Dziś patrzyłam na daglezje, które razem posadziliśmy. Pamiętasz? Takie cherlawe były, w tych papierowych tytkach, jak wyrzuty sumienia, gratis do sosen. Mówiłeś "Chodź, posadzimy, no przecież roślin się nie wyrzuca, bo one czują". Sadziliśmy w deszczu, małe pypcie ledwo wystające znad czarnej tłustej ziemi ,przetykanej muchami. Najgorsza klasa żyzności. Twoje marzenie. Daglezje mają już 4 metry.
Pamiętasz jak wieszalismy puszki na pergolach? Czemu ja to tak pamiętam? Przypał totalny to był. Pamiętam jak siedzieliśmy i smiałam się do łez, te puszki oglądając. Dzwoniły jak głupie.
Pamiętasz jak chodziliśmy razem na targ? Jak się targowałeś, a ja mówiłam że siarę robisz?
A te deszczowe wakacje w drewnianym domku, pamiętasz ten zapach i jak czytaliśmy książki ze straganu. Zapach drewna i stęchlizny ścina mi do dziś serce. Jak ja nie wiedziałam wtedy, jaka jestem szczęsliwa. I ta stołówka pod chmurką, ale było pyszne, co?
Pamiętasz, jak po operacji nie poznałeś mamy i pierwsze słowo to było moje imię? Byłam wtedy taka sina pod oczami i jeden jedyny raz nie pojechałam do Ciebie do szpitala, bo mama kazała mi odpocząć. Wtedy było mi tak źle, płakałam bo nie mogłeś zrozumieć czemu mnie nie ma.
A pamiętasz ile wtedy słodyczy jadłeś? Hehe worki wafelków, spodnie większe kupowałeś, pamiętasz tę taką zwariowaną babkę ze sklepu, co koniecznie chciała Ci sweterek w serek do spodni sprzedać?
Pamiętasz te następne 6 lat, kiedy wiedzieliśmy już że dałeś radę? Zmieniłeś się. zmiękłeś i zmądrzałeś. Najlepszy czas naszej rodziny. Pamiętasz wycieczki do palmiarni na obiady? Kurczak z borówką, mmmm....
Wstawanie wcześniej, żeby wypić kawę spokojnie przed pracą?
Nie oszukali nas, Tato, oni po prostu nie wiedzieli że te super nowoczesne techniki neurochirurgiczne nie są aż tak doskonałe jak myśleli. Mówili nam że doczekasz wnuków, że będziesz z nami tak długo. Byłeś 6 lat. I tak chyba pobiłeś jakiś rekord. To długo, prawda? Wykorzystaliśmy to jakoś dobrze?
Pamiętam słowa lekarza, że cuda się nie zdarzają. Pamiętam absurdalność umierania. Folię pod którą leżałeś w szpitalu. Po co? Pamiętasz, powiedziałam że Cię kocham. Założyłam Twoją obrączkę na palec. Wyszłam. I ten głaz i ten młot w głowę, że już Cię nigdy nie zobaczę. Nigdy.
Niebieski golf który nosiłam do szpitala w koszu na śmieci i łancuszek z krzyżykiem spłukany w ubikacji. Kpił ze mnie ten krzyżyk kiedy patrzyłam w lustro. Co dalej , pytałam go, a on śmiał mi się w pysk, że to koniec.
Zimno, przebudzenie w nocy, to koniec. Młot w głowę.
Hardość.
11 lat minęło.
Od 11 lat każda radość niesie za sobą smutek. Krztynę pocieszenia w myśleniu, że widzisz. Widziałeś dziś Masę jak zbierał pigwy? Posadziłeś na nalewkę, a Twoje wnuki piją z niej sok. Czasem, znienacka zaboli tak, że zgina w pół. Brak oddechu, ciemność, nigdy Cię nie zobaczę.
Nie ma we mnie zapomnienia, nie ma zgody.
Byliśmy na to za młodzi. Bylismy nieprzygotowani.
Nie ma we mnie zrozumienia, pokory. Jest włócznia w moim sercu, rana która krwawi ciągle, nic nie mija Tato.Okłamali mnie, nic nie mija!
Czas ran nie leczy, czas tylko płynie.
Ja jestem nadal Twoją córeczką, a Ty moim Tatą.
I tęsknię.
I nigdy Cię już nie zobaczę???????
I wiesz, dziś Halloween i wiesz....moje dzieci mają dynie i świecące kościotrupy. I nie, że ja jestem przeciwko, mi się to podoba, ale....dla mnie to są smutne dni. Mimo że Cię odwiedzam tak często, że nie robię wielkiego wydarzenia z 1 listopada, to nie bawi mnie ta impreza. Nie maluję sobie twarzy, nie chodzimy po domach po cukierki.
Dziś znowu do Ciebie przyjadę. Przywiozę Ci kwiaty, Gaba położy Ci tym razem jeżyka na grobie. Skąd ona zna Twoje umiłowanie do figurek? Ten jeżyk jest wyjątkowo paskudny, więc na pewno Cię zachwyci.
Kupowałeś mi kwiaty Tato 24 lata. Teraz moja kolej.
2015/10/31
2015/09/30
Pan i władca czyli Królewicz ciężko pracujący, z kurą domową w tle....
Pan i władca, zwijmy go Królewiczem, ma zlecenie firmowe.
Męczy go to niemiłosiernie, bo to zlecenie z przypadków beznadziejnych.
Jednakże ambicja owego Królewicza nakazuje mu zakasać rękawy i starać się.
Jako że pracuje jeszcze w domu, to dzień wygląda następująco.
(W tle występuje jeszcze kura domowo-urlopowa i para uroczych królewiczo-kurek).
Królewicz wstaje rano z miną udręczoną. Zmęczony wyraz pewnie według niego ma wywoływać rozczulenie i współczucie, jednakże gracja z jaką omija dwójkę dzieci, które mogłyby wołać o śniadanie, bądź jedno z nich mogłoby uprzejmie poprosić o zmianę pieluchy wiszącej do kolan, sprawia że Kura Domowa jakoś czuje współczucia, tylko lekki już wnerw od rana. Królewicz mało od rana mówi, może to i dobrze, bo jedyne o czym ostatnio mówi to o firmie, albo o swoim nowym biurze. Ten błysk w oku, kiedy mówi o kupnie nowej biurowej wykładziny i nowych kolorach ścian z lekka Kurę przygnębia, kiedy patrzy na powyginany regał w pokoju dzieci, lub poszarzałe ściany w korytarzu. Cóż, Kura się za to zabierze to pomaluje. Na regał póki co też odłożyła...
Królewicz wypija kawę, z należytą czcią zaparzoną przez szanowną Kurę, po czym tonem absolutnie zniechęconym oznajmia, że wychodzi z psami.
Uprzednio zasławszy łóżko, co powoduje poziom zmęczenia +1.
Królewicz wraca, omiata wzrokiem dzieci, już ubrane i jedzące śniadanko, omiata wzrokiem pełnym niechęci Kurę pijącą kawę (ta to ma znowu wolne i nic nie robi!) i wdzięcznie udaje się do swego pokoju klapiąc przed komputerem.
Kura nic nie robiąc cały dzień, mając czas wolny absolutnie i dwójkę uroczych kurzątek pod opieką, oddaje się przyjemnościom.
Zmywanie, trzy prania, starcie kurzy, umycie łażienki, wykąpanie psów, wyczyszczenie szyb i okna z paluszków, jedna kupa, druga kupa, kaszka, zmywanie, szorowanie kuchenki, sprzątnięcie szafek w łazience, wyczesanie psów, wywalanie makulatury z całego domu, szafki w kuchni umyć, znowu pielucha, zbieranie kłaków, odkurzanie, znowu umycie wanny pełnej kłaków, kolejne pranie okłaczonych ręczników, Masa obiadek, a Gabisia płatki, zmywanie, wieszanie prania,pranie tapczanu, zmycie podłóg, teraz Gaba obiadek a Masę przebrać bo okłaczony, pranie poskładać, balkon pozamiatać bo znowu kłaki od czesania psów, pozmywać po obiedzie i odkurzyć ten cholerny wyprany tapczan.
Odkurzanie pokoju w którym siedzi Królewicz grozi śmiercią lub kalectwem, gdyż jak Kura śmie wchodzić do pokoju kiedy on pracuje? (Zakładam więc kamizelkę kuloochronną i kask, spoko wodza, pożyję, chyba że mnie spojrzeniem zabije :))
Odpoczynek ów, wyżej wymieniony, Kury Domowej, odbywa się przy akompaniamencie wrzasków, kwików, wycia Gaby i darcia się Masiory. Robią to na zmianę lub jednocześnie, urozmaicając Kurze dzień.
Jednocześnie wspaniałym źródlem kurzego relaksu są wszechobecne okruchy, plamy po soku, podnoszenie butelek po mleku, zbieranie wszelkiego rodzaju zabawek z podłogi, ze szczególnym uwielbieniem trzeba wymienić cholerne kurewskie klocki, również wyrywanie Masie z rąk przedmiotów niewskazanych jako zabawki 15 miesięczniaka, jak -miotła, popielniczka z balkonu, miska psa z wodą, psia karma, talerze z szafki, kostka od kibla, szampon, buty, pilot, telefon, jak również tłumaczenie owemu chłopczykowi, że nie, absolutnie nie wolno psa po głowie walić, gryźć siostry, grzebać w śmieciach i pić płynu do czyszczenia kibla.
W międzyczasie (który podobno nie istnieje, a jest z pewnością marzeniem każdej Kury Domowej, na przykład wypić kurwa gorącą kawę w tym międzyczasie) rozrywki dostarcza starsza pociecha, drąc się że ona chce pić, natychmiast, chleba chce też, a kiedy idziemy na plac zabaw, a mamo idziemy kupić plecak do przedszkola, a ja chcę pograć na komputerze, mamo, a Mikołaj mi.... (tu następuje lista krzywd wyrządzanych Gabie przez okropnego brata).....
Zapomniałabym dodać, że Kura ma nadmiar czasu dziś, bo został obiad z wczoraj.
Nie musi więc w tym nieistniejącym międzyczasie wykonywać męczących ćwiczeń nogami.
Ćwiczeń, rozumiecie pod tytułem " Masa spieprzaj od kuchenki, mamusia tu cię nogą tak zastawi, bo ci gary na łeb spadną z wrzącym obiadem,a tatuś niestety nie ma kwadransa żeby cię zabrać, więc se musimy radzić".
Chodakowska się może od Kury uczyć gibkości, tak, tu ręką obiad, nogą dziecko, a resztą lalkę w koczek uczesać. O ilości klocko-skłonów dziennie nie wspomnę.
Po tym kilkugodzinnym relaksie, nadchodzi chwila codziennego święta kurzego, a mianowicie - wyjscie na plac zabaw. Królewicz oczami wyobraźni widzi Kurę rozjebaną na ławce, relaksującą się w promieniach słońca, nie biorąc pod uwagę dwóch czynników:
1. Kura nienawidzi placu zabaw. Jest to dla niej najgorsza część dnia. Nienawidzi tych wrzeszczących dzieciaków, srednia wieku 8 lat, rozpuszczonych, bijących się, niegrzecznych, nie uważających na dzieci w wieku Gaby, a co dopiero Masiory. Nie cierpi ich tak samo jak tych mamuś z Towarzystwa Wzajemnej Adoracji Mamuś Niemieckich Przeciwko Mamusi Polskiej ( w skrócie Towarzystwo Patrzmy na Polkę Jak Na Ufo).
2. Kura nie siedzi na placu zabaw. Kura zapierdala za Mikołajem. I odpiaszcza dzieci. I nie pozwala jeść liści. To robi Kura na placu zabaw.
Królewicz nadal pracuje.
Żarówka w kuchni się przepaliła chyba miesiąc temu.
Korzystanie z kuchni wieczorem trudne.
To halogen, więc Kura nie wymieni.
Królewicz ma dzwonić do lekarza umówić dzieci.
Dramat w siedmiu aktach.
Królewicz z wyrzutem w głosie:
" A ty naprawdę tego nie możesz zrobić? Cały dzień jesteś w domu!!!!
Ja jeszcze muszę z psami wyjść, śmieci wynieść i się wykąpać!!!!
Ja się firmą zajmuję a ty się nawet domem zająć nie możesz?"
No widocznie nie mogę, no.....
Do dupy taka Kura dla takiego wspaniałego Królewicza.
Męczy go to niemiłosiernie, bo to zlecenie z przypadków beznadziejnych.
Jednakże ambicja owego Królewicza nakazuje mu zakasać rękawy i starać się.
Jako że pracuje jeszcze w domu, to dzień wygląda następująco.
(W tle występuje jeszcze kura domowo-urlopowa i para uroczych królewiczo-kurek).
Królewicz wstaje rano z miną udręczoną. Zmęczony wyraz pewnie według niego ma wywoływać rozczulenie i współczucie, jednakże gracja z jaką omija dwójkę dzieci, które mogłyby wołać o śniadanie, bądź jedno z nich mogłoby uprzejmie poprosić o zmianę pieluchy wiszącej do kolan, sprawia że Kura Domowa jakoś czuje współczucia, tylko lekki już wnerw od rana. Królewicz mało od rana mówi, może to i dobrze, bo jedyne o czym ostatnio mówi to o firmie, albo o swoim nowym biurze. Ten błysk w oku, kiedy mówi o kupnie nowej biurowej wykładziny i nowych kolorach ścian z lekka Kurę przygnębia, kiedy patrzy na powyginany regał w pokoju dzieci, lub poszarzałe ściany w korytarzu. Cóż, Kura się za to zabierze to pomaluje. Na regał póki co też odłożyła...
Królewicz wypija kawę, z należytą czcią zaparzoną przez szanowną Kurę, po czym tonem absolutnie zniechęconym oznajmia, że wychodzi z psami.
Uprzednio zasławszy łóżko, co powoduje poziom zmęczenia +1.
Królewicz wraca, omiata wzrokiem dzieci, już ubrane i jedzące śniadanko, omiata wzrokiem pełnym niechęci Kurę pijącą kawę (ta to ma znowu wolne i nic nie robi!) i wdzięcznie udaje się do swego pokoju klapiąc przed komputerem.
Kura nic nie robiąc cały dzień, mając czas wolny absolutnie i dwójkę uroczych kurzątek pod opieką, oddaje się przyjemnościom.
Zmywanie, trzy prania, starcie kurzy, umycie łażienki, wykąpanie psów, wyczyszczenie szyb i okna z paluszków, jedna kupa, druga kupa, kaszka, zmywanie, szorowanie kuchenki, sprzątnięcie szafek w łazience, wyczesanie psów, wywalanie makulatury z całego domu, szafki w kuchni umyć, znowu pielucha, zbieranie kłaków, odkurzanie, znowu umycie wanny pełnej kłaków, kolejne pranie okłaczonych ręczników, Masa obiadek, a Gabisia płatki, zmywanie, wieszanie prania,pranie tapczanu, zmycie podłóg, teraz Gaba obiadek a Masę przebrać bo okłaczony, pranie poskładać, balkon pozamiatać bo znowu kłaki od czesania psów, pozmywać po obiedzie i odkurzyć ten cholerny wyprany tapczan.
Odkurzanie pokoju w którym siedzi Królewicz grozi śmiercią lub kalectwem, gdyż jak Kura śmie wchodzić do pokoju kiedy on pracuje? (Zakładam więc kamizelkę kuloochronną i kask, spoko wodza, pożyję, chyba że mnie spojrzeniem zabije :))
Odpoczynek ów, wyżej wymieniony, Kury Domowej, odbywa się przy akompaniamencie wrzasków, kwików, wycia Gaby i darcia się Masiory. Robią to na zmianę lub jednocześnie, urozmaicając Kurze dzień.
Jednocześnie wspaniałym źródlem kurzego relaksu są wszechobecne okruchy, plamy po soku, podnoszenie butelek po mleku, zbieranie wszelkiego rodzaju zabawek z podłogi, ze szczególnym uwielbieniem trzeba wymienić cholerne kurewskie klocki, również wyrywanie Masie z rąk przedmiotów niewskazanych jako zabawki 15 miesięczniaka, jak -miotła, popielniczka z balkonu, miska psa z wodą, psia karma, talerze z szafki, kostka od kibla, szampon, buty, pilot, telefon, jak również tłumaczenie owemu chłopczykowi, że nie, absolutnie nie wolno psa po głowie walić, gryźć siostry, grzebać w śmieciach i pić płynu do czyszczenia kibla.
W międzyczasie (który podobno nie istnieje, a jest z pewnością marzeniem każdej Kury Domowej, na przykład wypić kurwa gorącą kawę w tym międzyczasie) rozrywki dostarcza starsza pociecha, drąc się że ona chce pić, natychmiast, chleba chce też, a kiedy idziemy na plac zabaw, a mamo idziemy kupić plecak do przedszkola, a ja chcę pograć na komputerze, mamo, a Mikołaj mi.... (tu następuje lista krzywd wyrządzanych Gabie przez okropnego brata).....
Zapomniałabym dodać, że Kura ma nadmiar czasu dziś, bo został obiad z wczoraj.
Nie musi więc w tym nieistniejącym międzyczasie wykonywać męczących ćwiczeń nogami.
Ćwiczeń, rozumiecie pod tytułem " Masa spieprzaj od kuchenki, mamusia tu cię nogą tak zastawi, bo ci gary na łeb spadną z wrzącym obiadem,a tatuś niestety nie ma kwadransa żeby cię zabrać, więc se musimy radzić".
Chodakowska się może od Kury uczyć gibkości, tak, tu ręką obiad, nogą dziecko, a resztą lalkę w koczek uczesać. O ilości klocko-skłonów dziennie nie wspomnę.
Po tym kilkugodzinnym relaksie, nadchodzi chwila codziennego święta kurzego, a mianowicie - wyjscie na plac zabaw. Królewicz oczami wyobraźni widzi Kurę rozjebaną na ławce, relaksującą się w promieniach słońca, nie biorąc pod uwagę dwóch czynników:
1. Kura nienawidzi placu zabaw. Jest to dla niej najgorsza część dnia. Nienawidzi tych wrzeszczących dzieciaków, srednia wieku 8 lat, rozpuszczonych, bijących się, niegrzecznych, nie uważających na dzieci w wieku Gaby, a co dopiero Masiory. Nie cierpi ich tak samo jak tych mamuś z Towarzystwa Wzajemnej Adoracji Mamuś Niemieckich Przeciwko Mamusi Polskiej ( w skrócie Towarzystwo Patrzmy na Polkę Jak Na Ufo).
2. Kura nie siedzi na placu zabaw. Kura zapierdala za Mikołajem. I odpiaszcza dzieci. I nie pozwala jeść liści. To robi Kura na placu zabaw.
Królewicz nadal pracuje.
Żarówka w kuchni się przepaliła chyba miesiąc temu.
Korzystanie z kuchni wieczorem trudne.
To halogen, więc Kura nie wymieni.
Królewicz ma dzwonić do lekarza umówić dzieci.
Dramat w siedmiu aktach.
Królewicz z wyrzutem w głosie:
" A ty naprawdę tego nie możesz zrobić? Cały dzień jesteś w domu!!!!
Ja jeszcze muszę z psami wyjść, śmieci wynieść i się wykąpać!!!!
Ja się firmą zajmuję a ty się nawet domem zająć nie możesz?"
No widocznie nie mogę, no.....
Do dupy taka Kura dla takiego wspaniałego Królewicza.
2015/08/20
A jeśli niepoczytalność to nie puste słowa? Kogo obwinisz?
A jeśli człowiek który zabił dziewczynkę siekierą był chory psychicznie?
Internet aż huczy.
Że na miejscu go, jak psa.
Z okrucieństwem.
Że bydlę,świnia.
Że teraz sobie na pewno "żółte papiery" załatwi.
Tylko czy musi naprawdę załatwiać?
Pani K.
Choroba objawiła się po silnym przeżyciu, w wieku około 40 lat.
Objawiła się pięknie, przypływem energii, milionem dobrych pomysłow, pobudzeniem ruchowym.
Po pewnym czasie rodzinę zaczął niepokoić ten entuzjazm, objawiający się na przykład kupieniem stu sadzonek pelargonii w celu obdarowania sąsiadów, bądź wykupieniem całego zapasu chusteczek higienicznych w markecie w celu rozdania ich na pobliskim skwerku.
Później zaczęło robić się mniej ciekawie, świetnym pomysłem dla Pani K. było jeżdżenie nocą samochodem bez włączonych świateł, rozmawianie z radiem, rozdawanie pieniędzy.
Któregoś dnia Pani K.oznajmiła że idzie zabić sąsiadkę, bo podejrzewa że ma romans z jej mężem. Wzięła więc nóż w rękę i poszła. Sąsiadka została ostrzeżona, pogotowie zawiadomione.
Pani K. od 18 lat kilka miesięcy rocznie spędza w szpitalu psychiatrycznym, nie poznając rodziny, atakując, plując jadem i nienawiścia. Po czym na resztę roku wraca do domu, otumaniona lekami, w depresji. Aż do kolejnego ataku manii.
Rodzina już wie, że przy pierwszym objawie manii trzeba Panią K. sprowokować do ataku, żeby można było ją zabrać na oddział wbrew swojej woli. Ostatni atak polegał na próbie usunięcia z brzucha córki dziecka, które Pani K. zdawało się być szatanem. Pani K.próbowała usunąć owe szatańskie nasienie kopniakami w 9-miesięczny brzuch. Pogotowie wyperswadowało jej ten pomysł.
Dzieci i mąż Pani K. są świadomi, że jest ona zagrożeniem dla siebie i innych. Właściwie nie ona, a jej choroba. Jej mózg zabawiający się jej kosztem.
Panią K. znam od 1986 roku, kiedy to pokochałam jej córkę jak rodzoną siostrę.Weszłam do ich rodziny automatycznie, z biegu i już zostałam. Przechodziłam z nimi przez to wszystko. Z rodziny zostały zgliszcza. Przyjaźń pozostała.
Pan F.
Ze słuchawkami w uszach bawił się w Amityville, opowiadając rodzinie, że zaraz przyjdą ci ludzie i ich zamordują. Kiedy zdaje sobie sprawę, że rodzina uważa go za chorego, ucieka nad morze. Robi dziwne rzeczy na molo. Interweniuje policja.
Pan F. ma szczęscie - niepełnoletni jest, to rodzice decydują o jego leczeniu na oddziale zamkniętym. Leczenie trwa do dziś, Pan F. nie miał kolejnego ataku, przestrzega zaleceń, wszyscy wiedzą o chorobie, chodzą wokol niego na paluszkach, nie denerwują, żadnych ciemności, posępnej muzyki, słuchawek, ale daje radę.
Ma cudowną żonę i pięknego syna.
I mądrych rodziców.
Pan X.
Starszy pan, nieszkodliwie zainteresowany gołymi babami patrzącymi na niego z plakatów rozwieszonych w garażu. Bawiący się wackiem przed domem.
Nieszkodliwy waratuńcio, według własnych dzieci i sąsiadów.
Nienawidzący swojej sąsiadki, upierdliwy w stosunku do niej tak bardzo, że ta wystawia dom na sprzedaż, żeby od sąsiada uciec. Wedługo otoczenia Pan X. szkodliwy jest jak komar, lub brzęcząca mucha.
W momencie kiedy dowiaduje się o planach wyprowadzki sąsiadów, wkłada siekierę do reklamówki i idzie za sąsiadką, waląc ją ostrzem w głowę. Sąsiadka przeżywa atak. Fizycznie. Psychicznie już nie.
Pan X. zostaje nareszcie zdiagnozowany. I wcale nie jest chory na upierdliwość i stetryczenie, jak ogłaszała rodzina.
Pani O.
Piękna, młoda, zdolna. Studentka.
Wpada w depresję, leczy się.
Któregoś dnia już nie jest sobą, okalecza się, maluje pokój farbami w spray'u, mówi od rzeczy. Atakuje narzeczonego. Niewidzący wzrok, wykrzywianie twarzy, absurdalne słowa. Agresja. Morze agresji.
Narzeczony prosi o pomoc jej rodziców, ci przyjeżdżają, zabierają Panią O. do swojego domu, zamykają na klucz, podają leki przepisane przez znajomą lekarkę. Na słowo psychiatra wzdrygają się nerwowo, wpadają w złość, że jak to ich córeczka wariatką jest? Do psychiatryka? Absolutnie odpada, ona ma przecież depresję. Matka z podbitymi oczami chodzi, córki się boi, ale lekarze precz.
Dziewczyna jest w tym stanie od trzech miesięcy, niknie w oczach, spala się, jej mózg dostaje szału. Jak długo to potrwa?
Które z nich zabiłoby dziesięciolatkę siekierą?
Żadne, na pewno.
Ale ich choroba, ich durny nabijający się z ich słabości mózg, zrobiłaby to po sto razy.
Jakie byłoby wytłumaczenie?
Kazde byłoby dobre.
Powód czy bez powodu.
Zabić bo jest małpą, bo nie mam pracy, bo ma oczy krzywe, bo spojrzała, albo oczy zamknęła nie tak.
Oni nie są sobą, to choroba za nich myśli.
Świry z z siekierami i nożami. Łatwo powiedzieć, spróbujcie sami, łatwo co?
Ale wiecie co? Oni nie są winni.
Za to ja za współudział sądziłabym najbliższych.
Tych którzy się wstydzą, że wariata mają w domu.
Tych, którzy udają że to tylko depresja, że to zły humor.
Że to kreatywność, że to stetryczenie, rozmarudzenie.
Że to przejdzie samo.
Że on/ona na pewno nikogo nie skrzywdzi.
A nie widzą tej osoby, zamkniętej w chorobie, w obłędzie.
Ona tam pod spodem jest przecież, taka jak kiedyś.
Jeśli ją uratujemy, to jakaś dziesięciolatka może spokojnie zrobi zakupy w księgarni.
Internet aż huczy.
Że na miejscu go, jak psa.
Z okrucieństwem.
Że bydlę,świnia.
Że teraz sobie na pewno "żółte papiery" załatwi.
Tylko czy musi naprawdę załatwiać?
Pani K.
Choroba objawiła się po silnym przeżyciu, w wieku około 40 lat.
Objawiła się pięknie, przypływem energii, milionem dobrych pomysłow, pobudzeniem ruchowym.
Po pewnym czasie rodzinę zaczął niepokoić ten entuzjazm, objawiający się na przykład kupieniem stu sadzonek pelargonii w celu obdarowania sąsiadów, bądź wykupieniem całego zapasu chusteczek higienicznych w markecie w celu rozdania ich na pobliskim skwerku.
Później zaczęło robić się mniej ciekawie, świetnym pomysłem dla Pani K. było jeżdżenie nocą samochodem bez włączonych świateł, rozmawianie z radiem, rozdawanie pieniędzy.
Któregoś dnia Pani K.oznajmiła że idzie zabić sąsiadkę, bo podejrzewa że ma romans z jej mężem. Wzięła więc nóż w rękę i poszła. Sąsiadka została ostrzeżona, pogotowie zawiadomione.
Pani K. od 18 lat kilka miesięcy rocznie spędza w szpitalu psychiatrycznym, nie poznając rodziny, atakując, plując jadem i nienawiścia. Po czym na resztę roku wraca do domu, otumaniona lekami, w depresji. Aż do kolejnego ataku manii.
Rodzina już wie, że przy pierwszym objawie manii trzeba Panią K. sprowokować do ataku, żeby można było ją zabrać na oddział wbrew swojej woli. Ostatni atak polegał na próbie usunięcia z brzucha córki dziecka, które Pani K. zdawało się być szatanem. Pani K.próbowała usunąć owe szatańskie nasienie kopniakami w 9-miesięczny brzuch. Pogotowie wyperswadowało jej ten pomysł.
Dzieci i mąż Pani K. są świadomi, że jest ona zagrożeniem dla siebie i innych. Właściwie nie ona, a jej choroba. Jej mózg zabawiający się jej kosztem.
Panią K. znam od 1986 roku, kiedy to pokochałam jej córkę jak rodzoną siostrę.Weszłam do ich rodziny automatycznie, z biegu i już zostałam. Przechodziłam z nimi przez to wszystko. Z rodziny zostały zgliszcza. Przyjaźń pozostała.
Pan F.
Ze słuchawkami w uszach bawił się w Amityville, opowiadając rodzinie, że zaraz przyjdą ci ludzie i ich zamordują. Kiedy zdaje sobie sprawę, że rodzina uważa go za chorego, ucieka nad morze. Robi dziwne rzeczy na molo. Interweniuje policja.
Pan F. ma szczęscie - niepełnoletni jest, to rodzice decydują o jego leczeniu na oddziale zamkniętym. Leczenie trwa do dziś, Pan F. nie miał kolejnego ataku, przestrzega zaleceń, wszyscy wiedzą o chorobie, chodzą wokol niego na paluszkach, nie denerwują, żadnych ciemności, posępnej muzyki, słuchawek, ale daje radę.
Ma cudowną żonę i pięknego syna.
I mądrych rodziców.
Pan X.
Starszy pan, nieszkodliwie zainteresowany gołymi babami patrzącymi na niego z plakatów rozwieszonych w garażu. Bawiący się wackiem przed domem.
Nieszkodliwy waratuńcio, według własnych dzieci i sąsiadów.
Nienawidzący swojej sąsiadki, upierdliwy w stosunku do niej tak bardzo, że ta wystawia dom na sprzedaż, żeby od sąsiada uciec. Wedługo otoczenia Pan X. szkodliwy jest jak komar, lub brzęcząca mucha.
W momencie kiedy dowiaduje się o planach wyprowadzki sąsiadów, wkłada siekierę do reklamówki i idzie za sąsiadką, waląc ją ostrzem w głowę. Sąsiadka przeżywa atak. Fizycznie. Psychicznie już nie.
Pan X. zostaje nareszcie zdiagnozowany. I wcale nie jest chory na upierdliwość i stetryczenie, jak ogłaszała rodzina.
Pani O.
Piękna, młoda, zdolna. Studentka.
Wpada w depresję, leczy się.
Któregoś dnia już nie jest sobą, okalecza się, maluje pokój farbami w spray'u, mówi od rzeczy. Atakuje narzeczonego. Niewidzący wzrok, wykrzywianie twarzy, absurdalne słowa. Agresja. Morze agresji.
Narzeczony prosi o pomoc jej rodziców, ci przyjeżdżają, zabierają Panią O. do swojego domu, zamykają na klucz, podają leki przepisane przez znajomą lekarkę. Na słowo psychiatra wzdrygają się nerwowo, wpadają w złość, że jak to ich córeczka wariatką jest? Do psychiatryka? Absolutnie odpada, ona ma przecież depresję. Matka z podbitymi oczami chodzi, córki się boi, ale lekarze precz.
Dziewczyna jest w tym stanie od trzech miesięcy, niknie w oczach, spala się, jej mózg dostaje szału. Jak długo to potrwa?
Które z nich zabiłoby dziesięciolatkę siekierą?
Żadne, na pewno.
Ale ich choroba, ich durny nabijający się z ich słabości mózg, zrobiłaby to po sto razy.
Jakie byłoby wytłumaczenie?
Kazde byłoby dobre.
Powód czy bez powodu.
Zabić bo jest małpą, bo nie mam pracy, bo ma oczy krzywe, bo spojrzała, albo oczy zamknęła nie tak.
Oni nie są sobą, to choroba za nich myśli.
Świry z z siekierami i nożami. Łatwo powiedzieć, spróbujcie sami, łatwo co?
Ale wiecie co? Oni nie są winni.
Za to ja za współudział sądziłabym najbliższych.
Tych którzy się wstydzą, że wariata mają w domu.
Tych, którzy udają że to tylko depresja, że to zły humor.
Że to kreatywność, że to stetryczenie, rozmarudzenie.
Że to przejdzie samo.
Że on/ona na pewno nikogo nie skrzywdzi.
A nie widzą tej osoby, zamkniętej w chorobie, w obłędzie.
Ona tam pod spodem jest przecież, taka jak kiedyś.
Jeśli ją uratujemy, to jakaś dziesięciolatka może spokojnie zrobi zakupy w księgarni.
2015/05/04
No chodź, no wiosna jest!
Kto nigdy nie spędzał cudownych majowych dni w lesie, ten nie wie.
Parę domów na krzyż.
Bociany na polu obok.
Żaby w stawie.
Natłok bzu i tulipanów.
Warkot traktorów na polach.
Słońce jeszcze nie żarłoczne, ale już malujące twarz.
Cudowna błogość pomalowanej ławki i porannej kawy na tarasie.
Zakurzone dzieci i psy goniące jaszczurki.
W końcu spokój i w końcu pewność że już jest dobrze.
Skończcie przeżuwanie po raz setny problemu kiboli i hejterów.
Chodźcie, pojdziemy popisać kredą chodnik.
Chodźcie, będziemy ratować ślimaki.
Chodźcie, wiosna jest.
Parę domów na krzyż.
Bociany na polu obok.
Żaby w stawie.
Natłok bzu i tulipanów.
Warkot traktorów na polach.
Słońce jeszcze nie żarłoczne, ale już malujące twarz.
Cudowna błogość pomalowanej ławki i porannej kawy na tarasie.
Zakurzone dzieci i psy goniące jaszczurki.
W końcu spokój i w końcu pewność że już jest dobrze.
Skończcie przeżuwanie po raz setny problemu kiboli i hejterów.
Chodźcie, pojdziemy popisać kredą chodnik.
Chodźcie, będziemy ratować ślimaki.
Chodźcie, wiosna jest.
2015/04/29
Taką mam nadzieję, że Boga jednak nie ma....
Panie Boże!
Mam nadzieję, że po wysłaniu tego listu, on wróci do mnie z adnotacją "adresat nieznany".
To będzie potwierdzenie mojej tezy.
Że Ty nie istniejesz.
Odetchnę z wielką ulgą.
Jak dobrze że Bóg nie istnieje.
Bo kiedy mówię, że Ciebie nie ma, to wielu rzeczy nie muszę.
Mówić dzieciom, że powinny czcić kogoś takiego jak Ty - nie muszę.
Że powinny kochać kogoś kto, jak Ty, pozwala ojcu gwałcić dwuletnią córkę, a pięcioletnią zatłuc kamieniem.
Że powinny modlić się do Stwórcy, który tworzy ludzi-warzywa, daje dzieciom nowotwory, zabiera im rodziców w wypadkach spowodowanych przez naćpanych zwyrodnialców, pozwala gwałcić ciężarne, palić żywcem, parzyć napalmem, głodzić na śmierć.
Nie muszę dzieciom mówić, że jest Bóg, który zamyka oczy na takie ohydztwa.
Bo co Ty wtedy czujesz?
Może nie zamykasz oczu?
Widzę Cię w myślach jako starca z bezzębnym uśmiechem, śliniącego się z radości, kiedy dzieje się krzywda.
"Taaaaaak" - krzyczysz, a ręce trzęsą Ci się z podniecenia, a i podskakujesz jak dziecko na widok lizaka -"taaaaak, a co to dziś zrobimy na tym świecie? Komu by tu przypierdolić? O jaka ładna trzylatka, a masz raka, żeby rodzice już szczęśliwi nie byli, a tu pociąg wykoleimy, ludziom nogi poobcina, ale zabawa, a tu może pedofilka jakiegoś wyślemy? Ooooo pedofila z nożem, niech zgwałci i zadźga!!! Macie swój krzyż i go dźwigajcie, chwalcie Pana barany!!!!!".
Czy zamykasz może oczy i szepczesz "Niech się dzieje wola nieba"?.......
A może to Pan Szatan tak grandzi na tym padole?
Jakimże jesteś nędznym Bogiem, w takim razie, że nie umiesz go powstrzymać.
Wszechmocny.
Terefere.
Wiesz co mi zrobiłeś.
Jak się z tym czujesz?
Ja okropnie. Ohydnie. Nic mi tego nie zastąpi.
Cieszyłeś się jak płakałam? Czy nie zauważyłeś?
Tak mi przykro, że nie mam w kogo wierzyć.
Tak mi ciężko, że nie mam z kim rozmawiać, kiedy jestem sama.
Tak się boję, że jednak istniejesz.
Taką mam nadzieję, że list wróci.
Mam nadzieję, że po wysłaniu tego listu, on wróci do mnie z adnotacją "adresat nieznany".
To będzie potwierdzenie mojej tezy.
Że Ty nie istniejesz.
Odetchnę z wielką ulgą.
Jak dobrze że Bóg nie istnieje.
Bo kiedy mówię, że Ciebie nie ma, to wielu rzeczy nie muszę.
Mówić dzieciom, że powinny czcić kogoś takiego jak Ty - nie muszę.
Że powinny kochać kogoś kto, jak Ty, pozwala ojcu gwałcić dwuletnią córkę, a pięcioletnią zatłuc kamieniem.
Że powinny modlić się do Stwórcy, który tworzy ludzi-warzywa, daje dzieciom nowotwory, zabiera im rodziców w wypadkach spowodowanych przez naćpanych zwyrodnialców, pozwala gwałcić ciężarne, palić żywcem, parzyć napalmem, głodzić na śmierć.
Nie muszę dzieciom mówić, że jest Bóg, który zamyka oczy na takie ohydztwa.
Bo co Ty wtedy czujesz?
Może nie zamykasz oczu?
Widzę Cię w myślach jako starca z bezzębnym uśmiechem, śliniącego się z radości, kiedy dzieje się krzywda.
"Taaaaaak" - krzyczysz, a ręce trzęsą Ci się z podniecenia, a i podskakujesz jak dziecko na widok lizaka -"taaaaak, a co to dziś zrobimy na tym świecie? Komu by tu przypierdolić? O jaka ładna trzylatka, a masz raka, żeby rodzice już szczęśliwi nie byli, a tu pociąg wykoleimy, ludziom nogi poobcina, ale zabawa, a tu może pedofilka jakiegoś wyślemy? Ooooo pedofila z nożem, niech zgwałci i zadźga!!! Macie swój krzyż i go dźwigajcie, chwalcie Pana barany!!!!!".
Czy zamykasz może oczy i szepczesz "Niech się dzieje wola nieba"?.......
A może to Pan Szatan tak grandzi na tym padole?
Jakimże jesteś nędznym Bogiem, w takim razie, że nie umiesz go powstrzymać.
Wszechmocny.
Terefere.
Wiesz co mi zrobiłeś.
Jak się z tym czujesz?
Ja okropnie. Ohydnie. Nic mi tego nie zastąpi.
Cieszyłeś się jak płakałam? Czy nie zauważyłeś?
Tak mi przykro, że nie mam w kogo wierzyć.
Tak mi ciężko, że nie mam z kim rozmawiać, kiedy jestem sama.
Tak się boję, że jednak istniejesz.
Taką mam nadzieję, że list wróci.
2015/04/20
Panie Witkowski, Pan uważa na paseczki!
Jakże głupim trzeba być człowiekiem, żeby nie rozpoznać symbolu SS.
Panie Witkowski, co Pan?
Błaznem trzeba umieć być. To trudna sztuka.
Idiotą się jest.
Prowokacja? Promocja książki?
Co się robi z idiotami?
Nic.
Odpuśćcie temat, nie warto. Media huczą, zaciekawione ludzie skocznie biegną do Wikipedii, a co to jest ten Witkowski?
Kiedyś pisarz. Teraz głupek w czapce z runami.
Taka na przykład swastyka - od 2000 lat znana, symbol religijny, który lekko okręcony, w czerwono - biało - czarnej kolorystyce był symbolem NSDAP (Pan wie, Panie Witkowski co to NSDAP?), a w rezultacie III rzeszy. No taka swastyka to by jeszcze szło kota ogonem odwrócić jakoś. Że Witkowski ośmiesza, że to nie ta swastyka, tylko azjatycka, że to religijne. No tak, ale swastykę wszyscy znają. Nawet Pan Witkowski.
A takie SS? Nie zna. Pioruny. Prąd. AC/DC.
Gdzież tam zbrodnicza organizacja. Gdzież sadyści, kryminaliści, zwierzaki nieraz?
Panie Witkowski, pan uważa teraz. Jak Panu będą chcieli ładną czapeczkę następnym razem wcisnąć na łeb, taką z czaszką co zęby szczerzy i będą namawiać na tatuaż z grupą krwi pod pachą, to niech Pan wie, że to nie jest dobry pomysł, ok?
Tak jak "piżamka w paseczki", taka z numerkiem.
Pan sobie poczyta troszkę, się douczy.
Panie Witkowski, co Pan?
Błaznem trzeba umieć być. To trudna sztuka.
Idiotą się jest.
Prowokacja? Promocja książki?
Co się robi z idiotami?
Nic.
Odpuśćcie temat, nie warto. Media huczą, zaciekawione ludzie skocznie biegną do Wikipedii, a co to jest ten Witkowski?
Kiedyś pisarz. Teraz głupek w czapce z runami.
Taka na przykład swastyka - od 2000 lat znana, symbol religijny, który lekko okręcony, w czerwono - biało - czarnej kolorystyce był symbolem NSDAP (Pan wie, Panie Witkowski co to NSDAP?), a w rezultacie III rzeszy. No taka swastyka to by jeszcze szło kota ogonem odwrócić jakoś. Że Witkowski ośmiesza, że to nie ta swastyka, tylko azjatycka, że to religijne. No tak, ale swastykę wszyscy znają. Nawet Pan Witkowski.
A takie SS? Nie zna. Pioruny. Prąd. AC/DC.
Gdzież tam zbrodnicza organizacja. Gdzież sadyści, kryminaliści, zwierzaki nieraz?
Panie Witkowski, pan uważa teraz. Jak Panu będą chcieli ładną czapeczkę następnym razem wcisnąć na łeb, taką z czaszką co zęby szczerzy i będą namawiać na tatuaż z grupą krwi pod pachą, to niech Pan wie, że to nie jest dobry pomysł, ok?
Tak jak "piżamka w paseczki", taka z numerkiem.
Pan sobie poczyta troszkę, się douczy.
2015/04/15
A mówiłam, że będziesz szczęśliwa!!!!
Nie śpię. Cieszę się.
To było wczesne lato.
Upał, okna pootwierane, noc. Świerszcze, komary, mała lampka, laptop.
Końcówka ciąży z Masą. Opuchlizna, zgaga, bezsenność.
I ona.
Skąd się nagle pojawiła? Cztery lata razem w liceum. Kilka zdawkowych zdań przez cztery lata.
Pojawiła się i pisze mi w tą ciężką czerwcową noc.
Że ją zostawił po 8 latach. Chorą.
Że ma inną i od dawna miał.
Że będzie tatą.
Że ona nie chce żyć.
Że będzie sama, że przecież ona chce dzieci mieć, a tu 34 lata na karku, sama teraz, chora ale już zdrowieje i mogłaby teraz, ślub, dzieci, życie.
A on poszedł sobie.
Że ona nie chce tak.
Będzie zawsze sama.
Że godzi się z tym, samotność nie jest taka zła i no, koty ma przecież.
A ja swoje - D., ogarnij się, ja ci mówię że to przejściowe.
Będziesz szczęsliwa, uwierz.
A ona swoje. Że sama, no trudno, ona już nigdy, nigdy, ona nie chce.
Nie wierzyła mi.
A ja tak wierzyłam w nią i jej szczęście.
Dzisiaj zadzwoniła.
Będzie mamą.
Przeszczęśliwa.
Nie wiesz jak mnie cieszy Twoje szczęscie, Mała.
Ale muszę coś dodać.
A NIE MÓWIŁAM????
To było wczesne lato.
Upał, okna pootwierane, noc. Świerszcze, komary, mała lampka, laptop.
Końcówka ciąży z Masą. Opuchlizna, zgaga, bezsenność.
I ona.
Skąd się nagle pojawiła? Cztery lata razem w liceum. Kilka zdawkowych zdań przez cztery lata.
Pojawiła się i pisze mi w tą ciężką czerwcową noc.
Że ją zostawił po 8 latach. Chorą.
Że ma inną i od dawna miał.
Że będzie tatą.
Że ona nie chce żyć.
Że będzie sama, że przecież ona chce dzieci mieć, a tu 34 lata na karku, sama teraz, chora ale już zdrowieje i mogłaby teraz, ślub, dzieci, życie.
A on poszedł sobie.
Że ona nie chce tak.
Będzie zawsze sama.
Że godzi się z tym, samotność nie jest taka zła i no, koty ma przecież.
A ja swoje - D., ogarnij się, ja ci mówię że to przejściowe.
Będziesz szczęsliwa, uwierz.
A ona swoje. Że sama, no trudno, ona już nigdy, nigdy, ona nie chce.
Nie wierzyła mi.
A ja tak wierzyłam w nią i jej szczęście.
Dzisiaj zadzwoniła.
Będzie mamą.
Przeszczęśliwa.
Nie wiesz jak mnie cieszy Twoje szczęscie, Mała.
Ale muszę coś dodać.
A NIE MÓWIŁAM????
2015/04/13
Z naiwnością dziecka patrzę na świat.
Dziś ktoś mi zarzucił że żyję w wyidealizowanym świecie.
Chyba miał rację.
Bo dlaczego nie?
Czynienie z tego zarzutu, jest dla mnie niestosowne i absurdalne.
Czy jeśli powiem komuś, że żyje w świecie pełnym zła i rozczarowań, to będzie na miejscu?
Pełnym goryczy i agresji, to będzie z tego zadowolony?
Godzę się. Godzę się z wieloma rzeczami. Właściwie nie godzę nawet, ale przyjmuję je do wiadomości. Są wojny, jest głód, ludzie giną, dzieci płaczą, zwierzęta cierpią. Nie jestem ślepa, nie jestem obojętna. Pomagam ile mogę. Namawiam do pomocy. Wierzę że nawet dotyk, przytulenie, chwila rozmowy, może zmienić czyjś los. Chciałabym ukochać każdego kto płacze. Zaadoptować każde niechciane dziecko. Przygarnąć każde porzucone zwierzę.
Każdego nie idzie. Ale staram się choć troszkę, jedno dziecko jeszcze, może następny pies.
Jestem harda na zewnątrz, pyskata, złowroga, agresywna, zbyt pewna siebie.
Jestem rozklejona oglądając reklamy Pampersa, Merci i fotki dzieci na FB. Łzy jak grochy lecą mi przy każdej okazji, kiedy mój syn sam usiądzie, córka mówi że mnie kocha, mąż kupi mi kwiaty, kiedy witam się z mamą i kiedy widzę czyjeś szczęście. Lub czyjeś łzy.
Jestem rozżalona brakiem reakcji wielu ludzi, zgodą na cierpienie, obojętnością zakrywaną maską profesjonalizmu, biurokratycznością nieludzkich decyzji, zabawą w pana boga i goryczą wylewającą się z wielu ust.
Jestem wściekła kiedy ktoś zamiast się cieszyć, szuka dziury w całym.
Zamiast docenić, szuka haczyka.
Zamiast przyklasnąć szczęściu drugiego człowieka, szuka w nim zła.
Bo ja wierzę. Ja tak bardzo wierzę i wierzyć nie przestanę.
Że ludzie są dobrzy. Że będzie lepiej.
Że szklanka w połowie pełna.
Że złe już za mną.
Że będziemy razem do późnej starości.
W te uśmiechy ludzi mijanych na ulicy.
W pojednanie sąsiadów z naprzeciwka, pamiętających czasy II Wojny Światowej (Niemcy) z moją córcią.
Że moje dzieci będą mnie zawsze lubić, bo ja się naprawdę staram.
We wspólne święta.
I wakacje.
W lekarstwo na raka.
I walkę dzieci z chorobami.
Że coś czeka za rogiem i że zawsze na cztery łapy, jak dotychczas.
Że zobaczę jeszcze tatę.
I najbardziej, najbardziej i najbardziej - że dobro zawsze do nas wraca. Bo ja nie tylko w to wierzę. Ja to wiem na pewno.
Naiwne? Zbyt idealne?
Chyba miał rację.
Bo dlaczego nie?
Czynienie z tego zarzutu, jest dla mnie niestosowne i absurdalne.
Czy jeśli powiem komuś, że żyje w świecie pełnym zła i rozczarowań, to będzie na miejscu?
Pełnym goryczy i agresji, to będzie z tego zadowolony?
Godzę się. Godzę się z wieloma rzeczami. Właściwie nie godzę nawet, ale przyjmuję je do wiadomości. Są wojny, jest głód, ludzie giną, dzieci płaczą, zwierzęta cierpią. Nie jestem ślepa, nie jestem obojętna. Pomagam ile mogę. Namawiam do pomocy. Wierzę że nawet dotyk, przytulenie, chwila rozmowy, może zmienić czyjś los. Chciałabym ukochać każdego kto płacze. Zaadoptować każde niechciane dziecko. Przygarnąć każde porzucone zwierzę.
Każdego nie idzie. Ale staram się choć troszkę, jedno dziecko jeszcze, może następny pies.
Jestem harda na zewnątrz, pyskata, złowroga, agresywna, zbyt pewna siebie.
Jestem rozklejona oglądając reklamy Pampersa, Merci i fotki dzieci na FB. Łzy jak grochy lecą mi przy każdej okazji, kiedy mój syn sam usiądzie, córka mówi że mnie kocha, mąż kupi mi kwiaty, kiedy witam się z mamą i kiedy widzę czyjeś szczęście. Lub czyjeś łzy.
Jestem rozżalona brakiem reakcji wielu ludzi, zgodą na cierpienie, obojętnością zakrywaną maską profesjonalizmu, biurokratycznością nieludzkich decyzji, zabawą w pana boga i goryczą wylewającą się z wielu ust.
Jestem wściekła kiedy ktoś zamiast się cieszyć, szuka dziury w całym.
Zamiast docenić, szuka haczyka.
Zamiast przyklasnąć szczęściu drugiego człowieka, szuka w nim zła.
Bo ja wierzę. Ja tak bardzo wierzę i wierzyć nie przestanę.
Że ludzie są dobrzy. Że będzie lepiej.
Że szklanka w połowie pełna.
Że złe już za mną.
Że będziemy razem do późnej starości.
W te uśmiechy ludzi mijanych na ulicy.
W pojednanie sąsiadów z naprzeciwka, pamiętających czasy II Wojny Światowej (Niemcy) z moją córcią.
Że moje dzieci będą mnie zawsze lubić, bo ja się naprawdę staram.
We wspólne święta.
I wakacje.
W lekarstwo na raka.
I walkę dzieci z chorobami.
Że coś czeka za rogiem i że zawsze na cztery łapy, jak dotychczas.
Że zobaczę jeszcze tatę.
I najbardziej, najbardziej i najbardziej - że dobro zawsze do nas wraca. Bo ja nie tylko w to wierzę. Ja to wiem na pewno.
Naiwne? Zbyt idealne?
2015/04/09
Bo ojciec to ma płacić i pysk na kłódkę trzymać.
Kobieta alimenty ma.
Facet płaci regularnie.
Ona chce jeszcze dwie stówki.
On nie daje.
On leci na wakacje.
Ona nie leci.
Eeeeee, a właściwie czemu ona nie leci????
Po kolei. Zaraz, mnie się pogubiło.
On daje kwotę X na dzieci. Zarabia kwotę Y.
Y-X = wakacje plus życie
Ona daje ....
A tego cholera nie powiedziała. Ile zarabia też nie.
W każdym razie na wakacje pieniędzy nie ma, no to pretensje do męża.
A za co? A czemu to?
Ludzie się rozstają. Mniej lub bardziej spektakularnie. Jestem za i jestem pełna podziwu, kiedy umieją podjąć decyzję, że jest im nie po drodze razem. Że dzieci będą szczęśliwsze nie widząc rodziców rzucających się sobie do gardeł, czy też w siebie talerzami.
I tu aż nazbyt często szczęśliwy scenariusz nowego początku się kończy. Zaczyna się walka.
Ona umęczona matka samotna. Gotuje, sprząta, tyłki wyciera, lekcje odrabia, pracuje na etacie, kładzie dzieci spać. Zmęczona. Smutna. Rozżalona i niekochana.
Czy pozwoli sobie pomóc, skoro dzieci mają także tatę?
Ależ skąd. Przecież on nie umie. One się u taty męczą, on nie karmi, nie przewija, nie kąpie, on taki i śmaki i owaki, gnój, smród, gruby, chudy, śmieszny, łysy nieudacznik. Żałosny.
ONA MU DZIECI NIE DA.
ON MA TYLKO PŁACIĆ.
ON SIĘ W OGÓLE NIE INTERESUJE DZIEĆMI.
Jasne, są tatusiowie którzy się nie interesują. I może to i lepiej? Może nie są warci takich fajnych dzieciaków?
Ale w ilu przypadkach są po prostu odsuwani, zniechęcani, dzieci są buntowane przeciwko nim?
Dziećmi manipulować jest łatwo. Opowiadać bajki. Oczerniać tatę. Komu bardziej ufają niż tej mamusi która opowiada im o tacie "samo zło"?
On ma tylko płacić? Skąd te teorie?
Moje dzieci mają wspaniałego tatę. Pogania błąd wychowawczy błędem wychowawczym. Nie jest konsekwetny, rozpieszcza, daje się nabierać na łzy i bajery oraz buziaki. Nie umie pleść warkoczy i dobrać ciuchów. Na obiad serwuje kanapki, frytki albo jajko. Do pralki wrzuca jak leci, byle kolorowo, żelazka unika, a usypianie dzieci przez tatę kończy się całonocną imprezką z żarciem w łóżku i wrzaskami rodem z małpiarni.
Nie umie? No jak to nie umie?
Kochają go te szkraby na zabój. Głupotki wszystkie - tylko tata. Zachcianki Gabusi (lody w deszczu późnym wieczorem) - tata. Nóżki bolą? Tata ponosi. Masa samolot chce robić? Tata szaleje z synem.
Złożyć domek dla lalek z miliona elementów? Tata cierpliwie. Synek się nudzi? Ojciec się z nim potarza. Ładna pogoda? Spacer z tatą nad Elbą. Brzydka pogoda? Nad Elbę.
Żadne, żadne, żadne pieniądze tego dziecku nie zastąpią.
Przemyśl to mamusiu.
Tata nie ma płacić.
Tata ma być.
I jeśli chce być, to ma do tego święte prawo.
Nie Tobie mu zabraniać.
Facet płaci regularnie.
Ona chce jeszcze dwie stówki.
On nie daje.
On leci na wakacje.
Ona nie leci.
Eeeeee, a właściwie czemu ona nie leci????
Po kolei. Zaraz, mnie się pogubiło.
On daje kwotę X na dzieci. Zarabia kwotę Y.
Y-X = wakacje plus życie
Ona daje ....
A tego cholera nie powiedziała. Ile zarabia też nie.
W każdym razie na wakacje pieniędzy nie ma, no to pretensje do męża.
A za co? A czemu to?
Ludzie się rozstają. Mniej lub bardziej spektakularnie. Jestem za i jestem pełna podziwu, kiedy umieją podjąć decyzję, że jest im nie po drodze razem. Że dzieci będą szczęśliwsze nie widząc rodziców rzucających się sobie do gardeł, czy też w siebie talerzami.
I tu aż nazbyt często szczęśliwy scenariusz nowego początku się kończy. Zaczyna się walka.
Ona umęczona matka samotna. Gotuje, sprząta, tyłki wyciera, lekcje odrabia, pracuje na etacie, kładzie dzieci spać. Zmęczona. Smutna. Rozżalona i niekochana.
Czy pozwoli sobie pomóc, skoro dzieci mają także tatę?
Ależ skąd. Przecież on nie umie. One się u taty męczą, on nie karmi, nie przewija, nie kąpie, on taki i śmaki i owaki, gnój, smród, gruby, chudy, śmieszny, łysy nieudacznik. Żałosny.
ONA MU DZIECI NIE DA.
ON MA TYLKO PŁACIĆ.
ON SIĘ W OGÓLE NIE INTERESUJE DZIEĆMI.
Jasne, są tatusiowie którzy się nie interesują. I może to i lepiej? Może nie są warci takich fajnych dzieciaków?
Ale w ilu przypadkach są po prostu odsuwani, zniechęcani, dzieci są buntowane przeciwko nim?
Dziećmi manipulować jest łatwo. Opowiadać bajki. Oczerniać tatę. Komu bardziej ufają niż tej mamusi która opowiada im o tacie "samo zło"?
On ma tylko płacić? Skąd te teorie?
Moje dzieci mają wspaniałego tatę. Pogania błąd wychowawczy błędem wychowawczym. Nie jest konsekwetny, rozpieszcza, daje się nabierać na łzy i bajery oraz buziaki. Nie umie pleść warkoczy i dobrać ciuchów. Na obiad serwuje kanapki, frytki albo jajko. Do pralki wrzuca jak leci, byle kolorowo, żelazka unika, a usypianie dzieci przez tatę kończy się całonocną imprezką z żarciem w łóżku i wrzaskami rodem z małpiarni.
Nie umie? No jak to nie umie?
Kochają go te szkraby na zabój. Głupotki wszystkie - tylko tata. Zachcianki Gabusi (lody w deszczu późnym wieczorem) - tata. Nóżki bolą? Tata ponosi. Masa samolot chce robić? Tata szaleje z synem.
Złożyć domek dla lalek z miliona elementów? Tata cierpliwie. Synek się nudzi? Ojciec się z nim potarza. Ładna pogoda? Spacer z tatą nad Elbą. Brzydka pogoda? Nad Elbę.
Żadne, żadne, żadne pieniądze tego dziecku nie zastąpią.
Przemyśl to mamusiu.
Tata nie ma płacić.
Tata ma być.
I jeśli chce być, to ma do tego święte prawo.
Nie Tobie mu zabraniać.
2015/04/07
Kiedy Smrodzille idą spać. Koszmar nadal trwa.
Kładzie człowiek Pokemony do łóżek. Po godzinnym siłowaniu z sikaniem, piciem, amożekolacyjkęzjemmamo, czytaniem, śpiewaniem cholernej "Jadą jadą misieeee la la lalala" i walczeniem z chęcią podania pavulonu, bądź zakneblowania dziobów w końcu, śpią.
Wlecze się wiec człowiek. To co z niego po całym dniu zostało.
Najpierw siku. Po całym dniu się uzbierało. Jakoś się nie pamięta, czasu brak.
Zrobione. Rzut oka w lustro zostaje od razu pożałowany. Trzeba pamiętać jutro, żeby syn nie bawił się włosami, a córka nie malowała brokatową pomadką ochronną matczynych powiek.
Wlecze się człowiek do kuchni. Jadłam coś dzisiaj? No, ba. Kawałek omlecika po Masie i płatki z mlekiem niedojedzone przez Gabę. Zjem pomarańczko. Tylko pozmywam, bo jakoś nie mam go gdzie obrać. Na podłodze zupka Masy, mleko Gabi, karma psów, w zlewie szklanki z niedopitą kawą. To mi przypomina o wieczornym obchodzie chaty w poszukiwaniu niedopitków. Znajduję trzy kubki z herbatą. Gdyby to pozlewać i podgrzać, to miałabym na dwa dni zapas. Ale musiałabym odgruzować dostęp do mikrofali. Za trudne na dziś. Zmywam. Robię herbatę. Wypiję ciepłą. Lux-lux, zazdrościcie?
Następnie udaje się matka zbierać zwłoki lalek posiane po całej chałupie. Jedna nawet w wannie siedzi, kolejna za telewizorem. Za telewizorem leży też Masowy telefonik, opierdzielony jakąś breją. Wafle ryżowe. Szorujemy. Pierdolona szybka telefonikowa odpada, matka kwadrans zatyka ją z powrotem, jest!
Pokój dzienny. Matka wali się na sofę. Pije herbatę. Po dwudziestu minutach orientuje się, że nadal ogląda Disney Channel. Wyłącza. Sięga po kubek z herbatką, niestety nie daje się odkleić od stołu. Mycie. Szorowanie. No tak, lizaka jadła pociecha.
Włączamy komputer. Full CV do przeglądnięcia, list intencyjny do napisania. Napisania, napisania...prania.....zaraz cholera jasna, pranie na balkonie zostało. Leci matka po kosz wpół zawilgotniałego prania. Kwiatki miałam podlać na balkonie. Podlewam.
Pies stoi. Czego chce, pyta matka. Miłości ci trzeba? Nie, wody babo! Się wlekę do kuchni. Nalewam psu wodę z dzbanka. Woda się kończy. Gotuje matka czajnik wody. Owies i pietruszkę trza podlać. I kalanchoe wsadzić w osłonkę, bo marnie wygląda. Wsadzam. Kosz pełny na śmieci. Zmieniam worek.
To do pracy.Skończę koło północy, to może jeszcze z trzy strony książki mi się uda przeczytać.
No dobra, bez szaleństw, dwie wystarczą.
Wlecze się wiec człowiek. To co z niego po całym dniu zostało.
Najpierw siku. Po całym dniu się uzbierało. Jakoś się nie pamięta, czasu brak.
Zrobione. Rzut oka w lustro zostaje od razu pożałowany. Trzeba pamiętać jutro, żeby syn nie bawił się włosami, a córka nie malowała brokatową pomadką ochronną matczynych powiek.
Wlecze się człowiek do kuchni. Jadłam coś dzisiaj? No, ba. Kawałek omlecika po Masie i płatki z mlekiem niedojedzone przez Gabę. Zjem pomarańczko. Tylko pozmywam, bo jakoś nie mam go gdzie obrać. Na podłodze zupka Masy, mleko Gabi, karma psów, w zlewie szklanki z niedopitą kawą. To mi przypomina o wieczornym obchodzie chaty w poszukiwaniu niedopitków. Znajduję trzy kubki z herbatą. Gdyby to pozlewać i podgrzać, to miałabym na dwa dni zapas. Ale musiałabym odgruzować dostęp do mikrofali. Za trudne na dziś. Zmywam. Robię herbatę. Wypiję ciepłą. Lux-lux, zazdrościcie?
Następnie udaje się matka zbierać zwłoki lalek posiane po całej chałupie. Jedna nawet w wannie siedzi, kolejna za telewizorem. Za telewizorem leży też Masowy telefonik, opierdzielony jakąś breją. Wafle ryżowe. Szorujemy. Pierdolona szybka telefonikowa odpada, matka kwadrans zatyka ją z powrotem, jest!
Pokój dzienny. Matka wali się na sofę. Pije herbatę. Po dwudziestu minutach orientuje się, że nadal ogląda Disney Channel. Wyłącza. Sięga po kubek z herbatką, niestety nie daje się odkleić od stołu. Mycie. Szorowanie. No tak, lizaka jadła pociecha.
Włączamy komputer. Full CV do przeglądnięcia, list intencyjny do napisania. Napisania, napisania...prania.....zaraz cholera jasna, pranie na balkonie zostało. Leci matka po kosz wpół zawilgotniałego prania. Kwiatki miałam podlać na balkonie. Podlewam.
Pies stoi. Czego chce, pyta matka. Miłości ci trzeba? Nie, wody babo! Się wlekę do kuchni. Nalewam psu wodę z dzbanka. Woda się kończy. Gotuje matka czajnik wody. Owies i pietruszkę trza podlać. I kalanchoe wsadzić w osłonkę, bo marnie wygląda. Wsadzam. Kosz pełny na śmieci. Zmieniam worek.
To do pracy.Skończę koło północy, to może jeszcze z trzy strony książki mi się uda przeczytać.
No dobra, bez szaleństw, dwie wystarczą.
2015/04/01
Tysiączek czy nie? Woda na młyn na pewno.
Zakrada się w nocy Kowalski pod dom Iksińskiego i przecina mu opony w samochodzie.Po udanej akcji wraca do domu i na parkingu mija własne auto.
Myśli, myśli i mówi "A co on będzie miał a ja nie?" i wyciąga nóż i własne opony też ciacha.
Dziwię się że jeszcze żadna z mam nie rzuciła na żadnym forum, że ona w takim razie pierdoli, rzuca pracę i będzie se pobierała ten tysiączek, co to dla bezrobotnych i umowośmieciowych. Taka gratka, żal nie skorzystać, co? Co one będą miały a Ty nie????
Patologia będzie dzieci produkować dla tego tysiąca, słyszę. Tak, pewnie będą takie przypadki. Ale do diaska ciężkiego ludzie!
Ciąża trwa 9 miesięcy. To jest 9 cholernie długich miesięcy na reakcję. Kogokolwiek. Sąsiadów. Znajomych. Rodziny. Halo coś tu nie gra, ci ludzie nie mają pieniędzy, ta kobieta chce zrobić z dziecka maszynkę do robienia tysiąca złotych, żeby albo siebie albo lubego swego nachlać, naćpać czy inne takie wyczyny.
Kiedy dzidziuś przyjdzie na świat to może - haloooo - ktoś się w końcu jego losem zainteresuje?
Może szanowne panie z MOPS-ów czy jakie są teraz instytucje w Polsce ruszą zadki i powiedzą coś innego niż "Ta rodzina nie sprawiała żadnych kłopotów, zupełnie nie wiemy dlaczego oskarżeni zakatowali dwoje dzieci a trzecie wsadzili do beczki z kapustą, naprawdę oni tacy porządni byli".
Może rząd kopnie w dupę instytucje opiekujące się rodzinami z marginesu w tyłki i zainteresuje się losem swoich "tysiączków"?
Może okaże się że jednak to dziecko dla wielu rodzin będzie nowym początkiem? Może jednak wezmą się w garść, bo będą mieli dla kogo?
Dziura budżetowa? Śmiech na sali.
Krzyczycie że to Wasze pieniądze, z podatków, sratków itepede.
Ale jak utrzymujecie z tych swoich podatków nierentowne kopalnie, które rząd się boi pozamykać bo górnicy to butna społeczność i mogą się zezłościć, jak fundujecie posłom diety srety, limuzyny do szkoły dla dzieci, piąte mieszkania oraz płacicie za łaskawe pojawienie się czasem w robocie, to jest okej.
Jak płacicie pensję paniom z ZUS-ów,które non stop siedzą na kawusiach oglądając swoje nowe koraliki na rosnących w trzecią warstwę podgardlach, to nie macie nic przeciwko. Troszkę Was wkurwia tylko jak taka pani Beatka z agresywnością trzeciego stopnia mówi, że nic Wam dziś w tym Zusie czy inszym US-ie nie pomoże, bo "system się zawiesił", no ale petent ma być miły bo jak nie to wypierdalać, urzędniczce nie przeszkadzać.
Jak dwa tygodnie po reformie systemu dowodów osobistych idziesz do urzędu a panienka z okienka Ci mówi że są w czarnej dupie, więc dowodzik dla dziecka to tak za tydzień dopiero, to co? No zgadzasz się, jasne.
To też są Twoje pieniądze Podatniku od siedmiu boleści.
Państwo robi Cię w bambuko na każdym kroku, ustala najniższą pensję na 1750 złotych brutto, a emeryturę na 880, 45 złotych netto. Widzisz to? Widzisz siebie na starość? Widzisz ludzi którzy utrzymują rodziny z minimalnych wynagrodzeń? Dlaczego ci ludzie jeszcze nie wyszli na ulice? Przecież to jest zbrodnia tyle płacić ludziom za rzetelną i często ciężką pracę. Ale zgadzasz się. Na wszystko się zgadzasz.
Ale ten tysiączek. Woda na młyn. Na to się nie zgadzasz co? Dlaczego?
Nie ma dla mnie większej świętości niż dziecko. Nie ma większego cudu, nie ma większej miłości i większej odpowiedzialności. Gdyby nawet 10 kobiet na 100 ten tysiąc złotych miało zamiar sprzeniewierzyć, to zostaje nam 90.
90 kobiet spokojniejszych.
Bardziej uśmiechniętych.
Szczęsliwych.
90 słodkich bobasków, rozwijających się w poczuciu bezpieczeństwa, nakarmionych, z zabawkami, ładnie ubranych.
90 aniołków.
Bo ich mamy wyrzucilizpracypracująnaczarnonaumowęśmieciowąniemogąznaleźćpracywswojejpipidowiestudiująibyławpadkaicoztegodzieciniesąwinne!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Ty mi teraz przestań bredzić o dziurach budżetowych i patologii. Ty mi teraz wytłumacz czemu tym aniołkom odmawiasz pomocy.
Tak, zarzucono mi że żyję w wyidealizowanym świecie. Żyję, to prawda. Ale chcę tak żyć.
Myśli, myśli i mówi "A co on będzie miał a ja nie?" i wyciąga nóż i własne opony też ciacha.
Dziwię się że jeszcze żadna z mam nie rzuciła na żadnym forum, że ona w takim razie pierdoli, rzuca pracę i będzie se pobierała ten tysiączek, co to dla bezrobotnych i umowośmieciowych. Taka gratka, żal nie skorzystać, co? Co one będą miały a Ty nie????
Patologia będzie dzieci produkować dla tego tysiąca, słyszę. Tak, pewnie będą takie przypadki. Ale do diaska ciężkiego ludzie!
Ciąża trwa 9 miesięcy. To jest 9 cholernie długich miesięcy na reakcję. Kogokolwiek. Sąsiadów. Znajomych. Rodziny. Halo coś tu nie gra, ci ludzie nie mają pieniędzy, ta kobieta chce zrobić z dziecka maszynkę do robienia tysiąca złotych, żeby albo siebie albo lubego swego nachlać, naćpać czy inne takie wyczyny.
Kiedy dzidziuś przyjdzie na świat to może - haloooo - ktoś się w końcu jego losem zainteresuje?
Może szanowne panie z MOPS-ów czy jakie są teraz instytucje w Polsce ruszą zadki i powiedzą coś innego niż "Ta rodzina nie sprawiała żadnych kłopotów, zupełnie nie wiemy dlaczego oskarżeni zakatowali dwoje dzieci a trzecie wsadzili do beczki z kapustą, naprawdę oni tacy porządni byli".
Może rząd kopnie w dupę instytucje opiekujące się rodzinami z marginesu w tyłki i zainteresuje się losem swoich "tysiączków"?
Może okaże się że jednak to dziecko dla wielu rodzin będzie nowym początkiem? Może jednak wezmą się w garść, bo będą mieli dla kogo?
Dziura budżetowa? Śmiech na sali.
Krzyczycie że to Wasze pieniądze, z podatków, sratków itepede.
Ale jak utrzymujecie z tych swoich podatków nierentowne kopalnie, które rząd się boi pozamykać bo górnicy to butna społeczność i mogą się zezłościć, jak fundujecie posłom diety srety, limuzyny do szkoły dla dzieci, piąte mieszkania oraz płacicie za łaskawe pojawienie się czasem w robocie, to jest okej.
Jak płacicie pensję paniom z ZUS-ów,które non stop siedzą na kawusiach oglądając swoje nowe koraliki na rosnących w trzecią warstwę podgardlach, to nie macie nic przeciwko. Troszkę Was wkurwia tylko jak taka pani Beatka z agresywnością trzeciego stopnia mówi, że nic Wam dziś w tym Zusie czy inszym US-ie nie pomoże, bo "system się zawiesił", no ale petent ma być miły bo jak nie to wypierdalać, urzędniczce nie przeszkadzać.
Jak dwa tygodnie po reformie systemu dowodów osobistych idziesz do urzędu a panienka z okienka Ci mówi że są w czarnej dupie, więc dowodzik dla dziecka to tak za tydzień dopiero, to co? No zgadzasz się, jasne.
To też są Twoje pieniądze Podatniku od siedmiu boleści.
Państwo robi Cię w bambuko na każdym kroku, ustala najniższą pensję na 1750 złotych brutto, a emeryturę na 880, 45 złotych netto. Widzisz to? Widzisz siebie na starość? Widzisz ludzi którzy utrzymują rodziny z minimalnych wynagrodzeń? Dlaczego ci ludzie jeszcze nie wyszli na ulice? Przecież to jest zbrodnia tyle płacić ludziom za rzetelną i często ciężką pracę. Ale zgadzasz się. Na wszystko się zgadzasz.
Ale ten tysiączek. Woda na młyn. Na to się nie zgadzasz co? Dlaczego?
Nie ma dla mnie większej świętości niż dziecko. Nie ma większego cudu, nie ma większej miłości i większej odpowiedzialności. Gdyby nawet 10 kobiet na 100 ten tysiąc złotych miało zamiar sprzeniewierzyć, to zostaje nam 90.
90 kobiet spokojniejszych.
Bardziej uśmiechniętych.
Szczęsliwych.
90 słodkich bobasków, rozwijających się w poczuciu bezpieczeństwa, nakarmionych, z zabawkami, ładnie ubranych.
90 aniołków.
Bo ich mamy wyrzucilizpracypracująnaczarnonaumowęśmieciowąniemogąznaleźćpracywswojejpipidowiestudiująibyławpadkaicoztegodzieciniesąwinne!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Ty mi teraz przestań bredzić o dziurach budżetowych i patologii. Ty mi teraz wytłumacz czemu tym aniołkom odmawiasz pomocy.
Tak, zarzucono mi że żyję w wyidealizowanym świecie. Żyję, to prawda. Ale chcę tak żyć.
2015/02/21
Bo ja to jestem taka staromodna. Ja wręcz niemodna jestem. Ja zacofana jestem, czasem mi się zdaje. Bo ja o seksie to jakoś nie za bardzo. To znaczy rozmawiać.
Bo ja wiem, że teraz jak się Greja naoglądały to wyuzdanie wszechobecne, trzeba być otwartym, wibratorem się pochwalić, kulkami analnymi a najlepiej sesję ero-foto z chłopem machnąć i na fejsa wrzucić. No wiem. Napisać trzeba mimochodem że najlepiej się popieprzyć w łazience, a już bzykanko jak dzieci weg do babci się wywali, to musowo trza subtelnie zaanonsować ale...
Jakoś tak, ja retro jestem.
Tak, patrząc na moją rodzinę, w składzie 2 + 2 , można śmiało przypuszczać, że ja przynajmniej dwa razy w życiu seksa uprawiałam. Skądś się te dzieci wzięły. Może nawet było tego seksolenia więcej. Może nawet nie tylko z mężem. A może i bez ślubu, a może nawet bez miłości?
A może ja, rozmawiając z koleżankami, wcale nie chcę wiedzieć jakiego ptaka ma ich ukochany, a że ona pigułki, a on stosunek przerywany, a ona po pleckach, a on palec w dupę lubi.
Dla mnie to niesmaczne jest. Dla mnie życie seksualne to bardzo prywatna sprawa. Nie chcę wiedzieć i już.
Bo ja wiem, że teraz jak się Greja naoglądały to wyuzdanie wszechobecne, trzeba być otwartym, wibratorem się pochwalić, kulkami analnymi a najlepiej sesję ero-foto z chłopem machnąć i na fejsa wrzucić. No wiem. Napisać trzeba mimochodem że najlepiej się popieprzyć w łazience, a już bzykanko jak dzieci weg do babci się wywali, to musowo trza subtelnie zaanonsować ale...
Jakoś tak, ja retro jestem.
Tak, patrząc na moją rodzinę, w składzie 2 + 2 , można śmiało przypuszczać, że ja przynajmniej dwa razy w życiu seksa uprawiałam. Skądś się te dzieci wzięły. Może nawet było tego seksolenia więcej. Może nawet nie tylko z mężem. A może i bez ślubu, a może nawet bez miłości?
A może ja, rozmawiając z koleżankami, wcale nie chcę wiedzieć jakiego ptaka ma ich ukochany, a że ona pigułki, a on stosunek przerywany, a ona po pleckach, a on palec w dupę lubi.
Dla mnie to niesmaczne jest. Dla mnie życie seksualne to bardzo prywatna sprawa. Nie chcę wiedzieć i już.
Po jakiemu, po polskiemu czy po niemieckiemu moje dzieci będą mówić?
Ona siedzi w domu. Nie pracuje i zamiaru pracować nie ma. Jej wystarcza to co mąż do domu przyniesie, ona dzieci ma, ambicji już troszkę mniej. Ona jest w Niemczech od dwóch lat i absolutnie nic nie umie powiedzieć po niemiecku. Ale ona się uczy. W telewizji Cyfrowy Polsat. W koszu polskie gazety. Na półkach polskie książki. Ona ma tylko jeden mały problem - jej dzieci chodzą do niemieckiej szkoły. I uczą się języka. Niemieckiego.
Za to ta druga, to ona praktycznie już Niemka jest. Już dwa lata tu jest, szmat czasu według niej. Auto ma na niemieckich blachach. Niemieckie podatki płaci. W niemieckiej firmie pracuje i żre niemieckie jedzenie. Po niemiecku też nie umie, ale się stara. Bo wstydzi się mówić po polsku w niemieckim kraju. Więc kaleczy ten język niemiecki jak tylko się da. A jak będzie miała dzieci, to nauczy je mówić "Papa" zamiast "Tata". Bo praktycznie rzecz biorąc, to te dzieci( in spe) już będą Niemcami.
Praktycznie rzecz biorąc, to moje dzieci są najbardziej niemieckie z tych wszystkich znajomych dzieciaków. Gaba uczyła się tu chodzić, uczyła się tu samodzielnie jeść i uczyła się tu mówić. W Polsce się tylko urodziła.
Masa nawet się już w Polsce nie urodził. On ma geburtsurkunde zamiast aktu urodzenia.
Ale do licha ciężkiego - będą mówić po polsku!!!
Jesteśmy Polakami. Niemcy zaskakują nas pytaniami - dlaczego uczymy Gabę mówić po polsku? Dlaczego w domu nie rozmawiamy po niemiecku? Dlaczego tak sobie utrudniamy życie?
Bo. Jesteśmy. Polakami.
Nie, nie jestem dumna z mojego kraju. Tak, czasem wstydzę się przyznać skąd jestem. Tak, widzę co tam się dzieje i tak, dokonałam słusznego wyboru.
Ale nie, nie będę udawać Niemki.
Moja córka mając trzy lata, mówi językiem polsko - niemieckim. Kiedy mówi do mnie po niemiecku, powtarzam to co powiedziała po polsku. Ona idzie "zum Arzt" a ja mówię że tak, idzie do lekarza. Będę walczyć zawsze, żeby w naszym domu panował język polski, nie kaleczony niemieckimi zwrotami. Tak, to jest i będzie bardzo ciężkie. Tak, słowa czasem się w językach "wymieniają". Taka na przykład ubijaczka / trzepaczka do piany z białek, czy inszych ubijalnych rzeczy. Schneebesen. Cholerna schneebesen tak mi wlazła do łba że aż wstyd. I mówię siostrze, też w De mieszkającej że "musisz te białka schneebesen wymieszać dobrze" i wstyd mi i głupio mi jak siebie sama słyszę. A drę papę jak córka mi mówi że "lala musi już nach hause". I gadam że idę do "DeeeeeeEm" anie do "DM" i zamiast "okej" mówię "ołkie".
I wiem, że kiedyś moje dziecko w ramach buntu, zacznie mi odpowiadać po niemiecku.
Wiem, że moje dzieci nie będą umiały ani czytać, ani pisać po polsku. Nie oszukujmy się, poznają tylko podstawy.
Ale wiem, że nauczę je płynnie mówić po polsku. I po niemiecku. I po angielsku. Będą trzyjęzyczne, jak ich rodzice.
Ale co najważniejsze - kiedy pojadą do babć do Polski, nie pęknie mi serce, że wnuki z babcią nie będą umiały porozmawiać. A znam takie sytuacje, niestety.
A! No i jeszcze na końcu, ale równie ważne. Psy mamy polskojęzyczne. Więc jeśli dzieciaki chcą w nich nadal mieć przyjaciół, to muszą do psiaków mówić tylko po polsku. Bo moje psy, moi mili, to rozumieją wszystko.
Ale po polsku.
Za to ta druga, to ona praktycznie już Niemka jest. Już dwa lata tu jest, szmat czasu według niej. Auto ma na niemieckich blachach. Niemieckie podatki płaci. W niemieckiej firmie pracuje i żre niemieckie jedzenie. Po niemiecku też nie umie, ale się stara. Bo wstydzi się mówić po polsku w niemieckim kraju. Więc kaleczy ten język niemiecki jak tylko się da. A jak będzie miała dzieci, to nauczy je mówić "Papa" zamiast "Tata". Bo praktycznie rzecz biorąc, to te dzieci( in spe) już będą Niemcami.
Praktycznie rzecz biorąc, to moje dzieci są najbardziej niemieckie z tych wszystkich znajomych dzieciaków. Gaba uczyła się tu chodzić, uczyła się tu samodzielnie jeść i uczyła się tu mówić. W Polsce się tylko urodziła.
Masa nawet się już w Polsce nie urodził. On ma geburtsurkunde zamiast aktu urodzenia.
Ale do licha ciężkiego - będą mówić po polsku!!!
Jesteśmy Polakami. Niemcy zaskakują nas pytaniami - dlaczego uczymy Gabę mówić po polsku? Dlaczego w domu nie rozmawiamy po niemiecku? Dlaczego tak sobie utrudniamy życie?
Bo. Jesteśmy. Polakami.
Nie, nie jestem dumna z mojego kraju. Tak, czasem wstydzę się przyznać skąd jestem. Tak, widzę co tam się dzieje i tak, dokonałam słusznego wyboru.
Ale nie, nie będę udawać Niemki.
Moja córka mając trzy lata, mówi językiem polsko - niemieckim. Kiedy mówi do mnie po niemiecku, powtarzam to co powiedziała po polsku. Ona idzie "zum Arzt" a ja mówię że tak, idzie do lekarza. Będę walczyć zawsze, żeby w naszym domu panował język polski, nie kaleczony niemieckimi zwrotami. Tak, to jest i będzie bardzo ciężkie. Tak, słowa czasem się w językach "wymieniają". Taka na przykład ubijaczka / trzepaczka do piany z białek, czy inszych ubijalnych rzeczy. Schneebesen. Cholerna schneebesen tak mi wlazła do łba że aż wstyd. I mówię siostrze, też w De mieszkającej że "musisz te białka schneebesen wymieszać dobrze" i wstyd mi i głupio mi jak siebie sama słyszę. A drę papę jak córka mi mówi że "lala musi już nach hause". I gadam że idę do "DeeeeeeEm" anie do "DM" i zamiast "okej" mówię "ołkie".
I wiem, że kiedyś moje dziecko w ramach buntu, zacznie mi odpowiadać po niemiecku.
Wiem, że moje dzieci nie będą umiały ani czytać, ani pisać po polsku. Nie oszukujmy się, poznają tylko podstawy.
Ale wiem, że nauczę je płynnie mówić po polsku. I po niemiecku. I po angielsku. Będą trzyjęzyczne, jak ich rodzice.
Ale co najważniejsze - kiedy pojadą do babć do Polski, nie pęknie mi serce, że wnuki z babcią nie będą umiały porozmawiać. A znam takie sytuacje, niestety.
A! No i jeszcze na końcu, ale równie ważne. Psy mamy polskojęzyczne. Więc jeśli dzieciaki chcą w nich nadal mieć przyjaciół, to muszą do psiaków mówić tylko po polsku. Bo moje psy, moi mili, to rozumieją wszystko.
Ale po polsku.
2015/02/11
Mniej mnie, oj mniej:)
To tak nie w moim stylu, że aż głowa boli.Ale oki, za jakiś czas ten tekst wykasuję, bo mnie Domowniczki.pl utłuką za taki temat:) (low ju tylko żartuję!).
Otóż tak. W wieku 35 lat po raz pierwszy stosuję dietę i chcę schudnąć.
Powody są cztery:
Pierwszy powód wisi w szafie. Przecudowna ramoneska w rozmiarze ciut za małym.
Drugi powód wisi w szafie. Cudny bezrękawnik kupiony w lumpie z nadzieją że schudnę.
Trzeci powód leży w piwnicy. Dwa olbrzymie worki ciuchów. W których nie chodzę, bo są o rozmiar za małe. Rozmiar! A przyciasnych nosić nie będę.
Czwarty powód leży w szafie. RTG moich bioder. I słowa ortopedy - im mniej kilogramów tym dłużej na własnych stawach.
Właściwie ważę tyle co w liceum. A liceum skończyłam hoho naście lat temu. Właściwie nie jest ze mną źle. Ale właściwie to ja stwierdziłam parę tygodni temu, że mogłoby być lepiej.
Bo z racji wieku drugi podbródek i bez tłuszczu zaczyna się zarysowywać.
Bo moje cycki z racji dwóch ciąż i dodatkowej warstwy tłuszczu jak widzą delikatne koronkowe staniczki, to rechoczą w głos i wołają " Chcemy do naszego namiotu". Taaa, wiecie o co chodzi.
Bo moje ramiona wyglądają jakby należały do ruskiej pływaczki.
A mój brzuch po 7 miesiącach od urodzenia Masy nadal myśli że ma w sobie dziecko!!!!
Tak więc matka planowała odchudzanie od dawna. Z tabliczką czekolady w łapie i ciepłą bułeczką z masełkiem. Od jutra planowała. I od jutra.
Aż któregoś dnia sama się na siebie wkurwiłam i rzekłam: " Basta tuczniku! - od jutra zaczynasz"!!!
A więc po pierwsze - placebo. W moim przypadku to napój "oczyszczający". Dajesz ciepłą wodę, jakieś 1,5 litra. Do tego sok z 2 cytryn, łyżka miodu i dwie łyżeczki pieprzu albo solidnie chili (tyle żeby się nie zadławić i żołądek się nie zjarał po drodze). Podobno oczyszcza, daje uczucie sytości i inne blabla. Nie wiem ile w tym prawdy, na pewno jest fajne w smaku (serio!), przyspiesza przemianę materii (serio!) i dobrze działa na cerę. Placebo musi być.
Po drugie - do każdej kawki szczypta cynamonu, kardamonu, albo....przyprawy do ciasteczek korzennych. Herbata imbirowa. Chili i pieprz. Przyspieszacze spalania tłuszczyku.
Po trzecie - nie liczę kalorii. Obiady gotuję fit - dziś były pulpety z rukolą, pyrki i marchewka z groszkiem. Rodzina jadła z sosem, ja bez. Oni na full, ja w połowie talerza. Na kolację była bułka z masłem, rukolą, kawał ogórka i dwie papryki. Przeżarta nie byłam. Ale jakoś super głodna też nie. Śniadań nie jadam niestety. Mleko 1,5 % tłuszczu do kawy plus słodzik. Polecam też risotto ze szpinakiem. Nawet mogę się poświęcić i podać przepisy co i jak.
Po czwarte - żadnych sztuczności. Jak fit to fit. Żadnych dań z tytki (po poznańsku to jest - z torebki ). Dupka maleje to i o zdrówko można zadbać.
Po piąte - ruszam się. Wiem że modna jest Chodakowska i Mel B. (czy Mel C.??), ale z żadną nie miałam do czynienia. Nie jest to moja bajka, nie podoba mi się umięsnione ciało kobiece. Podoba mi się to co z moim ciałem robi mój kochany callanetics. Wysmukla, rozciąga, odpręża. Kiedy byłam piękna, młoda i bezdzietna, chadzałam na aerobiki, siłownie i tym podobne. Aż kiedyś z braku laku trafiłam na callanetics. Ćwiczenia wydawały mi się proste. Do czasu kiedy zaczęłam je wykonywać... Ałć. Po paru miesiącach byłam jak kot. Każdy mięsień był maksymalnie rozciągnięty, ciało smukłe a szpagat robił się sam. Spróbujcie - w miarę dobry program jest tu https://www.youtube.com/watch?v=3akepGSMWsQ. Piszę w miarę bo tej Frau Marioli nie trawię do końca. Za to niektóre ćwiczenia można wykonywać w kuchni robiąc obiad, nawet. Dwie ważne wskazówki - dobre rozgrzanie szyi (!!!!) i jak uczyła nas instruktorka - włączyć piosenki które się zna i podśpiewywać przy ćwiczeniach. Nucenie zapobiega wstrzymywaniu oddechu, a co za tym idzie napinaniu mięsni. Się nie napinamy.Bo będą boleć inne mięsnie niż powinny! Się rozciągamy. Cudowne uczucie.Baj de łej - filmik ściągnęłam (wiem że nielegalne huehue) na dysk, pendrajwa w tivi i lepiej widzę te baby niż w komputerze:) Ja ćwiczę codziennie, ale na początek polecam mniej, bo zakwasy są jak cholera.
Po szóste - się cieszę jak norka. Nie wkurzam się już na siebie że znowu zjadłam czekoladę, że mi brzuch wyłazi z dżinsów, że kolejny dzień odłożyłam dietę. Cieszę się że jest luźniej, że już kładę głowę na kolanach bez bólu i girę na kuchenne blaty zarzucam, jak kotlecik na patelnię (sorki, poeta we mnie się obudził).
Widzę siebie w lecie w krótkich portkach, oglądam ciuszki na allegro i myślę co sobie sprawię w nagrodę. Babska próżność. No a jak mi się podbródek obślinia na widok ciastek albo czekolady wieczorem ( bo ja słodycze tylko wieczorem), to se myślę, że cały dzień się pójdzie...na marne, jak się teraz nawcinam. No i zjadam to znienawidzone jabłko. Cudów nie ma, co nie?
To kto ze mną, kto kto ktooooo?
Otóż tak. W wieku 35 lat po raz pierwszy stosuję dietę i chcę schudnąć.
Powody są cztery:
Pierwszy powód wisi w szafie. Przecudowna ramoneska w rozmiarze ciut za małym.
Drugi powód wisi w szafie. Cudny bezrękawnik kupiony w lumpie z nadzieją że schudnę.
Trzeci powód leży w piwnicy. Dwa olbrzymie worki ciuchów. W których nie chodzę, bo są o rozmiar za małe. Rozmiar! A przyciasnych nosić nie będę.
Czwarty powód leży w szafie. RTG moich bioder. I słowa ortopedy - im mniej kilogramów tym dłużej na własnych stawach.
Właściwie ważę tyle co w liceum. A liceum skończyłam hoho naście lat temu. Właściwie nie jest ze mną źle. Ale właściwie to ja stwierdziłam parę tygodni temu, że mogłoby być lepiej.
Bo z racji wieku drugi podbródek i bez tłuszczu zaczyna się zarysowywać.
Bo moje cycki z racji dwóch ciąż i dodatkowej warstwy tłuszczu jak widzą delikatne koronkowe staniczki, to rechoczą w głos i wołają " Chcemy do naszego namiotu". Taaa, wiecie o co chodzi.
Bo moje ramiona wyglądają jakby należały do ruskiej pływaczki.
A mój brzuch po 7 miesiącach od urodzenia Masy nadal myśli że ma w sobie dziecko!!!!
Tak więc matka planowała odchudzanie od dawna. Z tabliczką czekolady w łapie i ciepłą bułeczką z masełkiem. Od jutra planowała. I od jutra.
Aż któregoś dnia sama się na siebie wkurwiłam i rzekłam: " Basta tuczniku! - od jutra zaczynasz"!!!
A więc po pierwsze - placebo. W moim przypadku to napój "oczyszczający". Dajesz ciepłą wodę, jakieś 1,5 litra. Do tego sok z 2 cytryn, łyżka miodu i dwie łyżeczki pieprzu albo solidnie chili (tyle żeby się nie zadławić i żołądek się nie zjarał po drodze). Podobno oczyszcza, daje uczucie sytości i inne blabla. Nie wiem ile w tym prawdy, na pewno jest fajne w smaku (serio!), przyspiesza przemianę materii (serio!) i dobrze działa na cerę. Placebo musi być.
Po drugie - do każdej kawki szczypta cynamonu, kardamonu, albo....przyprawy do ciasteczek korzennych. Herbata imbirowa. Chili i pieprz. Przyspieszacze spalania tłuszczyku.
Po trzecie - nie liczę kalorii. Obiady gotuję fit - dziś były pulpety z rukolą, pyrki i marchewka z groszkiem. Rodzina jadła z sosem, ja bez. Oni na full, ja w połowie talerza. Na kolację była bułka z masłem, rukolą, kawał ogórka i dwie papryki. Przeżarta nie byłam. Ale jakoś super głodna też nie. Śniadań nie jadam niestety. Mleko 1,5 % tłuszczu do kawy plus słodzik. Polecam też risotto ze szpinakiem. Nawet mogę się poświęcić i podać przepisy co i jak.
Po czwarte - żadnych sztuczności. Jak fit to fit. Żadnych dań z tytki (po poznańsku to jest - z torebki ). Dupka maleje to i o zdrówko można zadbać.
Po piąte - ruszam się. Wiem że modna jest Chodakowska i Mel B. (czy Mel C.??), ale z żadną nie miałam do czynienia. Nie jest to moja bajka, nie podoba mi się umięsnione ciało kobiece. Podoba mi się to co z moim ciałem robi mój kochany callanetics. Wysmukla, rozciąga, odpręża. Kiedy byłam piękna, młoda i bezdzietna, chadzałam na aerobiki, siłownie i tym podobne. Aż kiedyś z braku laku trafiłam na callanetics. Ćwiczenia wydawały mi się proste. Do czasu kiedy zaczęłam je wykonywać... Ałć. Po paru miesiącach byłam jak kot. Każdy mięsień był maksymalnie rozciągnięty, ciało smukłe a szpagat robił się sam. Spróbujcie - w miarę dobry program jest tu https://www.youtube.com/watch?v=3akepGSMWsQ. Piszę w miarę bo tej Frau Marioli nie trawię do końca. Za to niektóre ćwiczenia można wykonywać w kuchni robiąc obiad, nawet. Dwie ważne wskazówki - dobre rozgrzanie szyi (!!!!) i jak uczyła nas instruktorka - włączyć piosenki które się zna i podśpiewywać przy ćwiczeniach. Nucenie zapobiega wstrzymywaniu oddechu, a co za tym idzie napinaniu mięsni. Się nie napinamy.Bo będą boleć inne mięsnie niż powinny! Się rozciągamy. Cudowne uczucie.Baj de łej - filmik ściągnęłam (wiem że nielegalne huehue) na dysk, pendrajwa w tivi i lepiej widzę te baby niż w komputerze:) Ja ćwiczę codziennie, ale na początek polecam mniej, bo zakwasy są jak cholera.
Po szóste - się cieszę jak norka. Nie wkurzam się już na siebie że znowu zjadłam czekoladę, że mi brzuch wyłazi z dżinsów, że kolejny dzień odłożyłam dietę. Cieszę się że jest luźniej, że już kładę głowę na kolanach bez bólu i girę na kuchenne blaty zarzucam, jak kotlecik na patelnię (sorki, poeta we mnie się obudził).
Widzę siebie w lecie w krótkich portkach, oglądam ciuszki na allegro i myślę co sobie sprawię w nagrodę. Babska próżność. No a jak mi się podbródek obślinia na widok ciastek albo czekolady wieczorem ( bo ja słodycze tylko wieczorem), to se myślę, że cały dzień się pójdzie...na marne, jak się teraz nawcinam. No i zjadam to znienawidzone jabłko. Cudów nie ma, co nie?
To kto ze mną, kto kto ktooooo?
2015/02/09
Śmieję się sama z siebie?
Piżama z Batmanem, wiaderko kwaszonej kapusty i kolejny odcinek Scooby-Doo. Tak wyglądał dzisiejszy wieczór pewnej dojrzałej już damy. Czyli mój. Dzieciaki śpią, mąż zastygł przed laptopem i pracuje, a ja sobie siedzę. I śmieję się w głos. I śmieję się w nos. Swój własny.
Bo najcenniejsze co można sobie podarować, to umiejętność pośmiania się z samego siebie.
Kiedyś chciałam być idealna. Kiedyś dążyłam do perfekcyjności. Każde potknięcie na tej drodze, jakże z góry skazanej na niepowodzenie, doprowadzało mnie do rozpaczy. Przywilej wieku. Mając lat dwadzieścia, myślisz że za dziesięc lat będziesz o wiele lepsza. Dopiero mając trzydziestkę z hakiem widzisz, że dziesięć lat to o wiele za mało na takie metamorfozy.
Kiedyś wiedziałam wszystko najlepiej. Byłam najmądrzejsza, pewna siebie. Na każde słowo krytyki reagowałam złością, agresją i wewnętrzym buntem. Jak to? Ja? Mnie krytykować? Mnie poprawiać? Przecież jestem taka mądra, dojrzała. Mając lat 35 jestem przekonana że wiele mądrości jeszcze przede mną. Ale polubiłam świadomość, że mogę się jeszcze czegoś nauczyć, że mogę jeszcze czegoś doświadczyć i dać się do czegoś przekonać. Otworzyłam się na nowe i spokorniałam.
Mając lat dwadzieścia, robiłam to co musiałam robić. Co wydawało mi się stosowne i potrzebne. Byłam taka, jaka powinnam być w swoich oczach. Mając kilkanaście więcej, robię to co chcę. Co lubię. A jeśli coś muszę, to po prostu ...muszę. Jedno czego wcale nie muszę, to bycie poważną.
Mając lat dwadzieścia, nie wiedziałam, że w ciagu 4 następnych moje życie obróci się w szereg tragedii. Paradoksalnie - to nauczyło mnie radości. Ból w sercu łagodnieje, a wtedy apetyt na życie rośnie. Nie wracam do tego co było zbyt często, bo tego nie zmienię. Staram się za to cieszyć każdą chwilą bo wiem że może ich nie być zbyt wiele.
Pogodziłam się z tym, że jestem jaka jestem. Śmieję się z siebie w głos i opowiadam o tym innym. Robię czasem takie głupoty, że sama w to nie wierzę. Reakcje? Najlepiej podsumowuje to mój mąż " Oj, bo ty jesteś taki osioł!!!". No jestem. Jestem niezgraba, jestem choleryczka, najpierw mówię potem myślę. O moich wadach mogę książkę napisać. Jestem wymagająca wobec innych, bo nie muszę wszystkim pobłażać. Potrafię skończyć znajomość jednym zdaniem, jeśli nie wnosi w moje życie nic dobrego i potrafię rzucić wszystko kiedy ktoś kogo lubię potrzebuje mojej pomocy. Jestem wierna jak pies ludziom, którym na mnie zależy.Bardzo złośliwa wobec głupich i tych których nie lubię. Jestem introwertyczką z napadami ekstrawertyczności.
Wiem kim jestem. I dlatego często się z siebie śmieję. I pozwalam na to innym. Śmieję się wtedy też z nich i uwielbiam kiedy odbijają piłeczkę. Wpleść poczucie humoru w drobne złośliwostki, to dla mnie mistrzostwo.Złośliwość jest domeną ludzi inteligentnych podobno. Ważne też, by mówić otwarcie co nas drażni, nie godzić się z bzdurami, ale z nimi nie walczyć. Wyluzować, bawić się, prztykać w nos, kiedy dookoła głupota goni absurd i zapyziałość. To trudne, ale możliwe. Tak samo jak umiejętność przyznania się do błędu. Tylko kilka osób w moim otoczeniu opanowało tę sztukę.
I śmiać się, śmiać jak dziecko, zarówno kiedy pada śnieg, jak i kiedy ktoś wytrąca nas z równowagi. Bawić się chwilą. Kulać złe emocje jak dzieciak piłeczkę, aż w środku zabrzęczy dzwoneczek i da nowy powód do śmiechu.
Tak więc siedzę sobie teraz, piszę i chichoczę pod nosem. Śmieję się z siebie i z pewnych sytuacji dzisiejszych na FP. Śmieję się z niektórych komentarzy na Gabigadziorze i równie mocno z tego co dziś nawywijałam w domu. Bo tak naprawdę, to ja się ciagle smieję. To chyba zły objaw co?:)
Jedno wiem - życie jest cholernie przyjemne. Mimo problemów, zmęczenia, chorób. Tak diabelnie miło sobie żyć. Bo życie może być zabawne jeśli nie kopie nas za bardzo po dupie. Ale jeśli jest zwyczajnie, to tylko od nas zależy czy będziemy uważani za zadufanych w sobie ponuraków, czy za pewne swojej wartości wesołe.....no.... osiołki. Ja wybieram osiołka. Mi wystarczy.
Bo najcenniejsze co można sobie podarować, to umiejętność pośmiania się z samego siebie.
Kiedyś chciałam być idealna. Kiedyś dążyłam do perfekcyjności. Każde potknięcie na tej drodze, jakże z góry skazanej na niepowodzenie, doprowadzało mnie do rozpaczy. Przywilej wieku. Mając lat dwadzieścia, myślisz że za dziesięc lat będziesz o wiele lepsza. Dopiero mając trzydziestkę z hakiem widzisz, że dziesięć lat to o wiele za mało na takie metamorfozy.
Kiedyś wiedziałam wszystko najlepiej. Byłam najmądrzejsza, pewna siebie. Na każde słowo krytyki reagowałam złością, agresją i wewnętrzym buntem. Jak to? Ja? Mnie krytykować? Mnie poprawiać? Przecież jestem taka mądra, dojrzała. Mając lat 35 jestem przekonana że wiele mądrości jeszcze przede mną. Ale polubiłam świadomość, że mogę się jeszcze czegoś nauczyć, że mogę jeszcze czegoś doświadczyć i dać się do czegoś przekonać. Otworzyłam się na nowe i spokorniałam.
Mając lat dwadzieścia, robiłam to co musiałam robić. Co wydawało mi się stosowne i potrzebne. Byłam taka, jaka powinnam być w swoich oczach. Mając kilkanaście więcej, robię to co chcę. Co lubię. A jeśli coś muszę, to po prostu ...muszę. Jedno czego wcale nie muszę, to bycie poważną.
Mając lat dwadzieścia, nie wiedziałam, że w ciagu 4 następnych moje życie obróci się w szereg tragedii. Paradoksalnie - to nauczyło mnie radości. Ból w sercu łagodnieje, a wtedy apetyt na życie rośnie. Nie wracam do tego co było zbyt często, bo tego nie zmienię. Staram się za to cieszyć każdą chwilą bo wiem że może ich nie być zbyt wiele.
Pogodziłam się z tym, że jestem jaka jestem. Śmieję się z siebie w głos i opowiadam o tym innym. Robię czasem takie głupoty, że sama w to nie wierzę. Reakcje? Najlepiej podsumowuje to mój mąż " Oj, bo ty jesteś taki osioł!!!". No jestem. Jestem niezgraba, jestem choleryczka, najpierw mówię potem myślę. O moich wadach mogę książkę napisać. Jestem wymagająca wobec innych, bo nie muszę wszystkim pobłażać. Potrafię skończyć znajomość jednym zdaniem, jeśli nie wnosi w moje życie nic dobrego i potrafię rzucić wszystko kiedy ktoś kogo lubię potrzebuje mojej pomocy. Jestem wierna jak pies ludziom, którym na mnie zależy.Bardzo złośliwa wobec głupich i tych których nie lubię. Jestem introwertyczką z napadami ekstrawertyczności.
Wiem kim jestem. I dlatego często się z siebie śmieję. I pozwalam na to innym. Śmieję się wtedy też z nich i uwielbiam kiedy odbijają piłeczkę. Wpleść poczucie humoru w drobne złośliwostki, to dla mnie mistrzostwo.Złośliwość jest domeną ludzi inteligentnych podobno. Ważne też, by mówić otwarcie co nas drażni, nie godzić się z bzdurami, ale z nimi nie walczyć. Wyluzować, bawić się, prztykać w nos, kiedy dookoła głupota goni absurd i zapyziałość. To trudne, ale możliwe. Tak samo jak umiejętność przyznania się do błędu. Tylko kilka osób w moim otoczeniu opanowało tę sztukę.
I śmiać się, śmiać jak dziecko, zarówno kiedy pada śnieg, jak i kiedy ktoś wytrąca nas z równowagi. Bawić się chwilą. Kulać złe emocje jak dzieciak piłeczkę, aż w środku zabrzęczy dzwoneczek i da nowy powód do śmiechu.
Tak więc siedzę sobie teraz, piszę i chichoczę pod nosem. Śmieję się z siebie i z pewnych sytuacji dzisiejszych na FP. Śmieję się z niektórych komentarzy na Gabigadziorze i równie mocno z tego co dziś nawywijałam w domu. Bo tak naprawdę, to ja się ciagle smieję. To chyba zły objaw co?:)
Jedno wiem - życie jest cholernie przyjemne. Mimo problemów, zmęczenia, chorób. Tak diabelnie miło sobie żyć. Bo życie może być zabawne jeśli nie kopie nas za bardzo po dupie. Ale jeśli jest zwyczajnie, to tylko od nas zależy czy będziemy uważani za zadufanych w sobie ponuraków, czy za pewne swojej wartości wesołe.....no.... osiołki. Ja wybieram osiołka. Mi wystarczy.
2015/02/07
love vs. lajk. Lubmy ich!!!
Mój ojciec kiedyś powiedział piękne zdanie do mojej mamy " Bo kochać się to za mało. Trzeba się jeszcze lubić".
Kocham tego drania z którym jestem od 10 lat. I uwielbiam go lubić.
Banały na temat miłości zna każdy.
A lubienie?
Lubię jak jest w domu. Tak po prostu. Siedzi przy komputerze, coś czyta, rozmawia z dziećmi. Albo nic nie robi. I jak łazi za mną i trajkocze jak katarynka i wymaga odpowiedzi całymi zdaniami. A ja zbyt gadatliwa nie jestem. Lubię być sama. Ale kiedy zamykam się w pokoju, na moją codzienną chwilkę samotności, to po pewnym czasie z niepokojem patrzę na drzwi i zastanawiam się, dlaczego on jeszcze nie przyszedł mi poprzeszkadzać?
A jak go nie ma w domu, to lubię jak dzwoni. I jak z pracy nie zadzwoni, to jest chryja. A dzwoni od tylu lat tylko po to, żeby zamienić dwa zdanka, a co tam, a jak tam? Rozmowa trwa może dwie minutki, ale jest.
I lubię jego poczucie humoru, tak absurdalne, tak głupkowate czasem i czarne, że trzeba się roześmiać. I śmiać się z nim lubię.
I czas spędzać, szwendać się nad rzeką, po lesie, nie usiedzieć w domu z nim lubię, wycieczkować, zakupować, wędrować całymi dnami. Tyle jest do zobaczenia codziennie.
I lubię to że po każdej kłotni nie wytrzymuje, bo wie, że ja nie umiem przepraszać i przyznawać się do błędów. Więc robi to, co umie najlepiej - rozśmiesza mnie. I znów świeci słońce.
I jak wraca do domu lubię. Jak czekam na niego, opowiadam mu jak minął dzień, on relacjonuje swój, a to są takie płytkie, takie banalne rozmowy. Od tylu lat takie codziennie wyczekane.
I lubię to jak kocha nasze psy, i jak wydurnia się z dziećmi i ma za dobre serce.
I po każdym obiedzie mówi że było pyszne.
I jak mówi do dzieciaków " Chodźcie, powkurzamy mamę":)
I jak patrzy na mnie lubię i nie umie obok przejść bez dotknięcia.
I tulenie.
Bo miłość jest głęboko w oczywistosci.
A lubienie jest codziennie.
Ależ ja go lubię!
Kocham tego drania z którym jestem od 10 lat. I uwielbiam go lubić.
Banały na temat miłości zna każdy.
A lubienie?
Lubię jak jest w domu. Tak po prostu. Siedzi przy komputerze, coś czyta, rozmawia z dziećmi. Albo nic nie robi. I jak łazi za mną i trajkocze jak katarynka i wymaga odpowiedzi całymi zdaniami. A ja zbyt gadatliwa nie jestem. Lubię być sama. Ale kiedy zamykam się w pokoju, na moją codzienną chwilkę samotności, to po pewnym czasie z niepokojem patrzę na drzwi i zastanawiam się, dlaczego on jeszcze nie przyszedł mi poprzeszkadzać?
A jak go nie ma w domu, to lubię jak dzwoni. I jak z pracy nie zadzwoni, to jest chryja. A dzwoni od tylu lat tylko po to, żeby zamienić dwa zdanka, a co tam, a jak tam? Rozmowa trwa może dwie minutki, ale jest.
I lubię jego poczucie humoru, tak absurdalne, tak głupkowate czasem i czarne, że trzeba się roześmiać. I śmiać się z nim lubię.
I czas spędzać, szwendać się nad rzeką, po lesie, nie usiedzieć w domu z nim lubię, wycieczkować, zakupować, wędrować całymi dnami. Tyle jest do zobaczenia codziennie.
I lubię to że po każdej kłotni nie wytrzymuje, bo wie, że ja nie umiem przepraszać i przyznawać się do błędów. Więc robi to, co umie najlepiej - rozśmiesza mnie. I znów świeci słońce.
I jak wraca do domu lubię. Jak czekam na niego, opowiadam mu jak minął dzień, on relacjonuje swój, a to są takie płytkie, takie banalne rozmowy. Od tylu lat takie codziennie wyczekane.
I lubię to jak kocha nasze psy, i jak wydurnia się z dziećmi i ma za dobre serce.
I po każdym obiedzie mówi że było pyszne.
I jak mówi do dzieciaków " Chodźcie, powkurzamy mamę":)
I jak patrzy na mnie lubię i nie umie obok przejść bez dotknięcia.
I tulenie.
Bo miłość jest głęboko w oczywistosci.
A lubienie jest codziennie.
Ależ ja go lubię!
2015/02/03
Moje dzieci są idealne!
Se idziesz ulicą. Spotykasz znajomą, albo i nieznajomą, co to z bejbikiem w wózku pomyka. Zaglądasz do tego wózia i co robisz? Krzyczysz na całą epę: " O ja cię sunę, o matko jedyna, o jakie to bejbi piękne, ty mnie trzymaj, ty mnie podtrzymuj, jakie cudowne, a ta papusia, a te rączusie, a te gireczki, nie dam rady, no jakie słodkie".
Sęk w tym, że bejbi jak bejbi. Łypie z tego wehikułu na ciebie jak na głupka. Drze się baba mu nad głową, cmoka, ciamka, ślina spływa jej po brodzie, czego ona chce?
Idziesz se do koleżanki. Jej córka przynosi ci z dumą obrazek, co go to nabazgrała w psiećkolu. W głowę zachodzisz, łotefak to ma być. Aaaa domek, mama, tata i pies. Przykładowo. To ty w ryk: " Jeju jak ty pięknie malujesz, a naprawdę sama to narysowałaś? No po kim ty masz taki talent" - Tu następuje pytanie skierowane do mamusi: " Ty nic z tym nie robisz? Ty rozwijaj to dziecko, kółko plastycznoręcznotalentowezetpete jej fundnij". I nadal za cholerę tego psa na tym bazgraku nie dostrzegasz.
Ale niech by ktoś spróbował koło Gaby przejsć i nie fundnąć jej uśmiechu. Niech by ktoś nie powiedział, że dzieci mam taaaaakie słodkie, a mądre jakieadomamypodobneawłoskimająnajnaj. Zagryzę. Znielubię od razu. MOIMI dziećmi się nie zachwycać? Zbrodnia, barbarzyństwo, kara zobojętnienia do odwołania!!! Przecież one są idealne!
Każda mama ma idealne dzieci. Dlatego nad każdym wózkiem pieję z zachwytu. Dlatego moja lodówka to wystawa prac bohomazowych wszystkich znajomych dzieciaków.
A tak poza tym, ja naprawdę uwielbiam dzieci.
Sęk w tym, że bejbi jak bejbi. Łypie z tego wehikułu na ciebie jak na głupka. Drze się baba mu nad głową, cmoka, ciamka, ślina spływa jej po brodzie, czego ona chce?
Idziesz se do koleżanki. Jej córka przynosi ci z dumą obrazek, co go to nabazgrała w psiećkolu. W głowę zachodzisz, łotefak to ma być. Aaaa domek, mama, tata i pies. Przykładowo. To ty w ryk: " Jeju jak ty pięknie malujesz, a naprawdę sama to narysowałaś? No po kim ty masz taki talent" - Tu następuje pytanie skierowane do mamusi: " Ty nic z tym nie robisz? Ty rozwijaj to dziecko, kółko plastycznoręcznotalentowezetpete jej fundnij". I nadal za cholerę tego psa na tym bazgraku nie dostrzegasz.
Ale niech by ktoś spróbował koło Gaby przejsć i nie fundnąć jej uśmiechu. Niech by ktoś nie powiedział, że dzieci mam taaaaakie słodkie, a mądre jakieadomamypodobneawłoskimająnajnaj. Zagryzę. Znielubię od razu. MOIMI dziećmi się nie zachwycać? Zbrodnia, barbarzyństwo, kara zobojętnienia do odwołania!!! Przecież one są idealne!
Każda mama ma idealne dzieci. Dlatego nad każdym wózkiem pieję z zachwytu. Dlatego moja lodówka to wystawa prac bohomazowych wszystkich znajomych dzieciaków.
A tak poza tym, ja naprawdę uwielbiam dzieci.
2015/01/28
Mówmy o seksie....czyli chrońmy nasze dzieci!!!
-Tatuś całuj, całuj, wszędzie!!! Krzyczy moja córka.
Tata całuje, młoda kwiczy bo ma łaskotki, same głupotki.
Czy Gaba pozwoliłaby się całować jakiemuś "wujkowi"? Boję się myśleć. Boję.
Córka znajomej ogląda scenę łóżkową w telewizji. Pyta: "Mamo a co ta pani robi temu panu pod kołdrą????". Mina znajomej bezcenna....
W gazecie artykuł o księdzu który zmuszał dzieci do "innych czynności seksualnych". Czyli co? Możemy się domyślać.
Czy nasze dzieci będą miały szansę się obronić, jeśli nie będą umiały nazwać rzeczy po imieniu? Jeśli nie będą wiedziały jakie formy kontaktu są kontaktami seksualnymi?
Dla mnie największym zagrożeniem dla moich dzieci nie są wcale obcy ludzie prosto z ulicy. Większość dzieci zna swoich oprawców i to bardzo dobrze..Wujkowie, opiekunowie, księża, rodzina. Niestety... Wtedy mówienie ogólnikami może niewiele dać. Bo jesli chodzi o obcych, to uczmy dzieci że W OGÓLE nie wolno ich dotykać. Ani po głowie, ani po ręce, ani po pupie. Łapy precz i już. A jeśli chodzi o tych, których nasze dzieci znają i ....lubią?
Co robi pani po kołdrą? Całuje sisiaka tego pana. (nazwa sisiak używana w naszym domu). Czemu całuje? Bo JEJ to sprawia przyjemność. Bo ONA to lubi. Nie powiem córce że panu jest milej niż tej pani. Bo jeśli (odpukać jasna cholera!!!) kiedykolwiek ktoś proponowałby jej takie zabawy (a różnie może być w tym chorym świecie!!!!), to mam nadzieję że zapali jej się lampka: JA tego nie chcę. MI to nie sprawia przyjemności. Jeśli powiem jej że pani to robi, bo kocha tego pana, bo pan to lubi, to młoda może tego pana naprawdę lubić i dojdzie do tragedii.
Nie mówmy ogólnikami że nie wolno dotykać sisi i pupy. Dotykamy ich codziennie przy kąpieli naszych dzieci, korzystaniu z toalety, nawet w zabawie szczypniemy w pupę. Powiedzmy dziewczynkom że mają takie i takie dziurki , jak tam to nazwać każdy po swojemu może, i to je mają chronić. Że nie wolno nikomu, nawet rodzicom, tam dotykać, niczego wkładać.
Pozwólmy oglądnąć przyrodzenie młodszego brata, pokażmy na obrazku co pan "tam" ma, wspomnijmy że "to" robi się duże jak pan chce zrobić dziecku krzywdę. Uchronimy przy tym dziecko przed niezdrową ciekawością i...naiwnością "Chodź dziewczynko, pokażę ci co TAM mam, takiego ptaszka co śpiewa piosenki". Niech nasza córka odpowie że bzdura, wiem co pan tam masz, widziałam już, mama mi w książce pokazała, albo u brata oglądnęłam.
Utrwalajmy że mamusia jest właśnością tatusia i na odwrót. Żartujmy, że mamusia nie może się do pana Władka przytulać, a tatuś pani Halinki całować. Tata jest mamy, mama taty, a dziecko mamy i taty. I tak jak tatuś by płakał,gdyby mama siedziała na kolanach u pana Władka, tak mama i tata będą płakać jeśli Gabi się będzie przytulać do kogoś innego niż oni.
Rozmawiajmy, nazywajmy częsci ciała, tłumaczmy kiedy pytają.
Zaden zbok nie zapyta dziecka czy pobawi się z nim w "inne czynności seksualne".
A rozmawiając z dzieckiem, plusem dla nas i pociech będzie, że zlizywanie bitej śmietany z kolan pana w sukience, albo propozycja "zrobienia lodzika" takiemu panu, nie będzie dla naszych dzieci miała kontekstu jedynie kulinarnego. Oby.
Tata całuje, młoda kwiczy bo ma łaskotki, same głupotki.
Czy Gaba pozwoliłaby się całować jakiemuś "wujkowi"? Boję się myśleć. Boję.
Córka znajomej ogląda scenę łóżkową w telewizji. Pyta: "Mamo a co ta pani robi temu panu pod kołdrą????". Mina znajomej bezcenna....
W gazecie artykuł o księdzu który zmuszał dzieci do "innych czynności seksualnych". Czyli co? Możemy się domyślać.
Czy nasze dzieci będą miały szansę się obronić, jeśli nie będą umiały nazwać rzeczy po imieniu? Jeśli nie będą wiedziały jakie formy kontaktu są kontaktami seksualnymi?
Dla mnie największym zagrożeniem dla moich dzieci nie są wcale obcy ludzie prosto z ulicy. Większość dzieci zna swoich oprawców i to bardzo dobrze..Wujkowie, opiekunowie, księża, rodzina. Niestety... Wtedy mówienie ogólnikami może niewiele dać. Bo jesli chodzi o obcych, to uczmy dzieci że W OGÓLE nie wolno ich dotykać. Ani po głowie, ani po ręce, ani po pupie. Łapy precz i już. A jeśli chodzi o tych, których nasze dzieci znają i ....lubią?
Co robi pani po kołdrą? Całuje sisiaka tego pana. (nazwa sisiak używana w naszym domu). Czemu całuje? Bo JEJ to sprawia przyjemność. Bo ONA to lubi. Nie powiem córce że panu jest milej niż tej pani. Bo jeśli (odpukać jasna cholera!!!) kiedykolwiek ktoś proponowałby jej takie zabawy (a różnie może być w tym chorym świecie!!!!), to mam nadzieję że zapali jej się lampka: JA tego nie chcę. MI to nie sprawia przyjemności. Jeśli powiem jej że pani to robi, bo kocha tego pana, bo pan to lubi, to młoda może tego pana naprawdę lubić i dojdzie do tragedii.
Nie mówmy ogólnikami że nie wolno dotykać sisi i pupy. Dotykamy ich codziennie przy kąpieli naszych dzieci, korzystaniu z toalety, nawet w zabawie szczypniemy w pupę. Powiedzmy dziewczynkom że mają takie i takie dziurki , jak tam to nazwać każdy po swojemu może, i to je mają chronić. Że nie wolno nikomu, nawet rodzicom, tam dotykać, niczego wkładać.
Pozwólmy oglądnąć przyrodzenie młodszego brata, pokażmy na obrazku co pan "tam" ma, wspomnijmy że "to" robi się duże jak pan chce zrobić dziecku krzywdę. Uchronimy przy tym dziecko przed niezdrową ciekawością i...naiwnością "Chodź dziewczynko, pokażę ci co TAM mam, takiego ptaszka co śpiewa piosenki". Niech nasza córka odpowie że bzdura, wiem co pan tam masz, widziałam już, mama mi w książce pokazała, albo u brata oglądnęłam.
Utrwalajmy że mamusia jest właśnością tatusia i na odwrót. Żartujmy, że mamusia nie może się do pana Władka przytulać, a tatuś pani Halinki całować. Tata jest mamy, mama taty, a dziecko mamy i taty. I tak jak tatuś by płakał,gdyby mama siedziała na kolanach u pana Władka, tak mama i tata będą płakać jeśli Gabi się będzie przytulać do kogoś innego niż oni.
Rozmawiajmy, nazywajmy częsci ciała, tłumaczmy kiedy pytają.
Zaden zbok nie zapyta dziecka czy pobawi się z nim w "inne czynności seksualne".
A rozmawiając z dzieckiem, plusem dla nas i pociech będzie, że zlizywanie bitej śmietany z kolan pana w sukience, albo propozycja "zrobienia lodzika" takiemu panu, nie będzie dla naszych dzieci miała kontekstu jedynie kulinarnego. Oby.
2015/01/24
Ten męczący styczeń.
Dzień dobry.
Masz chwilkę?
A! Masz! Fantastycznie! Widzę, że usiadłeś przed komputerem, w ten zimowy wieczór, z filiżanką kawy.
A więc - dzień dobry zmęczony człowieku. Bo pewnie jesteś zmęczony?
Ależ ja nie pytam przez złośliwość, skądże. Wszyscy jesteśmy zmęczeni.
Zmęczenie to polska choroba narodowa.
Pamiętasz panią z działu mięsnego? Tak, właśnie tą, która uśmiechała się półgębkiem i chciała Ci sprzedać takie nieładne przerośnięte mięso. Aż uwagę musiałeś zwrócić. Może odrobinę zbyt dobitnie powiedziałeś tej pani, co myślisz o niej i tym mięsie.
Otóż ta pani jest też zmęczona, wiesz? Bo choć to banalne, to boli ją ząb. Ale nie tak po prostu boli ząb - on ją boli od trzech dni. Tak, była u stomatologa, ale pobolewa nadal. A do tego wkurzyła ją koleżanka, ta co na stoisku z serami sprzedaje. Małpa jedna, zrobiła pani od mięsa wielką przykrość, głupio powiedziała coś o kimś, no i ta pani z mięsnego w nocy spać nie mogła. Zmęczona jest.
Może przypominasz sobie tego młodego mężczyznę, na którego wszyscy zawarczeli w autobusie? Tak, dokładnie ten, który nie ustąpił miejsca babuni w takiej śmiesznej chustce. Wiesz, nie ustąpił, bo był zamyślony i zmęczony. Wracał z kolejnej rozmowy kwalifikacyjnej w sprawie pracy. Pytasz jak mu poszło? Tego nawet ja nie wiem, ale chyba był zadowolony. Jak po każdej rozmowie, z której nic nie wyszło.
A ten chłopiec, który biegł jak oszalały dziś rano, tak, ten który o mało Cię nie przewrócił, to wiesz, on prawie się do szkoły spóźnił. Biedny wpadł zdyszany do klasy, w której spędził kilka następnych godzin, męcząc swoje zmęczenie ciężkim tornistrem, lekcjami do odrobienia, kłótnią ze starszą siostrą, no i nie ukrywajmy - kiepską oceną z zachowania.
Zresztą, daleko nie szukać - Twoja sąsiadka, ta co dziś przepraszała za swojego syna, który walił samochodzikiem w Twoje drzwi od mieszkania (pech ,cholera, akurat kiedy się zdrzemnąłeś, współczuję…). Ona na macierzyńskim jest wiesz? Umęczona kobieta, bo jej córka ma kolki. Rozumiesz - jedzonko, brzuszek, gazy i ryk maluszka. I ta sąsiadka z córką na rękach po mieszkaniu tupta - w tę i nazad, w tę i z powrotem, a mała płacze i płacze. A potem zasypia dziecina słodko, a mamusia robi zestawik ćwiczeń młodej pani domu - pranie, sprzątanie, gotowanie, prasowanie.
A najbardziej zmęczony, to jest ten pan, który tak miło się dziś do Ciebie w windzie uśmiechnął. Ale on nie pozwolił mi napisać dlaczego jest zmęczony. Może jakaś trudna historia, nie wiem.
A teraz pytanie: Co łączy tych wszystkich ludzi, o których Ci właśnie opowiedziałam?
Otóż mój miły zmęczony człowieku - wszyscy ci ludzie dziś się do Ciebie serdecznie uśmiechnęli. Ot tak, po prostu. Czy Ty do nich też?
Jesteś zmęczony. Dlaczego uważasz że zmęczony to także ponury? Uśmiechnij się na przekór problemom i deszczowi za oknem.
Masz chwilkę?
A! Masz! Fantastycznie! Widzę, że usiadłeś przed komputerem, w ten zimowy wieczór, z filiżanką kawy.
A więc - dzień dobry zmęczony człowieku. Bo pewnie jesteś zmęczony?
Ależ ja nie pytam przez złośliwość, skądże. Wszyscy jesteśmy zmęczeni.
Zmęczenie to polska choroba narodowa.
Pamiętasz panią z działu mięsnego? Tak, właśnie tą, która uśmiechała się półgębkiem i chciała Ci sprzedać takie nieładne przerośnięte mięso. Aż uwagę musiałeś zwrócić. Może odrobinę zbyt dobitnie powiedziałeś tej pani, co myślisz o niej i tym mięsie.
Otóż ta pani jest też zmęczona, wiesz? Bo choć to banalne, to boli ją ząb. Ale nie tak po prostu boli ząb - on ją boli od trzech dni. Tak, była u stomatologa, ale pobolewa nadal. A do tego wkurzyła ją koleżanka, ta co na stoisku z serami sprzedaje. Małpa jedna, zrobiła pani od mięsa wielką przykrość, głupio powiedziała coś o kimś, no i ta pani z mięsnego w nocy spać nie mogła. Zmęczona jest.
Może przypominasz sobie tego młodego mężczyznę, na którego wszyscy zawarczeli w autobusie? Tak, dokładnie ten, który nie ustąpił miejsca babuni w takiej śmiesznej chustce. Wiesz, nie ustąpił, bo był zamyślony i zmęczony. Wracał z kolejnej rozmowy kwalifikacyjnej w sprawie pracy. Pytasz jak mu poszło? Tego nawet ja nie wiem, ale chyba był zadowolony. Jak po każdej rozmowie, z której nic nie wyszło.
A ten chłopiec, który biegł jak oszalały dziś rano, tak, ten który o mało Cię nie przewrócił, to wiesz, on prawie się do szkoły spóźnił. Biedny wpadł zdyszany do klasy, w której spędził kilka następnych godzin, męcząc swoje zmęczenie ciężkim tornistrem, lekcjami do odrobienia, kłótnią ze starszą siostrą, no i nie ukrywajmy - kiepską oceną z zachowania.
Zresztą, daleko nie szukać - Twoja sąsiadka, ta co dziś przepraszała za swojego syna, który walił samochodzikiem w Twoje drzwi od mieszkania (pech ,cholera, akurat kiedy się zdrzemnąłeś, współczuję…). Ona na macierzyńskim jest wiesz? Umęczona kobieta, bo jej córka ma kolki. Rozumiesz - jedzonko, brzuszek, gazy i ryk maluszka. I ta sąsiadka z córką na rękach po mieszkaniu tupta - w tę i nazad, w tę i z powrotem, a mała płacze i płacze. A potem zasypia dziecina słodko, a mamusia robi zestawik ćwiczeń młodej pani domu - pranie, sprzątanie, gotowanie, prasowanie.
A najbardziej zmęczony, to jest ten pan, który tak miło się dziś do Ciebie w windzie uśmiechnął. Ale on nie pozwolił mi napisać dlaczego jest zmęczony. Może jakaś trudna historia, nie wiem.
A teraz pytanie: Co łączy tych wszystkich ludzi, o których Ci właśnie opowiedziałam?
Otóż mój miły zmęczony człowieku - wszyscy ci ludzie dziś się do Ciebie serdecznie uśmiechnęli. Ot tak, po prostu. Czy Ty do nich też?
Jesteś zmęczony. Dlaczego uważasz że zmęczony to także ponury? Uśmiechnij się na przekór problemom i deszczowi za oknem.
2015/01/22
Troszkę pokory.
"Pokora – cnota moralna, która w ogólnym rozumieniu polega na uznaniu własnej ograniczoności, nie wywyższaniu się ponad innych i unikaniu chwalenia się swoimi dokonaniami."
Blog Roku. Cóż za wydarzenie. Dla mnie chyba ten gorący okres żebrania o głosy, będzie czasem spędzonym przy książce, kawce i zapalonej świeczuszce. Z dala od tego jazgotu i przepychanek. Gdzie nie spojrzę, pchają się.
Rozczarowanie. Wybierając blogi i FP które polubiłam, obrałam zły kierunek. Przeglądam aktualności ze stron i nie rozumiem. Na pozór mądre młode kobiety. W rzeczywistości? Pustka. Zdjęcia wypieków, śpiących dzieci, wyfarbowanych włosów, żebrolajki, słodkie polecanie stron. Sieczka. Wyłączam komputer i nic mi z tego w głowie nie zostaje. Prawie nic, bo nie piszę tu o kilku tych, które szanuję. Które mnie czegoś uczą. Ale czego ma mnie nauczyć pytanie z czym zjeść bułkę na kolację? Dlaczego mam oglądać kolejne pączki na kolorowym talerzu? Jak mam szanować blogerkę, która mimo tego, że inteligentna i ma niezłe pióro, ma równie niezłe mniemanie o samej sobie, aż nie do zniesienia czasami? Jak traktować poważnie kogoś, kto odbiwszy się na żebrolajkach, chce mnie uczyć jak mam pisać, robiąc przy tym paskudne błędy ortograficzne i stylistyczne? Jak ocenić jedną z moich ulubionych, która najpierw promuje jeden z blogów, by za kilka dni od tej właśnie blogerki otrzymać nagrodę głowną w konkursie?
Każda krytyka, inne zdanie, kończy się wypowiedziami kółka różańcowego zgromadzonego wokół krytykowanej blogerki na temat: zawiści, zazdrości, bólu dupy. Każda możliwość rozpętania afery jest dobra. Za to późniejsze komentarze są wredne i często niesprawiedliwe.
Jak w brazylijskich telenowelach. Jak w Crossach i Greyach. Jak w M jak Miłość. Intelektualnie lekko poniżej przeciętnej, ale publika przyklaskuje.
Dla niektórych ten blog to całe życie chyba. Wyobrażam sobie te matki lecące w piżamach do komputera, czekające z drżeniem na każdy komentarz, oraz na każdą oznakę uwielbienia czytelników. To chyba te autorki tak tłumnie rzucają się do konkursu na najlepszy blog. Bo a nuż ktoś dostrzeże, pochwali, może zarobię, może książkę wydam. Dajcie spokój, z czym do ludzi? Z tym banałem grafomańskim? Pisac każdy może to fakt. Ale czytać nie każdy musi. Tu jest pies pogrzebany. Ja sama słysząc propozycję, żeby tekst o bloginkach zgłosić, roześmiałam się w głos. No way. Po co?
WIem że to moja wina, sama te blogi i FP, októrych tu piszę, dodałam do obserwowanych. Czas to zmienić. Czas je wykreślić. Czas na szukanie czegoś nowego.
Niech mnie ktoś zaskoczy.
Blog Roku. Cóż za wydarzenie. Dla mnie chyba ten gorący okres żebrania o głosy, będzie czasem spędzonym przy książce, kawce i zapalonej świeczuszce. Z dala od tego jazgotu i przepychanek. Gdzie nie spojrzę, pchają się.
Rozczarowanie. Wybierając blogi i FP które polubiłam, obrałam zły kierunek. Przeglądam aktualności ze stron i nie rozumiem. Na pozór mądre młode kobiety. W rzeczywistości? Pustka. Zdjęcia wypieków, śpiących dzieci, wyfarbowanych włosów, żebrolajki, słodkie polecanie stron. Sieczka. Wyłączam komputer i nic mi z tego w głowie nie zostaje. Prawie nic, bo nie piszę tu o kilku tych, które szanuję. Które mnie czegoś uczą. Ale czego ma mnie nauczyć pytanie z czym zjeść bułkę na kolację? Dlaczego mam oglądać kolejne pączki na kolorowym talerzu? Jak mam szanować blogerkę, która mimo tego, że inteligentna i ma niezłe pióro, ma równie niezłe mniemanie o samej sobie, aż nie do zniesienia czasami? Jak traktować poważnie kogoś, kto odbiwszy się na żebrolajkach, chce mnie uczyć jak mam pisać, robiąc przy tym paskudne błędy ortograficzne i stylistyczne? Jak ocenić jedną z moich ulubionych, która najpierw promuje jeden z blogów, by za kilka dni od tej właśnie blogerki otrzymać nagrodę głowną w konkursie?
Każda krytyka, inne zdanie, kończy się wypowiedziami kółka różańcowego zgromadzonego wokół krytykowanej blogerki na temat: zawiści, zazdrości, bólu dupy. Każda możliwość rozpętania afery jest dobra. Za to późniejsze komentarze są wredne i często niesprawiedliwe.
Jak w brazylijskich telenowelach. Jak w Crossach i Greyach. Jak w M jak Miłość. Intelektualnie lekko poniżej przeciętnej, ale publika przyklaskuje.
Dla niektórych ten blog to całe życie chyba. Wyobrażam sobie te matki lecące w piżamach do komputera, czekające z drżeniem na każdy komentarz, oraz na każdą oznakę uwielbienia czytelników. To chyba te autorki tak tłumnie rzucają się do konkursu na najlepszy blog. Bo a nuż ktoś dostrzeże, pochwali, może zarobię, może książkę wydam. Dajcie spokój, z czym do ludzi? Z tym banałem grafomańskim? Pisac każdy może to fakt. Ale czytać nie każdy musi. Tu jest pies pogrzebany. Ja sama słysząc propozycję, żeby tekst o bloginkach zgłosić, roześmiałam się w głos. No way. Po co?
WIem że to moja wina, sama te blogi i FP, októrych tu piszę, dodałam do obserwowanych. Czas to zmienić. Czas je wykreślić. Czas na szukanie czegoś nowego.
Niech mnie ktoś zaskoczy.
2015/01/20
Moja koleżanka depresja.
Kiedy przylazła, skwitowałam to śmiechem. "No, kochana, chyba się troszkę spóźniłaś???". No bo jak - podniosłam się już z klęczek, świat zaczął się dalej kręcić, a tu nagle ona??? Gdzie się podziewała cały ten czas, kiedy jej pojawienie się byłoby usprawiedliwione? Czaiła się widocznie, ale organizm włączony na tryb wysokoobrotowy nie chciał jej wpuścić.
Kiedy przyszła, zaczęła chamsko rozpychać się w moim życiu. Założyła mi na głowę karton, pudełko takie, które z dnia na dzień zamiast tlenu, zabierało mi energię.
Nie, nie było mi jakoś wyjątkowo smutno. Jakoś rozpacz była już za mną. Jakoś tak mniej mi się chciało.
Bo w pracy było bezsensownie, sama się właściwie robiła, bo mózg był w trybie oszczędzania energii, więc działałam jak robot,tak mechanicznie, że robota szła całkiem dobrze.
W domu też było dobrze, ale jakoś tak za głośno, za jasno, za dużo, więc uciekałam do domku na wsi, gdzie nikt do mnie nie mówił, o nic nie pytał, gdzie można było gapić się bezsensownie w telewizor, nie spać całymi nocami i nikomu się nie tłumaczyć. Nie, nie byłam otępiała, zaniedbana, z podkrążonymi oczami, w brudnych łachach.Nie leżałam całymi dniami w łóżku.
Za to bolała mnie głowa, bolały stawy i żołądek.
I było mi wszystko jedno, do tego stopnia, że prowadząc samochód, w pewnej chwili uświadamiałam sobie że nie wiem na którym odcinku drogi jestem.
Tak, wiedziałam że coś jest nie tak. W całym tym otępieniu czułam że pękam.
Pamiętam ten dzień. Poszłam do szefa, musiałam załatwić reklamację klienta. Szef, człowiek bardzo dobry i równie mądry, zapytał mnie "Jak się pani czuje?". Pękłam. Łzy polały się strumieniem. Wróciłam do biura, nie przestałam płakać. Wróciłam do domu, nie przestałam płakać. Płakałam cały czas. Piłam kawę płacząc, kąpałam się płacząc, przepłakałam całą noc.
Rano byłam już u lekarza. "Chętnie zaprosiłbym panią na oddział", powiedział. "Jest źle, ale wiem że jeśli panią wezmę do szpitala, rozsypie się pani do końca. Ma pani depresję. Zaczniemy od silnych leków".
Wyszłam z gabinetu i nie płakałam. Ulga, ulga, ulga. Jestem chora, to nie ja płakałam, to choroba.
Dużo czasu upłynęło, zanim się z nią rozstałam. Wiele historii w poczekalni usłyszałam. Była taka, która nie mogła pozbierać się po śmierci męża. Była taka, która po śmierci bliskiej osoby w wypadku samochodowym, widziała codziennie przed snem własne dzieci w koziołkującym aucie. Był chłopak, który prawie oszalał po potrąceniu przechodnia. I byłam ja. Która musiała być twarda żegnając najbliższych, że aż z tego stwardnienia pękła.
Wszyscy przyszliśmy po pomoc. Wiedzieliśmy, że nie poradzimy sobie sami. Nikt nas za to nie krytykował, nikt w oczy nie powiedział nic o nienormalności.Do dzis nie ukrywam, że chorowałam na depresję i leczyłam się u psychiatry (stąd wpis o ludziach z czarnymi oczami, na przykład). I jakoś nikt szoku nie doznaje:)
Boli ząb? Idziesz do stomatologa. Boli dusza? Idziesz do psychiatry.
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Napisałam ten tekst, ponieważ chcę nim komuś powiedzieć. Tak, dasz radę. Tak znam Twój ból. Nie, nie jesteś nienormalna, a już tym bardziej nie jesteś zła!!! Jesteś chora. Bardzo chcę, żebyś poszła do lekarza. Dla swoich dzieci, dla swojego męża. A kiedy już poczujesz się lepiej, może będziemy o tym głośno mówić,co? Jeśli potrzebujesz pomocy, jestem dla Ciebie.
Kiedy przyszła, zaczęła chamsko rozpychać się w moim życiu. Założyła mi na głowę karton, pudełko takie, które z dnia na dzień zamiast tlenu, zabierało mi energię.
Nie, nie było mi jakoś wyjątkowo smutno. Jakoś rozpacz była już za mną. Jakoś tak mniej mi się chciało.
Bo w pracy było bezsensownie, sama się właściwie robiła, bo mózg był w trybie oszczędzania energii, więc działałam jak robot,tak mechanicznie, że robota szła całkiem dobrze.
W domu też było dobrze, ale jakoś tak za głośno, za jasno, za dużo, więc uciekałam do domku na wsi, gdzie nikt do mnie nie mówił, o nic nie pytał, gdzie można było gapić się bezsensownie w telewizor, nie spać całymi nocami i nikomu się nie tłumaczyć. Nie, nie byłam otępiała, zaniedbana, z podkrążonymi oczami, w brudnych łachach.Nie leżałam całymi dniami w łóżku.
Za to bolała mnie głowa, bolały stawy i żołądek.
I było mi wszystko jedno, do tego stopnia, że prowadząc samochód, w pewnej chwili uświadamiałam sobie że nie wiem na którym odcinku drogi jestem.
Tak, wiedziałam że coś jest nie tak. W całym tym otępieniu czułam że pękam.
Pamiętam ten dzień. Poszłam do szefa, musiałam załatwić reklamację klienta. Szef, człowiek bardzo dobry i równie mądry, zapytał mnie "Jak się pani czuje?". Pękłam. Łzy polały się strumieniem. Wróciłam do biura, nie przestałam płakać. Wróciłam do domu, nie przestałam płakać. Płakałam cały czas. Piłam kawę płacząc, kąpałam się płacząc, przepłakałam całą noc.
Rano byłam już u lekarza. "Chętnie zaprosiłbym panią na oddział", powiedział. "Jest źle, ale wiem że jeśli panią wezmę do szpitala, rozsypie się pani do końca. Ma pani depresję. Zaczniemy od silnych leków".
Wyszłam z gabinetu i nie płakałam. Ulga, ulga, ulga. Jestem chora, to nie ja płakałam, to choroba.
Dużo czasu upłynęło, zanim się z nią rozstałam. Wiele historii w poczekalni usłyszałam. Była taka, która nie mogła pozbierać się po śmierci męża. Była taka, która po śmierci bliskiej osoby w wypadku samochodowym, widziała codziennie przed snem własne dzieci w koziołkującym aucie. Był chłopak, który prawie oszalał po potrąceniu przechodnia. I byłam ja. Która musiała być twarda żegnając najbliższych, że aż z tego stwardnienia pękła.
Wszyscy przyszliśmy po pomoc. Wiedzieliśmy, że nie poradzimy sobie sami. Nikt nas za to nie krytykował, nikt w oczy nie powiedział nic o nienormalności.Do dzis nie ukrywam, że chorowałam na depresję i leczyłam się u psychiatry (stąd wpis o ludziach z czarnymi oczami, na przykład). I jakoś nikt szoku nie doznaje:)
Boli ząb? Idziesz do stomatologa. Boli dusza? Idziesz do psychiatry.
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Napisałam ten tekst, ponieważ chcę nim komuś powiedzieć. Tak, dasz radę. Tak znam Twój ból. Nie, nie jesteś nienormalna, a już tym bardziej nie jesteś zła!!! Jesteś chora. Bardzo chcę, żebyś poszła do lekarza. Dla swoich dzieci, dla swojego męża. A kiedy już poczujesz się lepiej, może będziemy o tym głośno mówić,co? Jeśli potrzebujesz pomocy, jestem dla Ciebie.
2015/01/15
Bo mamusie są od tego.
Kolejny mądry tekst przeczytałam na pewnym blogu. W skrócie telegraficznym “masz prawo do odpoczynku bycia szczęśliwą do niepozmywanych garów do nie bycia doskonałą do rozwoju intelektualnego do pomocy MIMO tego że jesteś mamą”.
Nosz kurde co za sranie w banię.
Pewnie że masz prawo. Tylko je wyegzekwuj hehe.
Mamusie mają to do siebie że w pewnym okresie życia są ….tylko mamusiami.
Bo mamusie są od tego.
Od tego żeby potwory przewinąć, nakarmić, dzioby obetrzeć, przeszczepki umyć, włosy uczesać i na nowo pieluchę zmienić, a obiadek podgrzać, zaiwaniać na spacerek a i po zakupy pobiec.
A mamusie jeszcze są od tego żeby przytulać dużo i wycałować zbolały paluszek, żeby tłumaczyć że tak, ta kredka ma kolor różowy, ale nie, nie masz różowych zębów, one są białe. I nie, nie może Pan Polizei przyjechać żeby zabić sąsiada, nie wolno zabijać, bo to umieranie jest. Tak dziadek też umarł, bo był chory, nie, nie na katar, jak to masz katar? A co włożyłaś do noska? I mamusie są od tego żeby wodą morską psikać i psikać na ten katar i nie, tłumaczyć, nie możesz pić tyle syropku, ja wiem że pyszny. I mamusie są od tego żeby jadąć samochodem cierpliwie odpowiedzieć na milion pytan, tak córko to jest drzewo, tak ma liście, się ruszają bo wiatr wieje, a wiatr wieje bo liście się ruszają, tak spadają liście, a ja nie wiem kto je sprząta, pewnie taki pan z dużym odkurzaczem, a jak nie wiem jaki kolor ma ten odkurzacz.
I znowu pieluchę zmieniać, od tego są mamusie, a dziąsełka pomasować, a ukochać bo te ząbki krzywdzą małego Miniusia, a mamusia jak wycałuje to mniej boli wszystko. Od tego mamusia jest i od tego że się płatki wysypały, a tapczan sam się popisał długopisem, a się dzidzia wystraszyła bo coś puknęło i spać nie może. I bluzka brudna i wytłumaczyć że to się zdarza że się pobrudzisz, i mamusie muszą pranie wieszać i kolację zrobić i poczytać i poskładać ciuszki i kapcie kupić i tłumaczyć - nie, nie wolno skakać na psa ani ciągnąć go za ogon.
Wiec mamusie, się nie egzaltujcie aż tak waszymi “prawami do…”.
Na wszystko przyjdzie czas. Będzie kiedyś tak, że Wasze dzieci będą miały własne życie. Kolegów, szkoły, randki, imprezy. Będą miały dosyć marudzących rodziców, przejdą okres buntu.
Wtedy będziecie mieć dużo czasu na odpoczywanie, czytanie, rozwój intelektualno - ruchowy…
Ale będziecie tęsknić za swoimi dziećmi.
Poki co nie jęczcie, że potwory jeszcze nie śpią, że ząbkują, chorują, się brudzą, pyskują i wymagają.
Od tego są dzieci przecież.
A my, mamusie jesteśmy od całej reszty.
Nosz kurde co za sranie w banię.
Pewnie że masz prawo. Tylko je wyegzekwuj hehe.
Mamusie mają to do siebie że w pewnym okresie życia są ….tylko mamusiami.
Bo mamusie są od tego.
Od tego żeby potwory przewinąć, nakarmić, dzioby obetrzeć, przeszczepki umyć, włosy uczesać i na nowo pieluchę zmienić, a obiadek podgrzać, zaiwaniać na spacerek a i po zakupy pobiec.
A mamusie jeszcze są od tego żeby przytulać dużo i wycałować zbolały paluszek, żeby tłumaczyć że tak, ta kredka ma kolor różowy, ale nie, nie masz różowych zębów, one są białe. I nie, nie może Pan Polizei przyjechać żeby zabić sąsiada, nie wolno zabijać, bo to umieranie jest. Tak dziadek też umarł, bo był chory, nie, nie na katar, jak to masz katar? A co włożyłaś do noska? I mamusie są od tego żeby wodą morską psikać i psikać na ten katar i nie, tłumaczyć, nie możesz pić tyle syropku, ja wiem że pyszny. I mamusie są od tego żeby jadąć samochodem cierpliwie odpowiedzieć na milion pytan, tak córko to jest drzewo, tak ma liście, się ruszają bo wiatr wieje, a wiatr wieje bo liście się ruszają, tak spadają liście, a ja nie wiem kto je sprząta, pewnie taki pan z dużym odkurzaczem, a jak nie wiem jaki kolor ma ten odkurzacz.
I znowu pieluchę zmieniać, od tego są mamusie, a dziąsełka pomasować, a ukochać bo te ząbki krzywdzą małego Miniusia, a mamusia jak wycałuje to mniej boli wszystko. Od tego mamusia jest i od tego że się płatki wysypały, a tapczan sam się popisał długopisem, a się dzidzia wystraszyła bo coś puknęło i spać nie może. I bluzka brudna i wytłumaczyć że to się zdarza że się pobrudzisz, i mamusie muszą pranie wieszać i kolację zrobić i poczytać i poskładać ciuszki i kapcie kupić i tłumaczyć - nie, nie wolno skakać na psa ani ciągnąć go za ogon.
Wiec mamusie, się nie egzaltujcie aż tak waszymi “prawami do…”.
Na wszystko przyjdzie czas. Będzie kiedyś tak, że Wasze dzieci będą miały własne życie. Kolegów, szkoły, randki, imprezy. Będą miały dosyć marudzących rodziców, przejdą okres buntu.
Wtedy będziecie mieć dużo czasu na odpoczywanie, czytanie, rozwój intelektualno - ruchowy…
Ale będziecie tęsknić za swoimi dziećmi.
Poki co nie jęczcie, że potwory jeszcze nie śpią, że ząbkują, chorują, się brudzą, pyskują i wymagają.
Od tego są dzieci przecież.
A my, mamusie jesteśmy od całej reszty.
2015/01/12
Jestem Serafina, Twoje Myślomacierzyństwo, Twój Dzieciowkurw, wstydzisz się mnie, prawda?
Mam na imię Serafina. Nie jestem prawdziwa. Nie istnieję. Serafina, Teresa, Maria, Angelika. Jakie mam imię wiesz tylko Ty. Jestem Twoimi myślami, jestem Matką Bolejącą, Matką Niezadowoloną, Matką Zadumaną, Matką Dzieciom. Jestem Twoimi myślami, które chowasz z tyłu głowy, których istnieniu chcesz zaprzeczyć. Jestem Twoim Myślomacierzyństwem, Dzieciowkurwem, Smarkaczozłością.
Jestem Marzeną., Krystyną, Zuzanną, Matką Umęczoną, która rano otwierając oczy ma ochotę wrócić pod kołdrę, udawać że jej nie ma, a niech się wali, a niech wyją, znowu śniadanie, znowu kupa, znowu pranie, złość.
Złość na siebie, przecież jestem Matką Niepracującą, no co mi tak ciężko, to tylko dzieci i kawałek domu do ogarnięcia. A tu na spacer, a tu zakupy, a tu rozlane, a to ciężko czasu mało. Złość na siebie, inne potrafią lepiej, mniej się irytują, mniej warczą, książki czytają dzieciom po francusku i migowemu, chińskiego uczą, a ja? Pretensje do siebie, no jak, ja nic nie robię przecież, a w tym nic nie robieniu nie mogę nic konkretnego zrobić.
Jestem Matką Zaniedbaną, Twoim ciałem, Twoim obniżonym intelektem, obwisłym brzuchem, worami pod oczami, makijażem robionym w pół minuty, kremem nakładanym bez masażu twarzy i odżywką bez spłukiwania bo szybciej.
Jestem Twoim żalem i tęsknotą za tym co było, za tym co nie wróci, za wolnym czasem, za wyjściem z domu, za kinem, za szastaniem pieniędzmi, za byle jakimi posiłkami, kurzem na meblach i perfekcyjnym manicurem.
Jestem Matką Rozczarowaną, Anną Franciszką, która myślała że będzie inaczej, że będzie lepiej, będzie bardziej bogato i ciszej będzie. Że idealniej, że świat pozwiedza, że wielką karierę zrobi, że gdzieś coś wielkiego się może wydarzy.
Jestem Matką Pragnącą Krzyczeć z głębi płuc, z calutkiej siły, tak czasem stanąć na środku tego bajzlu i wrzeszczeć, wypluć ten stres, tą złość, tą niemoc. Tak bardzo krzyczeć, aż minie.
Jestem Matką Głośnych, wyjących, rzucających się na podłogę, Plujących, niegrzecznych, skaczących, gryzących, które pyskują, sprawiają przykrość, które idealne miały być, a są jak inne, typowe okazy potomstwa mającego swój charakter.
Jestem Matką Przemijającą, oglądającą swoje zmarszczki, pierwsze siwe włosy i dumającą czasem o odpowiedzialności, Matką Przytłoczoną, no bo jak to? Zawsze już tak martwić się o dzieci? Bać się codziennie o nie, wychowywać, podejmować decyzje?
Ja jestem Matką i Ty jesteś Matką. Jesteś najlepszą mamą na świecie, szczęsliwą i spelnioną.Dzieci to skarb, prawda? Sens życia. Najważniejsze osoby na świecie dla Ciebie.
Ale znamy się, nie zaprzeczysz przecież.
Mimo że jestem Matką Ukrywaną gdzieś głęboko. Matką do której przyznać się nie wypada.
Jestem Marzeną., Krystyną, Zuzanną, Matką Umęczoną, która rano otwierając oczy ma ochotę wrócić pod kołdrę, udawać że jej nie ma, a niech się wali, a niech wyją, znowu śniadanie, znowu kupa, znowu pranie, złość.
Złość na siebie, przecież jestem Matką Niepracującą, no co mi tak ciężko, to tylko dzieci i kawałek domu do ogarnięcia. A tu na spacer, a tu zakupy, a tu rozlane, a to ciężko czasu mało. Złość na siebie, inne potrafią lepiej, mniej się irytują, mniej warczą, książki czytają dzieciom po francusku i migowemu, chińskiego uczą, a ja? Pretensje do siebie, no jak, ja nic nie robię przecież, a w tym nic nie robieniu nie mogę nic konkretnego zrobić.
Jestem Matką Zaniedbaną, Twoim ciałem, Twoim obniżonym intelektem, obwisłym brzuchem, worami pod oczami, makijażem robionym w pół minuty, kremem nakładanym bez masażu twarzy i odżywką bez spłukiwania bo szybciej.
Jestem Twoim żalem i tęsknotą za tym co było, za tym co nie wróci, za wolnym czasem, za wyjściem z domu, za kinem, za szastaniem pieniędzmi, za byle jakimi posiłkami, kurzem na meblach i perfekcyjnym manicurem.
Jestem Matką Rozczarowaną, Anną Franciszką, która myślała że będzie inaczej, że będzie lepiej, będzie bardziej bogato i ciszej będzie. Że idealniej, że świat pozwiedza, że wielką karierę zrobi, że gdzieś coś wielkiego się może wydarzy.
Jestem Matką Pragnącą Krzyczeć z głębi płuc, z calutkiej siły, tak czasem stanąć na środku tego bajzlu i wrzeszczeć, wypluć ten stres, tą złość, tą niemoc. Tak bardzo krzyczeć, aż minie.
Jestem Matką Głośnych, wyjących, rzucających się na podłogę, Plujących, niegrzecznych, skaczących, gryzących, które pyskują, sprawiają przykrość, które idealne miały być, a są jak inne, typowe okazy potomstwa mającego swój charakter.
Jestem Matką Przemijającą, oglądającą swoje zmarszczki, pierwsze siwe włosy i dumającą czasem o odpowiedzialności, Matką Przytłoczoną, no bo jak to? Zawsze już tak martwić się o dzieci? Bać się codziennie o nie, wychowywać, podejmować decyzje?
Ja jestem Matką i Ty jesteś Matką. Jesteś najlepszą mamą na świecie, szczęsliwą i spelnioną.Dzieci to skarb, prawda? Sens życia. Najważniejsze osoby na świecie dla Ciebie.
Ale znamy się, nie zaprzeczysz przecież.
Mimo że jestem Matką Ukrywaną gdzieś głęboko. Matką do której przyznać się nie wypada.
Subskrybuj:
Posty (Atom)