Po 50 pytaniu dotyczącym narodzin mojego syna, "A jak się rodzi w Niemczech?", mam czasem ochotę na wredną odpowiedź, np. "No w Niemczech dzieci się rodzi uszami, nosem albo dupą wychodzą".
Normalnie się rodzi. Ja akurat po dwóch cesarkach planowych i mogę stwierdzić że sam poziom zabiegu jest identyczny. Zbawienne w Polsce było to, że przed operacją dostałam jakiegos głupiego jasia czy coś. W Niemczech tego nie ma, a swiadomość grzebania w twoich trzewiach jest troszkę niekomfortowa.
Jakie różnice? W Niemczech rodzi się z uśmiechem. I spokojem. Tydzień przed porodem meldujesz się w szpitalu, wypełniasz wszelkie dokumenty, omawiasz przebieg porodu, czy chcesz cycem karmić, czy chcesz PDA (znieczulenie), oglądasz sobie sale i idziesz do domu. A jak się akcja zaczyna to jedziesz z kartą ciąży i dowodem osobistym i hyc, niczym się nie martwisz, tylko se spokojnie rodzisz. Pamiętam moją cesarkę z Gabi, akcja ropoczęta, wody ciurkają a ja dokumenty podpisuję. Zanim to zrobiłam to już mi prawie główka wylazła. Ale biurokracja musi być.
Z Młodym stawiłam się w szpitalu, wszyscy z personelu czekali na korytarzu, KTG, koszulka, kładziemy się i wio.
Bezcenne?
Anestezjolog który mnie przytulił na dzień dobry.
Położna która mnie trzymała za rękę cały czas.
Ordynator który przytulił mi Mikołaja do policzka i miał w oczach radość z tego małego cudu.
Po szybkim oczyszczeniu,zważeniu i ocenie stanu Małego przynieśli go z powrotem na salę i wtedy wszyscy zaczęli mi gratulować.
Potem sala pooperacyjna- cały czas miałam info co się dzieje z moim maluszkiem, położna przybiegła powiedzieć że Tata i Gabi już Mikołaja poznali....
Powrót na salę i znowu gratulacje, dostałam Mikusia na ręce i zostawili nas samych na jakiś czas. W Polsce Gabusię urodziłam o 10,40 a na rękach trzymałam ją dopiero o 15:( bo jakiś konował wysłał ją pod tlen. Właściwie nie wiadomo kto, bo wszyscy lekarze się potem tego wyparli. A ja wiedziałam tylko że jest zdrowa. I jej pupę widziałam na sali operacyjnej.Niewiele....
Wracamy do DE. Było jak w domu. Dostałam wielką kawę(tak tak zaraz po operacji mnie zapytali na co mam ochotę!) i leki przeciwbólowe, było mi jak w raju:)
Jedzenie takie se ze wzgledu na moją cukrzycę tyłka nie urywało, ale menu ogolnie do wyboru z karty, bardzo smakowite, tak na oko:). Położne przemiłe, absolutnie żadnych komentarzy odnośnie moich decyzji ( kiedy w Polsce odmówiłam karmienia cycem to przysłali mi....psychiatrę!!!), dyskretne, atmosfera bardzo intymna (żadnego zaglądania w gacie podczas obchodu hehe), pokój jednoosobowy z łazienką, obok pokój do karmienia i przewijania z bujanym fotelem, małą lampką, przytulny. W Niemczech na porodówce nie chodzi się w piżamie, tylko po domowemu, a moje położne nawet kazały mi zrobić makijaż dla lepszego samopoczucia! Nie trzeba także nic zabierać, tylko swoje ciuszki i coś dla rozrywki, bo reszta jest na oddziale dostępna. Absolutnie wszystko, od ciuszków dla maluszka po wkładki laktacyjne i żel pod prysznic. Do dyspozycji na oddziale jest salonik z częscią stołówkową, skórzane kanapy, termosy z napojami, ciastka, zimne napoje, owoce.Lekarze przemili, dzieciaki przebadane w tę i we w tę i w końcu puścili nas do domku. Z siatami upominków:).
Cudownie się rodzi w Niemczech, naprawdę. Co nie zmienia faktu że w domu najlepiej więc wyszliśmy już na trzecią dobę....Aaaaaa i boli jak cholera, tak samo jak w Polsce. I tyle. Wystarczy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz