszysz?". Pani z obsługi patrzy na mnie z jakąś litością, wkurzyć mnie chce baba jedna, pewnie singielka co to se pazury w niedzielę rano w łóżku maluje i od nóg też...wrrrr...Mleko kupione,to do Netto po chleb i kawę. I chuj że mają koszyki jak ja złotówki nie mam!!!!! I znowu Masa w jednej, koszyk w drugiej, a w japie paczka żelków z Rosmana. Powrót do domu, oblęd w oczach rośnie, kąpanie, karmienie Masy, ok jedno z głowy. Drugie drze japę że nie może 78 minut myć włosów Barbie moim szamponem (czytaj połową butelki tego szamponu!), oraz drze japę że chce siku, ale drze jeszcze bardziej, że nie wyjdzie z wanny się wysikać na kibelek. Na propozycję że ma sikać do wanny w takim razie i robić co chce, drze japę do babci, że mama ją wkurza. A ona mnie nie? Ona mnie gorzej!!!! Pozostaje jeszcze darcie japy, że matka chce oglądnąć choć raz w tygodniu wiadomości, zamiast cholernej Księżniczki Zosi i...śpią. Cisza. Szarańcza ładuje baterie.A mamę gardło boli.
Tęsknię za domem. Moimi psami. Moim Kubą. Tak naprawdę dlatego mam złe dni. Bo te bachory to moje są ulubione. Ulubione nie znaczy że słodkie i kochane. Ale moje, no...
2014/09/19
Tega Baby, znacie? Miłe zaskoczenie!
U babci na wakacjach jest super. Gabi szaleje, bryka, biega...Męczy się, więc dużo pije. Dużo pije, więc.....siusia. Biorac pod uwagę że ogród mojej mamy ma kilka tysięcy metrów, a większość czasu wakacyjnego w tymże ogrodzie spędzamy, bieganie do domu na siusiu wymagało ode mnie niezłej kondycji. Matka moja wpadła na szatański pomysł - kupmy kilka nocników, porozstawiajmy w ogrodzie, zawsze do któregoś zdążymy:) Pomysł super. Pojechałam do naszego centrum dziecięcego z lekkim wkurzeniem na mały pęcherzyk mojej córki. Wkurzeniem, ponieważ osadzona na dobre w niemieckich realiach, spodziewałam się że zostawię przynajmniej stówkę płacąc za akcesoria do siusiania. Faktycznie, nocniki w cenach ok. 20 złotych, zwykłe, plastikowe....I nagle okrzyk Gabi: "Mamusiu ja chcę to krzesełko do siusiania!!!!"
Cena? Około 11 zł. Kapitalna sprawa, w środku jest zbiorniczek który wyciągamy, opróżniamy i po sprawie. Czysty i z zamkniętą klapką faktycznie może służyć jako krzesełko, z czego Gabi często korzysta.
Wybrałyśmy także taki:
Cena? Około 11 zł. Kapitalna sprawa, w środku jest zbiorniczek który wyciągamy, opróżniamy i po sprawie. Czysty i z zamkniętą klapką faktycznie może służyć jako krzesełko, z czego Gabi często korzysta.
Wybrałyśmy także taki:
I taki:
Oba po około 7 złtoych!!!!
A dla Masy coś do kąpania: (12 złotych!!!!)
Naprawdę, jestem zaskoczona jakością w stosunku do ceny i kolorystyką (nocnik niebieski jest lekko perłowy, śliczny!) . Polskim firmom mówmy TAK!!!!
Adres strony www.tegababy.pl
W tym samym sklepie nabyłyśmy również piżamkę, również polskiego producenta, firmy SUKCES (www.sukcesbielizna.pl)
Piżamka jest z cudownie miękkiej dzianiny, ocieplana "misiem" od wewnętrznej strony, jakościowo oceniam ją na "6"!!! I kosztowała zaledwie 26 zł.!!!!!! I wiecie co? Nawet można w pasie gumkę regulować, nie jest przeszyta, tylko można supełek zawiązać, dla mnie bomba, nie spada Gabusi z tyłka:)))))
Fajnie. Mieszkając w Niemczech, wiele razy zazdrościłam Niemcom tego że chwalą się rzeczami we własnym kraju produkowanymi. Że z chęcią kupują rodzime produkty. Okazuje się że my też możemy, trzeba się tylko dobrze rozejrzeć:)
P.S. Firma Tega robi takie cacuszka:
To na pewno nasz następny zakup:) Śliczne!!!!
Zdjęcia pochodzą ze stron producentów.
2014/09/17
Poczuj to....O szóstym zmyśle i umarlakach.....
Druga noc na oddziale położniczym. Mikołaj nie śpi ze mną w pokoju, zabrały go położne do siebie ( w Niemczech po urodzeniu dziecka mama ma w nocy spać a nie zajmować się dzieckiem-bez dyskusji!). Godzina 1.00, budzę się z bólu. Po prawej stronie łóżka widzę. Biała smuga. Idzie do ściany. Mówię: "Jesteś? Mały jest u położnych. Idź, zobacz jaki śliczny jest!". Idzie. Sunie.
Złamany krzyż, powalona jabłoń, sny - systemy wczesnego ostrzegania: "Wyciągaj czerń z szafy".
Prośby: interweniuj, zrób coś! Pomóż nam!!!!
Słowa policjanta " Jakby ktoś zepchnął ich na sąsiedni pas". Ktoś.
Droga donikąd, słońce, szeroko i myśl: stop. Tabliczka i krzyż przy drodze. Słowa męża: Skąd wiedziałaś? Nie wiedziałam. Nie byłam przedtem. Ale poczułam.
10 lat. Wracam ze sklepu i mówię: Dziadek umarł. I umarł.I wszyscy wiedzieli.Czuli.
24 lata. Tata nie wraca. Wiemy że coś się stało. Czujemy gdzie jest. I jest.A włąsciwie już go nie ma...
Trzeba zawiadomić. Numery są w telefonie taty...rozładowanym już....po naładowaniu baterii żądanie PIN-u. Czarna dziura. Skąd to wziąć? A jak zmienił? Cholerny PIN!!!! Nagle krzyczymy z mamą: 9436! Po prostu wiemy...
Zły dom. Duży. Dla dziecka. Zagłuszamy czarne myśli. Pierwsza wizyta mamy i siostry: "Uciekaj stąd. Tu jest zła energia". Mąż czuje to samo. Mowi "Przy tobie bardziej czuję takie rzeczy". Zła siła siedzi na parterze, na ławce. Nie zrobi nam krzywdy, ale jest bardzo wkurzona i nie chce nas tu. Przychodzi nasz przyjaciel, zapala tam papierosa i mówi: "Nienawidzę tej ławki. Przeraża mnie!". Ksiądz poproszony o pomoc zwiewa, patrząc na nas jak na świrów. Bliski członek rodziny poproszony o rozmowę, wmawia nam że to rury i ściany hałasują. Jego oczy mówią coś innego. Czy tu kiedyś spał? Nie spał, odpowiada. Tu żyła wodna płynie pod domem i jego córka budziła się z płaczem. Tylko żyła wodna. Wychodzi. Coś ciągnie mnie do okna na tylnym wejściem. Mówię do męża: "Chodź, zobaczmy". Widzimy jak nie wsiada do samochodu. Klęczy pod tylnymi drzwiami i modli się. On wie. My wiemy. Wyprowadzamy się.Czujemy.
Poznaję kogoś. Jest miły .......(nie ufaj mu) , jest przyjacielski (nie ufaj mu!!!!) jest sympatyczny (nie ufaj mu!!!!!!!!) stara się bardzo (nie ufaj muuuuu!!!!!!!!!!!!)przełamuję się prawie (no nieeeee ufaaaaaaaaaaaaj muuuuuuuuuuu) . I nagle słucham. Nie ufam mu.
Jest wokół nas wielka siła.
Czym jest? Żadnym bogiem, szatanem, duchami. Jest jakąś energią, czymś ponad. Realny świat miesza się ze światem wyzwolonym z przyrody, umierania, narodzin, myśli, ciepła, zwierząt, kosmosu. Każdy z nas ma szósty zmysł, intuicję, stróża, swój wewnętrzny głos. Nie chcemy go słuchać, bo boimy się tego co możemy usłyszeć.
Moja rodzina jest otwarta od pokoleń na zjawiska paranormalne. O ile można to tak nazwać?
Mówimy sobie :"Słyszałam głos. który mówił mi...".
Mówimy sobie:" Widziałam tatę, wujka, dziadka", mimo że ich już nie ma.
Mówimy często:" Czuję że to jest dobre/złe".
Moja mama czasem dzwoni i mówi "A wiesz? Tata tu był!". Nie mówię jej wtedy że wymyśla, że duchów nie ma, że zwariowała. Nie. Ja pytam z wielką radością:"I co mówił? Jak wyglądał?".
Po tej pamiętnej wizycie białego czegoś w szpitalu, napisałam do mamy, siostry i męża sms:" Umarlaki już byli Mikołaja podziwiać!". Absolutnie żadne z nich nie zarzuciło mi przedawkowania leków przeciwbólowych:) Nasze umarlaki też są energią.
Stań się półprzezroczysty. Pozwól aby energia przepływała przez Ciebie.
Stań obok obcej osoby. Cofnij się w głąb siebie, zapomnij o tym co widzisz, nie słuchaj tego co ta osoba mówi. Co czujesz? Spokój? Jesteś oazą spokoju, czy najeżonym iglakiem? Iglakiem? No co Ty, taka miła ta osoba, ładna, mądrze mówi. Czego się jeżysz?...........Dobrze, iglakuj się, jeż się. Jeśli głos w głowie mówi że nie podoba Ci się ta osoba, nie wmawiaj sobie że jest inaczej. SŁuchaj siebie. Nie dziw się. Pólprzezroczystość...Czujesz co płynie przez Ciebie? Energia.Ty czujesz tego człowieka!
Masz mętlik w głowie? Musisz podjąć decyzję? Bierzesz kartkę w dłoń i spisujesz plusy i minusy. Podliczasz i już wiesz.....To czemu się nadal zastanawiasz??? Przecież masz czarno na białym. Na kartce... Racjonalnie... Zastanawiasz się, bo głos w Twojej głowie ma jeszcze coś do dopowiedzenia. Usiądź, wyłącz swój jazgot w głowie. Słuchaj. Może to co usłyszysz Cię zdziwi. Ale to co słyszysz to jesteś Ty. Twoja energia, Twoje umarlaki, Twój anioł stróż. Szósty zmysł.
Kiedy jest Ci bardzo źle, kiedy już nie można dalej, kiedy gonitwa myśli zabija zdrowy rozsądek, idź tam gdzie Ci dobrze - do lasu, na cmentarz do kogoś bliskiego, do swojego łóżka, gdziekolwiek. Powiedz że potrzebujesz pomocy. Znaku. Powiedz to na głos. Poproś w myślach. Powiedz że nie umiesz sobie sam poradzić. I popłyń. Pozwól sobie pomóc. Dojrzyj znak. Czego się wstydzisz? Nikt się nie dowie.
Kiedy następnym razem coś każe Ci się cofnąć do domu, bo nie wyłączyłeś żelazka, albo coś Cię tknie, że chyba ziemniaki się przypalają i pobiegniesz do kuchni, powiedz "Dziękuję".
Kiedy przyśni Ci się ktoś kogo nie ma, a za kim tęsknisz, kiedy nagle poczujesz czyjąś obecność obok siebie (pozwól sobie na to), nie odpychaj tego od siebie, nie bój się, powiedz mu głośno: " Tęsknię za Tobą. Zaopiekuj się mną. Patrz na mnie, kieruj mną. Ty wiesz więcej. Widzisz więcej."
Poczuj to...
Złamany krzyż, powalona jabłoń, sny - systemy wczesnego ostrzegania: "Wyciągaj czerń z szafy".
Prośby: interweniuj, zrób coś! Pomóż nam!!!!
Słowa policjanta " Jakby ktoś zepchnął ich na sąsiedni pas". Ktoś.
Droga donikąd, słońce, szeroko i myśl: stop. Tabliczka i krzyż przy drodze. Słowa męża: Skąd wiedziałaś? Nie wiedziałam. Nie byłam przedtem. Ale poczułam.
10 lat. Wracam ze sklepu i mówię: Dziadek umarł. I umarł.I wszyscy wiedzieli.Czuli.
24 lata. Tata nie wraca. Wiemy że coś się stało. Czujemy gdzie jest. I jest.A włąsciwie już go nie ma...
Trzeba zawiadomić. Numery są w telefonie taty...rozładowanym już....po naładowaniu baterii żądanie PIN-u. Czarna dziura. Skąd to wziąć? A jak zmienił? Cholerny PIN!!!! Nagle krzyczymy z mamą: 9436! Po prostu wiemy...
Zły dom. Duży. Dla dziecka. Zagłuszamy czarne myśli. Pierwsza wizyta mamy i siostry: "Uciekaj stąd. Tu jest zła energia". Mąż czuje to samo. Mowi "Przy tobie bardziej czuję takie rzeczy". Zła siła siedzi na parterze, na ławce. Nie zrobi nam krzywdy, ale jest bardzo wkurzona i nie chce nas tu. Przychodzi nasz przyjaciel, zapala tam papierosa i mówi: "Nienawidzę tej ławki. Przeraża mnie!". Ksiądz poproszony o pomoc zwiewa, patrząc na nas jak na świrów. Bliski członek rodziny poproszony o rozmowę, wmawia nam że to rury i ściany hałasują. Jego oczy mówią coś innego. Czy tu kiedyś spał? Nie spał, odpowiada. Tu żyła wodna płynie pod domem i jego córka budziła się z płaczem. Tylko żyła wodna. Wychodzi. Coś ciągnie mnie do okna na tylnym wejściem. Mówię do męża: "Chodź, zobaczmy". Widzimy jak nie wsiada do samochodu. Klęczy pod tylnymi drzwiami i modli się. On wie. My wiemy. Wyprowadzamy się.Czujemy.
Poznaję kogoś. Jest miły ....
Bo masz dziecko to możesz mieć brudno????
Moja koleżanka powiła syna. Synuś rósł sobie. Tak samo jak syf w jej domu... Za każdym razem kiedy przekraczałam próg jej domu, słyszałam to samo: "Nie gniewaj się, nie miałam czasu posprzątać...". W domyśle: "Jestem matką, mogę mieć syf w domu i co mi zrobisz?".
Ile razy czytamy opinie mamuś, że nie warto sprzątać, bo dzieci ciągle brudzą, że nieważne że bałagan, ważne że puzzle z dzieckiem ułożyła, na spacerze była, nieważne że obiadu nie ma dzisiaj, ważne że z dzieckiem czas spędza, mamusia idealna no...Rzyg rzyg tym ideałem...
Ważne! Ważne żeby był porządek. Ważne żeby dziecko nie chowało się w syfie, kurzu, lepiącej podłodze, brudnych naczyniach i stercie brudnych galotów walających się w łazience.
Dla mnie ważne, żeby dziecko wiedziało że mimo całej mojej miłości do niego, są także inne ważne rzeczy do zrobienia.
Kiedy rano wstajemy, tłumaczę Gabi, że muszę odkurzyć podłogę, bo mamy dwa kudłate psy i jeśli nie sprzątnę kudłów to kudełki będą na jej ubranku. I będą ludzie pytali: czy to Gabisia, czy piesek jest? To zawsze wzbudza śmiech mojej córki i myk myk odkurzamy.
Kiedy coś się wyleje na podłogę, moja córcia już wie że w schowku jest mop i sama po niego biegnie: "Mama!!! Gabi lała, przątamy?". I myk podłoga umyta.
Kiedy nazbiera się ciuchów do prania, Gaba dostaje kredki i kartkę. Ona maluje kolejny obrazek na lodówkę. Myk, matka pranie wstawia. Wieszamy razem. Skłądamy też. To fajna zabawa. Szcególnie kiedy Gabi próbuje przymierzać ciuchy Masy i tatusia.
Zmywamy też razem. Mama myje, Gaba układa do szafek. Naczynia mamy w dolnych szafkach, więc trzylatka ogarnia temat. Prowadzimy przy tym rozmowy na Bardzo Ważne Tematy!
Kurze wycieramy razem. Lustra myjemy razem, a mamy co myć, bo mamy sześciodrzwiową szafę z lustrzanymi drzwiami. Mama myje górę, Gaba dół. Gaba zużywa o wiele więcej płynu:)))
Obiad robimy razem. Gaba ugniata, przyprawia, oczywiście smakuje, czy aby nie mdłe:)
Na spacery, puzzle i insze inszości mamy też czas.
Mamy czyściutko.
A kto nie ma, to nie znaczy że ma dzieci. To znaczy że jest brudasem. I tyle.
Ile razy czytamy opinie mamuś, że nie warto sprzątać, bo dzieci ciągle brudzą, że nieważne że bałagan, ważne że puzzle z dzieckiem ułożyła, na spacerze była, nieważne że obiadu nie ma dzisiaj, ważne że z dzieckiem czas spędza, mamusia idealna no...Rzyg rzyg tym ideałem...
Ważne! Ważne żeby był porządek. Ważne żeby dziecko nie chowało się w syfie, kurzu, lepiącej podłodze, brudnych naczyniach i stercie brudnych galotów walających się w łazience.
Dla mnie ważne, żeby dziecko wiedziało że mimo całej mojej miłości do niego, są także inne ważne rzeczy do zrobienia.
Kiedy rano wstajemy, tłumaczę Gabi, że muszę odkurzyć podłogę, bo mamy dwa kudłate psy i jeśli nie sprzątnę kudłów to kudełki będą na jej ubranku. I będą ludzie pytali: czy to Gabisia, czy piesek jest? To zawsze wzbudza śmiech mojej córki i myk myk odkurzamy.
Kiedy coś się wyleje na podłogę, moja córcia już wie że w schowku jest mop i sama po niego biegnie: "Mama!!! Gabi lała, przątamy?". I myk podłoga umyta.
Kiedy nazbiera się ciuchów do prania, Gaba dostaje kredki i kartkę. Ona maluje kolejny obrazek na lodówkę. Myk, matka pranie wstawia. Wieszamy razem. Skłądamy też. To fajna zabawa. Szcególnie kiedy Gabi próbuje przymierzać ciuchy Masy i tatusia.
Zmywamy też razem. Mama myje, Gaba układa do szafek. Naczynia mamy w dolnych szafkach, więc trzylatka ogarnia temat. Prowadzimy przy tym rozmowy na Bardzo Ważne Tematy!
Kurze wycieramy razem. Lustra myjemy razem, a mamy co myć, bo mamy sześciodrzwiową szafę z lustrzanymi drzwiami. Mama myje górę, Gaba dół. Gaba zużywa o wiele więcej płynu:)))
Obiad robimy razem. Gaba ugniata, przyprawia, oczywiście smakuje, czy aby nie mdłe:)
Na spacery, puzzle i insze inszości mamy też czas.
Mamy czyściutko.
A kto nie ma, to nie znaczy że ma dzieci. To znaczy że jest brudasem. I tyle.
2014/09/14
OMFG mam rude dziecko....Ratunku!!!!
Rudy to nie kolor to charakter.
Rude to fałszywe.
Obojętne jaka płeć, byle by zdrowe było i nie rude.
Rudzielce są puszczalskie.
Dosłownie i dosadnie?
Takie oto mądrości wyczytałam w ciągu zaledwie kilku dni na Facebooku.
Przedstawiam więc moja córkę:
Ruda. Kto ma chęć jej powiedzieć taką opinię prosto w twarz? Jakby to brzmiało???? Zaraz zaraz:
Ty fałszywa puszczalska ruda wredna dziewczynko?
Normalna jest. Dziewczynka niespełna trzyletnia. Urocza. Kocham ją.
Żadne zdziwienie nas nie ogarnęło że ruda. Siostry mojego dziadka wszystkie złote blondynki. Moja teściowa kasztanowa. Ja w stylu Gabi, tylko moje włosy wchodzą aż w biały kolor. Brunetką to ona szans nie miała być!
Wiele razy słyszę zachwyty nad jej włosami. Aż czasem się złoszczę w duchu, że nikt nie chwali jej bystrości, charakteru (rudego oczywiście!), inteligencji, tylko wszyscy ojejjakiemaszpięknewłosy, ajakieloczkimaszśliczne, jakaładnarudzinka itp.....
.Ile razy zachwycali się Twoim dzieckiem? Jakie ma włosy? Szare? Blond? Czarne? Śliczne? Rzucają się w oczy? Zaczepił Cię ktoś kiedyś na ulicy i powiedział że masz piękne dziecko?
Aaaaaa no, no, rozumiem, przecież te rzeczy o rudych to żarty są tylko...Nikt tak na serio nie myśli. To takie tylko...stereotypy, człowiek gada, potem żałuje.
Dobra, słuchaj.....to teraz ja coś Ci powiem, osobo używająca tych stereotypów: Co za głupia krowa z ciebie jest, a jaką masz wielką dupę,a dzieci głuuuuupie, nie wstyd ci? Upppssssss..... To żart był, nooo, się nie znasz? Tak człowiek gada tylko, nie na serio, nooo....
1-2% ludzkości ma rude włosy.
Gabisia jest wśród nich.
A ty możesz tylko zazdrościć!!!!!
Rude to fałszywe.
Obojętne jaka płeć, byle by zdrowe było i nie rude.
Rudzielce są puszczalskie.
Dosłownie i dosadnie?
Takie oto mądrości wyczytałam w ciągu zaledwie kilku dni na Facebooku.
Przedstawiam więc moja córkę:
Ty fałszywa puszczalska ruda wredna dziewczynko?
Normalna jest. Dziewczynka niespełna trzyletnia. Urocza. Kocham ją.
Żadne zdziwienie nas nie ogarnęło że ruda. Siostry mojego dziadka wszystkie złote blondynki. Moja teściowa kasztanowa. Ja w stylu Gabi, tylko moje włosy wchodzą aż w biały kolor. Brunetką to ona szans nie miała być!
.Ile razy zachwycali się Twoim dzieckiem? Jakie ma włosy? Szare? Blond? Czarne? Śliczne? Rzucają się w oczy? Zaczepił Cię ktoś kiedyś na ulicy i powiedział że masz piękne dziecko?
Aaaaaa no, no, rozumiem, przecież te rzeczy o rudych to żarty są tylko...Nikt tak na serio nie myśli. To takie tylko...stereotypy, człowiek gada, potem żałuje.
Dobra, słuchaj.....to teraz ja coś Ci powiem, osobo używająca tych stereotypów: Co za głupia krowa z ciebie jest, a jaką masz wielką dupę,a dzieci głuuuuupie, nie wstyd ci? Upppssssss..... To żart był, nooo, się nie znasz? Tak człowiek gada tylko, nie na serio, nooo....
1-2% ludzkości ma rude włosy.
Gabisia jest wśród nich.
A ty możesz tylko zazdrościć!!!!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)