Kładzie człowiek Pokemony do łóżek. Po godzinnym siłowaniu z sikaniem, piciem, amożekolacyjkęzjemmamo, czytaniem, śpiewaniem cholernej "Jadą jadą misieeee la la lalala" i walczeniem z chęcią podania pavulonu, bądź zakneblowania dziobów w końcu, śpią.
Wlecze się wiec człowiek. To co z niego po całym dniu zostało.
Najpierw siku. Po całym dniu się uzbierało. Jakoś się nie pamięta, czasu brak.
Zrobione. Rzut oka w lustro zostaje od razu pożałowany. Trzeba pamiętać jutro, żeby syn nie bawił się włosami, a córka nie malowała brokatową pomadką ochronną matczynych powiek.
Wlecze się człowiek do kuchni. Jadłam coś dzisiaj? No, ba. Kawałek omlecika po Masie i płatki z mlekiem niedojedzone przez Gabę. Zjem pomarańczko. Tylko pozmywam, bo jakoś nie mam go gdzie obrać. Na podłodze zupka Masy, mleko Gabi, karma psów, w zlewie szklanki z niedopitą kawą. To mi przypomina o wieczornym obchodzie chaty w poszukiwaniu niedopitków. Znajduję trzy kubki z herbatą. Gdyby to pozlewać i podgrzać, to miałabym na dwa dni zapas. Ale musiałabym odgruzować dostęp do mikrofali. Za trudne na dziś. Zmywam. Robię herbatę. Wypiję ciepłą. Lux-lux, zazdrościcie?
Następnie udaje się matka zbierać zwłoki lalek posiane po całej chałupie. Jedna nawet w wannie siedzi, kolejna za telewizorem. Za telewizorem leży też Masowy telefonik, opierdzielony jakąś breją. Wafle ryżowe. Szorujemy. Pierdolona szybka telefonikowa odpada, matka kwadrans zatyka ją z powrotem, jest!
Pokój dzienny. Matka wali się na sofę. Pije herbatę. Po dwudziestu minutach orientuje się, że nadal ogląda Disney Channel. Wyłącza. Sięga po kubek z herbatką, niestety nie daje się odkleić od stołu. Mycie. Szorowanie. No tak, lizaka jadła pociecha.
Włączamy komputer. Full CV do przeglądnięcia, list intencyjny do napisania. Napisania, napisania...prania.....zaraz cholera jasna, pranie na balkonie zostało. Leci matka po kosz wpół zawilgotniałego prania. Kwiatki miałam podlać na balkonie. Podlewam.
Pies stoi. Czego chce, pyta matka. Miłości ci trzeba? Nie, wody babo! Się wlekę do kuchni. Nalewam psu wodę z dzbanka. Woda się kończy. Gotuje matka czajnik wody. Owies i pietruszkę trza podlać. I kalanchoe wsadzić w osłonkę, bo marnie wygląda. Wsadzam. Kosz pełny na śmieci. Zmieniam worek.
To do pracy.Skończę koło północy, to może jeszcze z trzy strony książki mi się uda przeczytać.
No dobra, bez szaleństw, dwie wystarczą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz