2014/09/26

Cesarzowa i kot ze Shreka na haju. Czyli cesarka dla niewtajemniczonych...

Nie urodzę dziecka naturalnie. Po prostu. Bo mi noga z zawiasu wyleci. A jak nie wyleci to maluch się udusi. Po prostu. Już od zawsze wiedziałam że nie doświadczę porodu naturalnego, więc dwie cesarki nie były dla mnie zdziwieniem. Mam nogę prawie na miejscu (huehue) i dzieci zdrowe.

Przy obu porodach były chwile wahania - a może sprobujemy naturalnie. Niestety żaden lekarz po obejrzeniu zdjęć RTG moich bioderek (uuuh my hips don't lie:)) nie kontynuował tematu.


Cesarka Gabrysi to dla mnie mgła, dziękuję mojemu cudownemu lekarzowi, Panu Czesiowi, że poczęstował mnie "głupim jasiem". Dawka po znajomości była chyba duża (a i pewnie leki p/bólowe też niezłe), bo zanim zaczęłam trybić, to już mnie wykopywali ze szpitala. Bo Sylwester był, chcieli oddział pusty mieć,a Gabisia to bożonarodzeniowe dziecię:). Ah, no! Gabisia miała czas aż do rozpoczęcia akcji porodowej, więc została wyciągnięta z mojego brzucha, kiedy sama uznała że jest na to gotowa.


Masa...Masa był cięty "na zimno". Sama wybrałam termin, najpóźniejszy jaki mogłam wybrać. Choć uważam że mógł jeszcze kilka dni u mamusi pomieszkać. Ale ryzyko za duże.


07.07.2014 - dzień przed cesarką. Masakra. Nerwy. Pakowanie. Dieta.

08.07.2014:

6.15 - stawienie się na oddziale. Papiery w Niemczech wypełniasz wcześniej, zostaje tylko KTG, ważenie, ciśnienie, cukier (dla cukrzyków tylko) i wio. Czekam na głupiego jasia, bo serce mi zaraz wyskoczy, ciśnienie jak Kilimandżaro. Nie ma głupiego jasia i nie będzie. Załąmka. Pierdzielę, nie rodzę myślę sobie.

7.00 - zamiast mnie ciąć to oni mi każą się rozpakować w pokoju. Szlag. W Spa jestem czy co?

7.30 - jazdaaaa! Szpitalna koszulka, walnąć się na wyro i jedziemy na blok. Buzi buzi, przerażenie w oczach męża mnie przeraża. Głupi jasiuuuuu!!!! Chodźźźź!

7.40 - sala przedoperacyjna, z 10 osób i jedziemy do operacyjnej.

7.50 - znieczulenie w kręgosłup, pan anestezjolog jakiś taki muslimski, piękny po prostu, a ja taka rozkraczona, eh.... znieczulenie nie boli, w nogi ciepło, okeeeej, nie czuję, Jessssu wszyscy mi się w pipkę gapią, ale żenadaaaa!

8.00- ziuuuuuuuu po brzuchu jedzie narciarz...e nie narciarz, to skalpel, w brzuchu sztorm.....a nie! To wyciągają mojego syna (trwa to wieczność!!!!). Szarpanie aż się boję że spadnę.

8.25 - płacze on, płaczę ja, dostaję go na przytulaski, całujemy się, jestem w niebie.

8.30 - Masa zabrany, a ja ... umieram. Nie mogę oddychać. Mam sto kilo na klatce piersiowej, wszyscy krzyczą żeby kończyć, moje myśli jak szalone " Umrę, a moje dzieci? Muszę oddychać, uduszę się, pomocy". Żyję. Pić!!! Nic innego się nie liczy, dajcie pić.(srodek znieczulający tak działa podobno).

8.40 - 10.40 blok pooperacyjny. Picie.Obok dzieciak po wypadku. Koszmar. Budzi się. Zabierają mnie stamtąd.

11.00 - 12.00 - nie boli. Czas z synem.

12.00 - o kurwa, ktoś mi wlał kwas solny do brzucha. Kolejny środek przeciwbólowy.

13.00 - mąż coś do mnie mówi. Wywalam ich. Uprzedzam że żadnych więcej dzieci!

13.05 - gdzie jest mój syn????

13.10 - oddam trzy kilo syna za środki przeciwbólowe. Coooo???? Za sześć godzin dopiero? Nie doczekam. Dajcie kartkę, piszę testament, dajcie laptopa, wybiorę sobie urnę na Amazonie.

13.15- zaczyna działać oksytocyna. Skurcze non stop. Ale odjazd. Aż mi oddech zapiera. Przecież cesarka nie boli hue hue.co nie? (nawiasem mówiąc sama nie wiem jak to jest z tą oksy po cesarce, doktor Czesiu mówił że podają na maxa, żeby mieć obkurczanie macicy z głowy, a pacjentka jakoś to zniesie). Czuję nogi w końcu.Tam tam, taramtam, paluszkami ruszam a po nogach miliony mrówek. Siekierę mi dajcie bo oszaleję. Dawać mi syna! Jakis zastrzyk. Siniak jak dwa euro.

14.00- xxx - półprzytomnośc, środki słabo działają, dostaję w końcu jakiegoś narkotyksa, padam.Zastrzyk. Mam już 4 euro na skórze.

19.00 - boli mnie kręgosłup i nogi. Bardziej niż brzuch.Taka sytuacja jak się bioder nie ma. Muszę wstać. . Przychodzi położna mnie umyć. Ale żenada.I do tego co chwilę mi każe "Po bitte oben" Sama se tyłek do góry, znęcaro jedna!!!Okrutne te Niemce, trza było pamiętać z historii.zastrzyk.

19.10 - ciągle wstaję

19.20 - wstanę kurwa, no wstanę!!!!

19.25 - stoję, i co z tego jak się wyprostować nie mogę??? huehue

20.00 - oodam dziecko za drugą dawkę tego narkotyksa <oczy kota ze Shreka działają na lekarzy>

6.00 - obchód. Brzuch boli mniej, za to wszystkie mięsnie boją od napięcia w czasie skurczy.

7.00- pozbywam się cewnika. ale dofffcip, mój głowny problem - jak usiąść na kibelek?

7.10 - jak usiąść to pikuś, ale jak ja mam teraz wstać????

7.20 - spierdalać z tym budyniem, dajcie mi jeść!!!

8.00 - włosy mam tłuste, idę pod prysznic. Problem kolejny - jak ja mam nogę do brodzika włożyć??? A drugą jak? Dobra, pikuś. Jak mam wyjść spod prysznica? Ubieram się. Robię se mejkap.

9.00 - dzwonię do męża, że potrzebuję ibuprom. Te niemieckie zgredy dają mi paracetamol. Który na mnie nie działa.

10.00 - oczy kota shrekowego=narkotyks. Gut. Heaven, I'm in heaven. Weźcie se dziecko, ja mam haja.

Wieczór - nudzi mi się. Chcę do domu. Boli. Boli tak, że nie idzie tego opisać. Mimo to śmigam jak samolot, zgięta w pół, piję kawkę, jem kolację. Jestem mamą!!! Idę po dziecko. Gadamy. Masa dostaje ochrzan że mnie masakrował w ciąży. Patrzy na mnie z lekkim zdziwieniem i ma wypisane na twarzy : "Ty jesteś moją matką??? Łeeeeee, no co ty?" Biorę ibuprom. Działa jak narkotyks.

Dzień trzeci - śmigam i śmigam. Chcę do domu. Na dupie mam ze sto euro w siniakach. Palce poszatkowane od szpitalnego lancetu bo ciągle mierzą mi cukier. Jestem głodna bo cukier za wysoki, więc karmią mnie warzywami jak królika. Nudzi mi się.

Dzień czwarty - jestem w domu. Jestem gotowa na następne dziecko. Przecież nie bolało:)))



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz