2014/08/31
Dziewczynka która ocaliła nas....
I gdy 9 lat temu już było tak źle, że czekaliśmy tylko na kolejny piorun, gdy świat rozpadał się na kawałki, czerń nie wychodziła z szafy bo była zbyt często używana, a każdy dzwonek telefonu wieszczył zło, przyszła Ona i w czerwcowy słoneczny dzień powiedziała; " Jestem w ciąży". Świat się zatrzymał, aż tąpnął ze zdzwienia i jakaś siła zdzieliła nas jak obuchem po głowach. W ciązy jest. Jak to w ciąży. W taki czas? W samo zło? Przecież nas zaraz nie będzie, to trwa ciągle, jak to w ciąży, z ciąży będzie dziecko, jak to dziecko w taki czas...
Ale dziecko było w jej brzuchu, rosło sobie, żądało zainteresowania i lodów Milka, troszkę pchało się na świat ale było. Zły czas się skończył, wszystko się zmieniło, bo jak płakać skoro dziecko będzie, ona w ciąży jest, skowronki coraz częstsze, a bo to trzeba w takim razie remont skończyć, bo wózek, ciuszki, bo to światełko, znak, bo zamieszka z nami, będziemy mieli dzidzię, wszyscy my którzy zostaliśmy, ona w ciąży, już niedługo, bo to dziewczynka dziewczynka dziewczynka będzie!
Dziewczynka była punktualna, a my wszyscy wokół telefonu,z zegarkami w ręce, bo tak długo, a czy wszystko w porządku, a kiedy w końcu, a czy zdrowa, a co tak długo, a no...ile jeszcze i ....jest!
Moja dziewczynka. Mały jeżyk w żółtym pajacyku w kaczuszki. Mały maleńki stworek który dał nam nadzieję na jutro.
Moja dziewczynka, na punkcie której wszyscy oszaleliśmy. Mały pulpecik z czarnymi włoskami i oczkami, słodko szczebioczący w wannie, spacerujący ze mną godzinami , podziwiający codziennie tę samą fontannę, ale codziennie z tym samym zachwytem, pokochany przez mojego męża równie mocno jak przeze mnie. Pulpecik który wymagał troszkę pracy z racji choroby, ale robiący postępy w niesamowitym tempie. Pierwsze kroki, pierwsze słowa, wszystko było takie pierwsze. Tyle myśli dotyczyło tej małej dziewczynki, tyle starań, tyle zmartwień, ale też tyle radości, tyle śmiechu i tyle miłości. Nie sądziłam że będę umiała kogoś tak kochać.
Dziś moja mała dziewczynka ma już 8 lat. Żyjemy ponad 500 km od siebie. Nie jest już pulpecikiem, tylko piekną mądrą kobietką. Nadal moją. Dziewczynką, która żeby poznać mojego syna oświadcza rodzicom że jedzie do cioci i .... przyjeżdża. Spędzamy razem dwa tygodnie, Jestem znowu na bieżąco w wydarzeniach szkolnych, wiem co i jak z którą koleżanką (no i powoli koledzy się pojawiają:)), jakie lalki Monster High w tym sezonie się pojawią, zostaję naciągnięta na milion róznych rzeczy, spędzamy kilka dni u rodziny mojego męża (dla nich dziewczynka jest czymś oczywistym-w końcu moja ukochana!), jest jakbyśmy się nie rozstawały. W końcu musi jechać, niedługo rozpoczyna rok szkolny. Żegnamy się konspiracyjnym : " Ciociu , ja mam w październiku dwa tygodnie wolnego, przyjedzie wujek po mnie?". Pewnie że przyjedzie!
Mam swoją dwójkę pulpecików teraz. Dziewczynka ma już siostrę. Ale dla mnie zawsze będzie pierwszą księżniczką. To ona nam dała wiarę w to, że może być dobrze. To ona nas posklejała. To ona nauczyła mnie tak kochać. To ona powodowała kłótnie, ale też dawała powód do zgody. To ona sprawia że odległość kilkuset kilometrów, która nasze rodziny dzieli , daje się przebyć często. Bez narzekania, bez zmęczenia. To ona pokazała mi jak wspaniałym ojcem będzie mój mąż. Zawsze będzie moją dziewczynką. Moim trzecim pulpecikiem.
Pojechała kilka godzin temu. Tęsknię za nią.
Brudne dzieci mam, nikomu nie daaaam!
Osoba Krytykująca dziś wzięła Robocika na ręce i wykrzyknęła "Ależ on ma przecież brudne uszy!!!!". W domyśle było - nie dbasz o mojego ulubieńca ty wyrodna matko zaraz mu te uszka odpadną. Mea culpa - miał brudne uszy.....Tak naprawdę to on sobie narzygał kolokwialnie mówiąc do uszu.... Tak, tak, on umie. A ja mu zapomniałam umyć. Tzn umyłam mu ale nie do końca widocznie. Bo ja jestem matka wyrodna. Mam dziś brudne dzieci.... Moja córka padła o 19.00, stan wygląda następująco:
- Jest ubrana. W sukienkę. Nadal. I legginsy. Skarpety zostały zmienione, istniała obawa że pobrudzi pościel (zawody w skakaniu przez hula-hop na tarasie babci. Jak skakać w butach? Moje dziewczynki uświadomiły mi że to niewykonalne. No to okej, nie dyskutowałam). W innym przypadku bym nie zmieniała.
- We włosach ma ... właściwie wszystko( zabawa z psami drewnem - kto rozłupie więcej wszelkimi możliwymi metodami - piesy zębami, nasze dzieci nawet parasolem próbowały, zabawa w piaskownicy - stawanie na głowie, robienie babek połączone z waleniem się po łbach foremkami - bo wszystkie trzy chciały akurat koguta foremkowego. Tego niebieskiego. Koguty czerwony i zielony jakoś wzięciem się nie cieszyły. Do tego gotowanie zupy z liści i walenie się tą zupą po łbach po raz kolejny. Powód nieznany, zawsze się jakiś znajdzie...)
- Pazury ma.....haha! Nie złapiecie mnie na tym że czarne i brudne. Bo tego nie wiem. Moja córka ma na paznokciach warstwę lakieru w kolorze metaliczno-brązowym. Tak, linczujcie że niespełna trzylatka ma pazury pomalowane....Ale jakie to wygodne, takie pomalowanie pazurów dziecku. Podaję przepis: Chcesz pomalować sobie paznokcie. Załóżmy. W spokoju. Twoje dziecko nie śpi, więc nie możemy mówić o malowaniu w spokoju, bo Twoje dziecko na pewno będzie chciało pić, jeść, siku, co doprowadzi Twoje pazurki do ruiny zanim zdążą wyschnąć....A więc mamusiu: Pomaluj paznokcie swojej córze i wytłumacz że musi siedzieć na dupie i dmuuuuuchać żeby wyschły. U mnie to daje kwadrans spokoju. Przy ciemnych kolorach dodatkowo brudu zapazurowego nie widać. Żeby nie narazić się na kwakanie antylakierowych organizacji, polecam zmycie lakieru przed wyjściem do ludzi, BĄDŹ do koscioła. Bo to nie to samo zawsze. Taka mała złosliwość...Na synu można też wypróbować.
I tak sobie śpi Gabusia. I na pewno jej nie obudzę mimo wszechobecnego ducha oburzenia Osoby Krytykującej - " Jak to TAK brudne dziecko spobie śpi? Bez kąpieli, bez szorozębowania, bez odkażenia, widzę wirusy, bakterie, salmonelli pały i rotawirusopneumokoki dookoła! Ona się rozpadnie z brudu, ona się nie wyśpi, odlecą jej z brudu ręce, skóra się złuszczy, zmiany nerwicowe będzie miała, syndromu dostanie na pewno, nieważne jakiego, brudowego po prostu, terapię będziemy jej sponsorować, bo ona brudna poszła spać, zmiany nastąpią w jej mózgu na brudaśnictwo przejdzie".
Robocik śpi trochę czystszy. Rano się kąpał. Ale co nałapał bakterii i innych bajerów przez cały dzień, to jego.
Nie będę budzić moich dzieci na kąpiel. Ani na piżamki. Ani na kolację tej starszej lokusiowatej istotki. Niech sobie śpią i niech śnią o wspaniałym, pełnym wrażeń, śmiechu i zabawy dniu, który spędziły ze swoimi kuzynkami.
Bo brudne dzieci to szczęśliwe dzieci, a kąpiel rano może być. Nic niekomu nie odpadnie. Syndroma też przepędzimy:) I dawaj na nowo do piaskownicy zupkę gotować:)
- Jest ubrana. W sukienkę. Nadal. I legginsy. Skarpety zostały zmienione, istniała obawa że pobrudzi pościel (zawody w skakaniu przez hula-hop na tarasie babci. Jak skakać w butach? Moje dziewczynki uświadomiły mi że to niewykonalne. No to okej, nie dyskutowałam). W innym przypadku bym nie zmieniała.
- We włosach ma ... właściwie wszystko( zabawa z psami drewnem - kto rozłupie więcej wszelkimi możliwymi metodami - piesy zębami, nasze dzieci nawet parasolem próbowały, zabawa w piaskownicy - stawanie na głowie, robienie babek połączone z waleniem się po łbach foremkami - bo wszystkie trzy chciały akurat koguta foremkowego. Tego niebieskiego. Koguty czerwony i zielony jakoś wzięciem się nie cieszyły. Do tego gotowanie zupy z liści i walenie się tą zupą po łbach po raz kolejny. Powód nieznany, zawsze się jakiś znajdzie...)
- Pazury ma.....haha! Nie złapiecie mnie na tym że czarne i brudne. Bo tego nie wiem. Moja córka ma na paznokciach warstwę lakieru w kolorze metaliczno-brązowym. Tak, linczujcie że niespełna trzylatka ma pazury pomalowane....Ale jakie to wygodne, takie pomalowanie pazurów dziecku. Podaję przepis: Chcesz pomalować sobie paznokcie. Załóżmy. W spokoju. Twoje dziecko nie śpi, więc nie możemy mówić o malowaniu w spokoju, bo Twoje dziecko na pewno będzie chciało pić, jeść, siku, co doprowadzi Twoje pazurki do ruiny zanim zdążą wyschnąć....A więc mamusiu: Pomaluj paznokcie swojej córze i wytłumacz że musi siedzieć na dupie i dmuuuuuchać żeby wyschły. U mnie to daje kwadrans spokoju. Przy ciemnych kolorach dodatkowo brudu zapazurowego nie widać. Żeby nie narazić się na kwakanie antylakierowych organizacji, polecam zmycie lakieru przed wyjściem do ludzi, BĄDŹ do koscioła. Bo to nie to samo zawsze. Taka mała złosliwość...Na synu można też wypróbować.
I tak sobie śpi Gabusia. I na pewno jej nie obudzę mimo wszechobecnego ducha oburzenia Osoby Krytykującej - " Jak to TAK brudne dziecko spobie śpi? Bez kąpieli, bez szorozębowania, bez odkażenia, widzę wirusy, bakterie, salmonelli pały i rotawirusopneumokoki dookoła! Ona się rozpadnie z brudu, ona się nie wyśpi, odlecą jej z brudu ręce, skóra się złuszczy, zmiany nerwicowe będzie miała, syndromu dostanie na pewno, nieważne jakiego, brudowego po prostu, terapię będziemy jej sponsorować, bo ona brudna poszła spać, zmiany nastąpią w jej mózgu na brudaśnictwo przejdzie".
Robocik śpi trochę czystszy. Rano się kąpał. Ale co nałapał bakterii i innych bajerów przez cały dzień, to jego.
Nie będę budzić moich dzieci na kąpiel. Ani na piżamki. Ani na kolację tej starszej lokusiowatej istotki. Niech sobie śpią i niech śnią o wspaniałym, pełnym wrażeń, śmiechu i zabawy dniu, który spędziły ze swoimi kuzynkami.
Bo brudne dzieci to szczęśliwe dzieci, a kąpiel rano może być. Nic niekomu nie odpadnie. Syndroma też przepędzimy:) I dawaj na nowo do piaskownicy zupkę gotować:)
2014/08/29
Nie chrzcijmy oj nie!
Dzisiejsza rozmowa z Panią B., dalszą rodziną naszą.
Pani B: A Mikołaja ochrzcisz?
Ja: Nie. Zadnego nie ochrzczę.
Pani B: Dlaczego??????
Ja: Bo my już z Panem Bogiem nie jesteśmy kumplami.
Pani B zszokowana: Dlaczego?????
Ja: Bo mi rodzinę w ciągu pol roku wysiekał?!
Pani B: Ale to powinno Cię wzmocnić w wierze. Każdy ma swój krzyż...A jak Twoje dzieci będą miały pretensje że nie są ochrzczone? A jak Gabi będzie chciała iść do Pierwszej Komunii?
Ja: To niech się pójdą ochrzcić, jak będą kiedyś chciały, nie będę im przeszkadzać.
Pani B: To pewnie pójdą, wiesz? Na pewno pójdą i tak. Do chrztu i Komunii!!!
I tu moment na który czekałam. Mój ulubiony. Zamykający jadaczki pobożnym plotkarom.......
Ja:A niech idą, nawet pójdę z nimi na te chrzciny....Będę patrzeć jak je ksiądz tą wodą polewa a one sobie skwierczą....rózki odpadają, kopytka topnieją...
Pani B. niestety nie zripostowała.
Pani B: A Mikołaja ochrzcisz?
Ja: Nie. Zadnego nie ochrzczę.
Pani B: Dlaczego??????
Ja: Bo my już z Panem Bogiem nie jesteśmy kumplami.
Pani B zszokowana: Dlaczego?????
Ja: Bo mi rodzinę w ciągu pol roku wysiekał?!
Pani B: Ale to powinno Cię wzmocnić w wierze. Każdy ma swój krzyż...A jak Twoje dzieci będą miały pretensje że nie są ochrzczone? A jak Gabi będzie chciała iść do Pierwszej Komunii?
Ja: To niech się pójdą ochrzcić, jak będą kiedyś chciały, nie będę im przeszkadzać.
Pani B: To pewnie pójdą, wiesz? Na pewno pójdą i tak. Do chrztu i Komunii!!!
I tu moment na który czekałam. Mój ulubiony. Zamykający jadaczki pobożnym plotkarom.......
Ja:A niech idą, nawet pójdę z nimi na te chrzciny....Będę patrzeć jak je ksiądz tą wodą polewa a one sobie skwierczą....rózki odpadają, kopytka topnieją...
Pani B. niestety nie zripostowała.
2014/08/28
Nie kocham moich dzieci, sorry ....
Śpią sobie dzieci. A jako że wakacjujemy sobie u babci, śpią ze mną w jednym pokoju. Ja nadrabiam Newsweeki z ostatnich trzech miesięcy i tak sobie spoglądam na nich od czasu do czasu.
Wczoraj dotarła do mnie bardzo smutna wiadomość, ugodziła w samo serce i kazała mi mocno ukochać moje dzieciątka i przypomnieć sobie jaką jestem szczęściarą że są zdrowe.
Że są w ogóle.
Że je bardzo kocham.
Ale czy ja je tak właściwie kocham?
Bo na przykład:
Kocham mojego męża. Kocham go bardzo. Za to że jest dla mnie oparciem, moim najlepszym przyjacielem, najsurowszym krytykiem, najczulszym opiekunem, kawałem gnoja czasem, wredną małpą złośliwą, cudownym tatusiem moich dzieci, czasem błaznem który umie mnie rozbawić do łez, czasem jedyną osobą która umie mnie przywołać do porządku, czasem kimś przy kim mogę poczuć się jak mała dziewczynka. Kocham go za poranną kawę, wyniesienie śmieci, za to że kocha nasze psy równie mocno jak ja, że przy nim się rozwijam, że razem milczymy, za seks, za rozmowy, za nasze życie...
Kocham moją mamę. Kiedyś bezwarunkowo, teraz bardziej krytycznie, ale bardzo. Bo jest, bo mi pomaga, bo jest bardziej leniwa niż ja, bo pijemy kawkę i palimy papieroski i rozmawiamy godzinami o czym tylko się da, bo kocha zwierzaki jak ja, bo mnie urodziła, bo kochała mojego tatę i nadal kocha, bo jest dla mnie wsparciem w wychowywaniu dzieci, bo lubi sprośne żarty i czarny humor, bo kocha książki Kinga, lubi Fidyka,a każde Boże Narodzenie zamienia w magię.
Kochałam mojego tatę i kochać zawsze będę. Bo jest dla mnie wzorem mężczyzny, bo kochał moją mamę i brał ją za rękę na każdym spacerze, bo był zawsze dumny ze mnie, był kiepskim ojcem ale najlepszym kumplem, bo kochał z wzajemnością moje przyjaciólki, lubił moich chłopaków, odbierał mnie z każdej imprezy mimo moich głośnych protestów, uwielbiał jeździć ze mną godzinami bez celu po różnych wiochach, bo posadziliśmy kiedyś 100 choinek na które teraz patrzę kiedy jestem w domu u mamy, bo płakał kiedy nasz pies zdechł na raka, bo kupił mi ogromny bukiet róż z okazji pierwszej miesiączki, nawet pigułki antydzieciowe mi wykupił w aptece kiedyś, bo zasponsorował mi tatuaż i kolczyk w pępku, bo sobie kiedyś ogolił klatę, kiedy koleżanka mojej siostry stwierdziła że dziewczyny nie lecą na owłosionych facetów. Bo miał najczarniejsze poczucie humoru, po operacji pokazywał szwy i dziurę w czole twierdząc że go żona bije. Bo na targu wszystko kupował taniej bo twierdził że targ jest po to żeby się targować.Bo był dla mnie zawsze....
Kocham moją siostrę choć durna czasem jak sto kilo gwoździ i kłócimy się namiętnie. Licytujemy która głupsza jest, która ma gorsze dzieci i mniej kasy, no i gorszego męża....ale kiedy przychodzi co do czego, jesteśmy sisters power, armia dwóch bab które zmiotą każdego kto podskoczy. Kochamy shopping, Jodi Picoult, nasze wspólne dzieci, świrowatą matkę, rozmowy nocą, czytanie głupich gazet, siedzenie na Pudelku i bekę z celebrytów, serię "7 kobiet" z cudowną Cherry Healley, jedzenie czekolady o 3 w nocy, Kocham ją za to że czasem widzę siebie jej oczami, co pomaga mi się zdystansować.
Kocham mojego przyjaciela za to że jest, że ratował mnie z najgorszych opresji, że był dla mnie zawsze, za śmieszne rysunki za wycieraczką samochodu, za wielogodzinne rozmowy kiedy umierał mój tata, kiedy rzucił mnie chłopak, świat się walił, a on był. Za to że upił się do nieprzytomności po śmierci mojego taty, że trzymał mi głowę nad kibelkiem kiedy wypiłam litr szampana zagryzając wiadrem popcornu, że nosił mnie po plaży pełnej ohydnych ślimaków bez skorup, za to że udaje że lubi mojego męża i pozwala mi nie udawać że lubię jego głupią żonę. Za to że mnie kocha i w przyszłym życiu będzie moim mężem. I za to że umiał odpuścić chęć bycia mężem w tym zyciu.
Kocham moje psy. Kocham jesienne wieczory. Kocham Dave'a Matthews'a. Kocham mamusiny ogród. Kocham jeść. Mój dom, leniwe poranki, kocham pić kawę. Kocham bo żyję, kocham bo lubienie to za mało i mimo że może być to czasem używane jako egzaltacja, po prostu używam słowa "kocham" dość często.
Zawsze kocham za coś i mimo czegoś. Każda osoba, każda rzecz ma do mojego kochania przypisany ciąg dalszy. Słowotok miłości. Kocham, bo......Kocham za......Kocham mimo że.....Nieskończoność słowna ciągu skojarzeń, opisy sytuacji w których wiem że kocham, skojarzenie, zupełnie jakby miłość potrzebowała uzasadnienia, czasem nawet usprawiedliwienia.
Jak mogłabym kochać moje dzieci. Bez słowotoku, bez uzasadnienia, bez początku i końca tej miłości? Jak kochać część siebie, tak nierozerwalną ze mną, moje dzieło tak wspaniałe, że patrząc na nie czasem myślę w jaki sposób udało nam się stworzyć coś tak pięknego i doskonałego? Jak myśleć o nazywaniu tych uczuć?
Nie kocham moich dzieci. Nie umiem opisać tego co do nich czuję. Ale miłość to za mało powiedziane. Ja jestem po prostu ich mamą. A oni są moimi dziećmi. I nie ma takich słów........
Wczoraj dotarła do mnie bardzo smutna wiadomość, ugodziła w samo serce i kazała mi mocno ukochać moje dzieciątka i przypomnieć sobie jaką jestem szczęściarą że są zdrowe.
Że są w ogóle.
Że je bardzo kocham.
Ale czy ja je tak właściwie kocham?
Bo na przykład:
Kocham mojego męża. Kocham go bardzo. Za to że jest dla mnie oparciem, moim najlepszym przyjacielem, najsurowszym krytykiem, najczulszym opiekunem, kawałem gnoja czasem, wredną małpą złośliwą, cudownym tatusiem moich dzieci, czasem błaznem który umie mnie rozbawić do łez, czasem jedyną osobą która umie mnie przywołać do porządku, czasem kimś przy kim mogę poczuć się jak mała dziewczynka. Kocham go za poranną kawę, wyniesienie śmieci, za to że kocha nasze psy równie mocno jak ja, że przy nim się rozwijam, że razem milczymy, za seks, za rozmowy, za nasze życie...
Kocham moją mamę. Kiedyś bezwarunkowo, teraz bardziej krytycznie, ale bardzo. Bo jest, bo mi pomaga, bo jest bardziej leniwa niż ja, bo pijemy kawkę i palimy papieroski i rozmawiamy godzinami o czym tylko się da, bo kocha zwierzaki jak ja, bo mnie urodziła, bo kochała mojego tatę i nadal kocha, bo jest dla mnie wsparciem w wychowywaniu dzieci, bo lubi sprośne żarty i czarny humor, bo kocha książki Kinga, lubi Fidyka,a każde Boże Narodzenie zamienia w magię.
Kochałam mojego tatę i kochać zawsze będę. Bo jest dla mnie wzorem mężczyzny, bo kochał moją mamę i brał ją za rękę na każdym spacerze, bo był zawsze dumny ze mnie, był kiepskim ojcem ale najlepszym kumplem, bo kochał z wzajemnością moje przyjaciólki, lubił moich chłopaków, odbierał mnie z każdej imprezy mimo moich głośnych protestów, uwielbiał jeździć ze mną godzinami bez celu po różnych wiochach, bo posadziliśmy kiedyś 100 choinek na które teraz patrzę kiedy jestem w domu u mamy, bo płakał kiedy nasz pies zdechł na raka, bo kupił mi ogromny bukiet róż z okazji pierwszej miesiączki, nawet pigułki antydzieciowe mi wykupił w aptece kiedyś, bo zasponsorował mi tatuaż i kolczyk w pępku, bo sobie kiedyś ogolił klatę, kiedy koleżanka mojej siostry stwierdziła że dziewczyny nie lecą na owłosionych facetów. Bo miał najczarniejsze poczucie humoru, po operacji pokazywał szwy i dziurę w czole twierdząc że go żona bije. Bo na targu wszystko kupował taniej bo twierdził że targ jest po to żeby się targować.Bo był dla mnie zawsze....
Kocham moją siostrę choć durna czasem jak sto kilo gwoździ i kłócimy się namiętnie. Licytujemy która głupsza jest, która ma gorsze dzieci i mniej kasy, no i gorszego męża....ale kiedy przychodzi co do czego, jesteśmy sisters power, armia dwóch bab które zmiotą każdego kto podskoczy. Kochamy shopping, Jodi Picoult, nasze wspólne dzieci, świrowatą matkę, rozmowy nocą, czytanie głupich gazet, siedzenie na Pudelku i bekę z celebrytów, serię "7 kobiet" z cudowną Cherry Healley, jedzenie czekolady o 3 w nocy, Kocham ją za to że czasem widzę siebie jej oczami, co pomaga mi się zdystansować.
Kocham mojego przyjaciela za to że jest, że ratował mnie z najgorszych opresji, że był dla mnie zawsze, za śmieszne rysunki za wycieraczką samochodu, za wielogodzinne rozmowy kiedy umierał mój tata, kiedy rzucił mnie chłopak, świat się walił, a on był. Za to że upił się do nieprzytomności po śmierci mojego taty, że trzymał mi głowę nad kibelkiem kiedy wypiłam litr szampana zagryzając wiadrem popcornu, że nosił mnie po plaży pełnej ohydnych ślimaków bez skorup, za to że udaje że lubi mojego męża i pozwala mi nie udawać że lubię jego głupią żonę. Za to że mnie kocha i w przyszłym życiu będzie moim mężem. I za to że umiał odpuścić chęć bycia mężem w tym zyciu.
Kocham moje psy. Kocham jesienne wieczory. Kocham Dave'a Matthews'a. Kocham mamusiny ogród. Kocham jeść. Mój dom, leniwe poranki, kocham pić kawę. Kocham bo żyję, kocham bo lubienie to za mało i mimo że może być to czasem używane jako egzaltacja, po prostu używam słowa "kocham" dość często.
Zawsze kocham za coś i mimo czegoś. Każda osoba, każda rzecz ma do mojego kochania przypisany ciąg dalszy. Słowotok miłości. Kocham, bo......Kocham za......Kocham mimo że.....Nieskończoność słowna ciągu skojarzeń, opisy sytuacji w których wiem że kocham, skojarzenie, zupełnie jakby miłość potrzebowała uzasadnienia, czasem nawet usprawiedliwienia.
Jak mogłabym kochać moje dzieci. Bez słowotoku, bez uzasadnienia, bez początku i końca tej miłości? Jak kochać część siebie, tak nierozerwalną ze mną, moje dzieło tak wspaniałe, że patrząc na nie czasem myślę w jaki sposób udało nam się stworzyć coś tak pięknego i doskonałego? Jak myśleć o nazywaniu tych uczuć?
Nie kocham moich dzieci. Nie umiem opisać tego co do nich czuję. Ale miłość to za mało powiedziane. Ja jestem po prostu ich mamą. A oni są moimi dziećmi. I nie ma takich słów........
2014/08/26
Matka demon sexu, jeaaaaaaa! Trzeba siebie kochać!!!!
Kapcie - targowisko, spodnie (mają napis na lewej nogawce "triathlon", ha!)- lumpeksik, skarpetki ze Smyka, w promocji były. 7 zeta za trzy pary.
Jestem HOBO. Czyli z angielska bezdomny, kloszard, włóczęga z wyboru.
Jest mi z tym dobrze i czuję się seksownie.
Zawartość mojej szafy? Szarości, błękity, turkusy. Ukochane, mnogie, pokalkowane wręcz bluzy i tuniki z dzianinki dresowej, kardigany, sprane t-shirty z nadrukami wszelkiej maści, legginsy. Kilka sukienek na lato. Czego nie znajdziecie? Falbanek, kolorów, deseni (oprócz pasków), dżinsów ( nie cierpię!!!), spódnic.
Dlaczego akurat o tym? Ponieważ usłyszałam dziś od dość bliskiej mi osoby, że jestem ZA STARA na bluzę z kapturem. Domyśliłam się, że powinnam w moim wieku, czyli 34 lat, ubierać się w nobliwą spódniczkę, bluzkę z żabotem oraz gustowne mokasynki w kolorze bezpiecznego beżu. Ewentualnie brązowy golfik i luźne dżinsy plus sportowe obuwie marki Kubota.
Otóż, Droga Osobo Krytykująca. Nie pasuje Ci mój styl? Ból futra Twego. Nigdy w życiu nie przywiązywałam wagi do tego w co jestem ubrana, taka moja wada wadliwa bardzo. Wrzucam na dupkę legginsy (a i dupkę i nogi mam ładne, nieskromnie dodam), do tego bluzka pod tytułem "byłam prana 120 razy i troszkę kolor mi zlazł" ( cholipka, przyznam się że w lumpeksie moim ukochanym poluję na takie vintage okazy. T-shirt z nadrukiem, wyciągnięty, sprany, nawet z dziureczką, przyprawia mnie o dreszcz podniecenia wręcz, dopasowany musi być, długości takiej akurat do pół pupy i dużym dekoltem coby kobiecości dodać i już galanteryjny orgazm na resztę dnia mam zafundowany, ha!), do tego szary kardigan albo jakaś bluza i jestem gotowa. Na wszystko. Kardiganów i bluz mam około 40 razem wziętych, więc nudy nie ma hehe. . Butów nie posiadam zbyt wielu, w większości trampki a na lato japonki, obcasów nie noszę ze względu na choróbsko nóżkowe. Buty muszę mieć wygodne i już. I tak mnie każdy krok boli, co będę sobie dokładać cierpień. W zimie Emu. Kurtka puchowa czarna. Tyle. Zawsze makijaż. Zawsze!!!
Droga Osobo Krytykująca. Nie jestem na nic za stara. W spodniach od dresu i koszulce dziurawce jestem sto razy bardziej pociągająca niż Ty w swoich stylizacjach od Zary i inszych internetowych hitów. (Swoją drogą z tą Zarą walidło już ludzie mają, nie?To szmaty są w cenach z kosmosu).
Bo ja kochana Osobo Krytykantko- Oceniantko siebie lubię. Ładną babę w lustrze widzę.Z wystającym brzuszkiem i celulitem, ale ładną dupką i cyckami. Widzę osobę jakieś 15 kilo cięższą od Ciebie, kochana Osobo Niezadowolona. Osobę widzę z mordą cieszącą się z głupot, nie mającą chęci na stylizacje rodem z "Avanti", ale mającą chęć na wszelkie głupotki z dzieciakami, Twoimi też zresztą:) Widzę w tym lustrze osobę kochającą kicz, trampki w czaszki, Eda Hardy'ego, oraz niezmiennie od lat Myszkę Minnie.
I teraz ze specjalną dedykacją dla Osoby wyżej wymienionej - Kij Ci w oko.
P.S. Zamieniwszy kapcie z powyższej fotki na crocsy w kolorze granatowym, udałam się dziś z dziećmi mymi na spacer leśny. Pozdrawiam wszystkich sąsiadów mojej mamy, których w tym stanie spotkałam. Mam nadzieję że rozweseliłam Wam dzień moim zajefajnym wyglądem:)))))
2014/08/24
przeprowadzka # 6
Erfurt (górnołuż. Jarobrod, pol. hist. Jarobród[1][2]) – miasto na prawach powiatu położone w centralnej części Niemiec, stolica kraju związkowego Turyngia. Liczy ponad 200 000 mieszkańców. Największe miasto kraju związkowego, siedzibaFederalnego Sądu Pracy (Bundesarbeitsgericht), dwóch wyższych uczelni (w tym założony w 1392 uniwersytet) oraz katolickiej diecezji erfurckiej. Duży ośrodek przemysłowy, handlowy i ogrodniczy (uprawa bobu), siedziba targów. Krajowy port lotniczy założony w 1956. Ośrodek telewizji dla dzieci (KI.KA).
Szósta przeprowadzka....od 2010 roku.
Specyfika naszej pracy, specyfika naszego życia, polega na ciągłym przemieszczaniu się. Zawsze jest lepiej, zawsze jest warto, zawsze niespodziewanie szybko, zawsze jestem zaskoczona. Zakodowane mam żeby nie przywiązywać się do miejsca, do ludzi, nie przyzwyczajać się do swojego życia, być w tymczasowości. Niełątwo teraz będzie mi opuścić moje senne miasteczko, miejsce gdzie założyłam kolejny dom, gdzie urodzil się mój synuś...Tak, będziemy mieli większe mieszkanie, w większym mieście i więcej pieniędzy. Ale znowu będę musiała zaczynać od nowa: od szorowania mieszkania i lokalizowania sklepów, poczty i banku, po zaczynanie nowych, tymczasowych przyjaźni. Kiedy kogoś poznaję w nowym miejscu, kiedy ten ktoś zaczyna być dla mnie ważny, a ja dla niego, czuję się jak oszustka. Wiem że kiedyś go zostawię. On o tym nie wie, snuje plany na przyszłe wakacje, na wspólne dorastanie dzieci, na wypad świąteczny, na sylwestra, a ja wiem że to się nie ziści. Bo wyjadę.
Tym razem chcę zostać na miejscu. Chcę żeby to był ostatni raz. trzymajcie kciuki!
Szósta przeprowadzka....od 2010 roku.
Specyfika naszej pracy, specyfika naszego życia, polega na ciągłym przemieszczaniu się. Zawsze jest lepiej, zawsze jest warto, zawsze niespodziewanie szybko, zawsze jestem zaskoczona. Zakodowane mam żeby nie przywiązywać się do miejsca, do ludzi, nie przyzwyczajać się do swojego życia, być w tymczasowości. Niełątwo teraz będzie mi opuścić moje senne miasteczko, miejsce gdzie założyłam kolejny dom, gdzie urodzil się mój synuś...Tak, będziemy mieli większe mieszkanie, w większym mieście i więcej pieniędzy. Ale znowu będę musiała zaczynać od nowa: od szorowania mieszkania i lokalizowania sklepów, poczty i banku, po zaczynanie nowych, tymczasowych przyjaźni. Kiedy kogoś poznaję w nowym miejscu, kiedy ten ktoś zaczyna być dla mnie ważny, a ja dla niego, czuję się jak oszustka. Wiem że kiedyś go zostawię. On o tym nie wie, snuje plany na przyszłe wakacje, na wspólne dorastanie dzieci, na wypad świąteczny, na sylwestra, a ja wiem że to się nie ziści. Bo wyjadę.
Tym razem chcę zostać na miejscu. Chcę żeby to był ostatni raz. trzymajcie kciuki!
2014/08/14
A opowiedz jak się rodzi w Niemczech?
Po 50 pytaniu dotyczącym narodzin mojego syna, "A jak się rodzi w Niemczech?", mam czasem ochotę na wredną odpowiedź, np. "No w Niemczech dzieci się rodzi uszami, nosem albo dupą wychodzą".
Normalnie się rodzi. Ja akurat po dwóch cesarkach planowych i mogę stwierdzić że sam poziom zabiegu jest identyczny. Zbawienne w Polsce było to, że przed operacją dostałam jakiegos głupiego jasia czy coś. W Niemczech tego nie ma, a swiadomość grzebania w twoich trzewiach jest troszkę niekomfortowa.
Jakie różnice? W Niemczech rodzi się z uśmiechem. I spokojem. Tydzień przed porodem meldujesz się w szpitalu, wypełniasz wszelkie dokumenty, omawiasz przebieg porodu, czy chcesz cycem karmić, czy chcesz PDA (znieczulenie), oglądasz sobie sale i idziesz do domu. A jak się akcja zaczyna to jedziesz z kartą ciąży i dowodem osobistym i hyc, niczym się nie martwisz, tylko se spokojnie rodzisz. Pamiętam moją cesarkę z Gabi, akcja ropoczęta, wody ciurkają a ja dokumenty podpisuję. Zanim to zrobiłam to już mi prawie główka wylazła. Ale biurokracja musi być.
Z Młodym stawiłam się w szpitalu, wszyscy z personelu czekali na korytarzu, KTG, koszulka, kładziemy się i wio.
Bezcenne?
Anestezjolog który mnie przytulił na dzień dobry.
Położna która mnie trzymała za rękę cały czas.
Ordynator który przytulił mi Mikołaja do policzka i miał w oczach radość z tego małego cudu.
Po szybkim oczyszczeniu,zważeniu i ocenie stanu Małego przynieśli go z powrotem na salę i wtedy wszyscy zaczęli mi gratulować.
Potem sala pooperacyjna- cały czas miałam info co się dzieje z moim maluszkiem, położna przybiegła powiedzieć że Tata i Gabi już Mikołaja poznali....
Powrót na salę i znowu gratulacje, dostałam Mikusia na ręce i zostawili nas samych na jakiś czas. W Polsce Gabusię urodziłam o 10,40 a na rękach trzymałam ją dopiero o 15:( bo jakiś konował wysłał ją pod tlen. Właściwie nie wiadomo kto, bo wszyscy lekarze się potem tego wyparli. A ja wiedziałam tylko że jest zdrowa. I jej pupę widziałam na sali operacyjnej.Niewiele....
Wracamy do DE. Było jak w domu. Dostałam wielką kawę(tak tak zaraz po operacji mnie zapytali na co mam ochotę!) i leki przeciwbólowe, było mi jak w raju:)
Jedzenie takie se ze wzgledu na moją cukrzycę tyłka nie urywało, ale menu ogolnie do wyboru z karty, bardzo smakowite, tak na oko:). Położne przemiłe, absolutnie żadnych komentarzy odnośnie moich decyzji ( kiedy w Polsce odmówiłam karmienia cycem to przysłali mi....psychiatrę!!!), dyskretne, atmosfera bardzo intymna (żadnego zaglądania w gacie podczas obchodu hehe), pokój jednoosobowy z łazienką, obok pokój do karmienia i przewijania z bujanym fotelem, małą lampką, przytulny. W Niemczech na porodówce nie chodzi się w piżamie, tylko po domowemu, a moje położne nawet kazały mi zrobić makijaż dla lepszego samopoczucia! Nie trzeba także nic zabierać, tylko swoje ciuszki i coś dla rozrywki, bo reszta jest na oddziale dostępna. Absolutnie wszystko, od ciuszków dla maluszka po wkładki laktacyjne i żel pod prysznic. Do dyspozycji na oddziale jest salonik z częscią stołówkową, skórzane kanapy, termosy z napojami, ciastka, zimne napoje, owoce.Lekarze przemili, dzieciaki przebadane w tę i we w tę i w końcu puścili nas do domku. Z siatami upominków:).
Cudownie się rodzi w Niemczech, naprawdę. Co nie zmienia faktu że w domu najlepiej więc wyszliśmy już na trzecią dobę....Aaaaaa i boli jak cholera, tak samo jak w Polsce. I tyle. Wystarczy?
Normalnie się rodzi. Ja akurat po dwóch cesarkach planowych i mogę stwierdzić że sam poziom zabiegu jest identyczny. Zbawienne w Polsce było to, że przed operacją dostałam jakiegos głupiego jasia czy coś. W Niemczech tego nie ma, a swiadomość grzebania w twoich trzewiach jest troszkę niekomfortowa.
Jakie różnice? W Niemczech rodzi się z uśmiechem. I spokojem. Tydzień przed porodem meldujesz się w szpitalu, wypełniasz wszelkie dokumenty, omawiasz przebieg porodu, czy chcesz cycem karmić, czy chcesz PDA (znieczulenie), oglądasz sobie sale i idziesz do domu. A jak się akcja zaczyna to jedziesz z kartą ciąży i dowodem osobistym i hyc, niczym się nie martwisz, tylko se spokojnie rodzisz. Pamiętam moją cesarkę z Gabi, akcja ropoczęta, wody ciurkają a ja dokumenty podpisuję. Zanim to zrobiłam to już mi prawie główka wylazła. Ale biurokracja musi być.
Z Młodym stawiłam się w szpitalu, wszyscy z personelu czekali na korytarzu, KTG, koszulka, kładziemy się i wio.
Bezcenne?
Anestezjolog który mnie przytulił na dzień dobry.
Położna która mnie trzymała za rękę cały czas.
Ordynator który przytulił mi Mikołaja do policzka i miał w oczach radość z tego małego cudu.
Po szybkim oczyszczeniu,zważeniu i ocenie stanu Małego przynieśli go z powrotem na salę i wtedy wszyscy zaczęli mi gratulować.
Potem sala pooperacyjna- cały czas miałam info co się dzieje z moim maluszkiem, położna przybiegła powiedzieć że Tata i Gabi już Mikołaja poznali....
Powrót na salę i znowu gratulacje, dostałam Mikusia na ręce i zostawili nas samych na jakiś czas. W Polsce Gabusię urodziłam o 10,40 a na rękach trzymałam ją dopiero o 15:( bo jakiś konował wysłał ją pod tlen. Właściwie nie wiadomo kto, bo wszyscy lekarze się potem tego wyparli. A ja wiedziałam tylko że jest zdrowa. I jej pupę widziałam na sali operacyjnej.Niewiele....
Wracamy do DE. Było jak w domu. Dostałam wielką kawę(tak tak zaraz po operacji mnie zapytali na co mam ochotę!) i leki przeciwbólowe, było mi jak w raju:)
Jedzenie takie se ze wzgledu na moją cukrzycę tyłka nie urywało, ale menu ogolnie do wyboru z karty, bardzo smakowite, tak na oko:). Położne przemiłe, absolutnie żadnych komentarzy odnośnie moich decyzji ( kiedy w Polsce odmówiłam karmienia cycem to przysłali mi....psychiatrę!!!), dyskretne, atmosfera bardzo intymna (żadnego zaglądania w gacie podczas obchodu hehe), pokój jednoosobowy z łazienką, obok pokój do karmienia i przewijania z bujanym fotelem, małą lampką, przytulny. W Niemczech na porodówce nie chodzi się w piżamie, tylko po domowemu, a moje położne nawet kazały mi zrobić makijaż dla lepszego samopoczucia! Nie trzeba także nic zabierać, tylko swoje ciuszki i coś dla rozrywki, bo reszta jest na oddziale dostępna. Absolutnie wszystko, od ciuszków dla maluszka po wkładki laktacyjne i żel pod prysznic. Do dyspozycji na oddziale jest salonik z częscią stołówkową, skórzane kanapy, termosy z napojami, ciastka, zimne napoje, owoce.Lekarze przemili, dzieciaki przebadane w tę i we w tę i w końcu puścili nas do domku. Z siatami upominków:).
Cudownie się rodzi w Niemczech, naprawdę. Co nie zmienia faktu że w domu najlepiej więc wyszliśmy już na trzecią dobę....Aaaaaa i boli jak cholera, tak samo jak w Polsce. I tyle. Wystarczy?
2014/08/12
Wpadłam w kompleksy. Widziałam blogerów doskonałych, eh...
Na obiad poszłam. Z matką i dzieciami. Dzieć młodszy łapczywym okiem patrzył na nasze talerze, ale niestety...mleko w dzioba dostał i na tym się skończyło. (Taka mała zemsta za kopanie mamusi w żoładek? Ależ skąd, co za podejrzenia!)
Knajpa chińska, szwedzki stół (a właściwie chinśkie podgrzewacze hehe), jedzenie bajkowo pyszne, od kurczaczka po kraby i jakieś dziwne owoce w cieście. Zasada szwedzko-stołowa: jesz ile zmieścisz, dla mnie raj!
Wchodzą ONI. Około trzydziestki.
Panna i Panicz w Ray-Banach (może nawet były oryginalne).Granatowych, "Avanti" u mamy w spadku po siostrze zostało, to się znam, że modne granaty.
Panicz rurki kobaltowe, koszulka oldschool, chustka na szyjce i wysoce męska torebeczka na szagę przez ramionko przewieszona. Na niedojedzonego wygląda. Panna dresowa suknia, conversy, chustka, niedojedzona jak byk.
Sięgają po talerze i zaczyna się komponowanie. Nie żadne kurczaki czy kaczki dla plebsu, o nie! Jakies owoce morza (z nazwy mi znane ale ze smaku nie, jakoś nie mam odwagi ich smakować), sushi of kors, kilka dziwnych owoców, sok z mango (prawdziwy!!!nie ścierwo kartonowe! idź precz! ) i do tego zajumane z talerzy elementy dekoracyjne - listek sałaty, ogórasek i jakieś łodyżki zielone. Układane na talerzu pieczołowicie, z wypiekami na twarzy. Niestety Pannie talerz się w między czasie ubrudził jakimś sosiwem, musiała więc sięgnąć po nowy i zacząć układać na nowo. Trwało to aż do monentu, kiedy jedzenie pozbawione ciepła z podgrzewacza przestało być z pewnością jadalne i w końcu....jest!
Kulminacja!
Oboje sięgają po ajfony i zaczyna się sesja foto-talerzowa. Na Instagrama zapewne, lub Facebunia.
A najlepsze po sesji....Ajfony schowane, najeść się trza. Jak dwie gazele biegną do stołu i nakładają: kurczaka, kaczkę, a ryżu kopkę, a wołowinkę plebejską, a chłopskie ziemniaki, a weź mi fuj te kalmary i te krewetki, to do zdjęć było, a daj mi zupy jakiejś.
Jakim cudem oni tacy niedożywieni z wyglądu? Te sesje tak kalorie spalają? Od dzis będę moje jedzenie też fotografować. Taka dieta. Taka sytuacja, no.
Knajpa chińska, szwedzki stół (a właściwie chinśkie podgrzewacze hehe), jedzenie bajkowo pyszne, od kurczaczka po kraby i jakieś dziwne owoce w cieście. Zasada szwedzko-stołowa: jesz ile zmieścisz, dla mnie raj!
Wchodzą ONI. Około trzydziestki.
Panna i Panicz w Ray-Banach (może nawet były oryginalne).Granatowych, "Avanti" u mamy w spadku po siostrze zostało, to się znam, że modne granaty.
Panicz rurki kobaltowe, koszulka oldschool, chustka na szyjce i wysoce męska torebeczka na szagę przez ramionko przewieszona. Na niedojedzonego wygląda. Panna dresowa suknia, conversy, chustka, niedojedzona jak byk.
Sięgają po talerze i zaczyna się komponowanie. Nie żadne kurczaki czy kaczki dla plebsu, o nie! Jakies owoce morza (z nazwy mi znane ale ze smaku nie, jakoś nie mam odwagi ich smakować), sushi of kors, kilka dziwnych owoców, sok z mango (prawdziwy!!!nie ścierwo kartonowe! idź precz! ) i do tego zajumane z talerzy elementy dekoracyjne - listek sałaty, ogórasek i jakieś łodyżki zielone. Układane na talerzu pieczołowicie, z wypiekami na twarzy. Niestety Pannie talerz się w między czasie ubrudził jakimś sosiwem, musiała więc sięgnąć po nowy i zacząć układać na nowo. Trwało to aż do monentu, kiedy jedzenie pozbawione ciepła z podgrzewacza przestało być z pewnością jadalne i w końcu....jest!
Kulminacja!
Oboje sięgają po ajfony i zaczyna się sesja foto-talerzowa. Na Instagrama zapewne, lub Facebunia.
A najlepsze po sesji....Ajfony schowane, najeść się trza. Jak dwie gazele biegną do stołu i nakładają: kurczaka, kaczkę, a ryżu kopkę, a wołowinkę plebejską, a chłopskie ziemniaki, a weź mi fuj te kalmary i te krewetki, to do zdjęć było, a daj mi zupy jakiejś.
Jakim cudem oni tacy niedożywieni z wyglądu? Te sesje tak kalorie spalają? Od dzis będę moje jedzenie też fotografować. Taka dieta. Taka sytuacja, no.
2014/08/05
Jak matka córce buty kupowała....Precz z CCC!!!!
Tata pojechał....I podoba mu się...Więc po tylu latach, rozumiejąc się bez słów, w powietrzu wisi przeprowadzka..... A na niepokoje najlepszy jest...shopping:) A więc mama i Gabi podrzuciły Robocika Babci i wybrały się do Leszna kupić córci sandałki. Kupowanie butów mojej córci jest dla mnie karą za grzechy (także te których jeszcze nie popełniłam), gdyż:
a) trzeba Gabę przekonać do przymierzania buciorów, co wiąże się z okrzykami typu "Nie cie butów cie flytki i piiiiić",
b) trzeba po fakcie przymierzania Gabę przekonać, żeby te przymierzane buty raczyła zdjąć,
c) trzeba Gabę przekonać, że po zdjęciu tych nowych trzeba założyć stare, mimo okrzyków typu " nie cie tych butów bo są bludne, Gabi załozy nowe buciiiikiiiii",
d) trzeba Gabę przekonać że bieganie po sklepie BEZ butów także nie jest najlepszym pomysłem,
e) trzeba się upewnić że te buty mają odpowiedni rozmiar, co jest moim wielkim problemem, bo zawsze wydają mi się albo za duże, albo za małe ( w związku z tym szafa pęka w szwach od za małych butów "do wydania":) oraz za dużych "na później"- choć śniegowce na przykład są Gabusi dobre teraz. A nosić nie chce. Mówi że za ciepło, hehe).
Po porcji frytek, lataniu zżerającym dwa zeta samolotem i zakupie kubka z Księżniczką Zosią, moje dziecko było gotowe.
Po odwiedzeniu kilku sklepów, spoceniu mego zacnego czoła podczas prób mierzenia sandałków, w końcu trafiamy do .......raju butowego.
Wielki sklep, a na froncie napis CCC....I do tego wyprzedaż do -70%. Spojrzałam z taką nadzieją, że aż banery ogłaszające SALE zafalowały od mego westchnienia ulgi....Tak, tu coś kupimy...Okazyjnie do tego.
Matka z córą wtargnęły do środka, bieg do butów dziecięcych i........BINGO! Trzy pary nasze! Sandałki, balerinki i do tego coś a'la crocsy. Trzy pieczenie na jednym ogniu, a właściwie pięć, bo matka fanka trampek od razu zagarnęła dwie pary.
Mierzymy córce pierwszą parę, urocze sandłaki w kolorze szarym, rozmiar 24. Niestety - za małe. Matka podśpiewując pod nosem pieśń zwycięską o tytule "Trzy paaaaryyyyy!!!!" leci do regału i ruchem gazelim z lekkością motyla (taka byłam szczęsliwa, o!), sięga po parę rozmiar 25. Po chwili negocjacji z córką (pt. "mamo a idzimy na luda"?), otwieram pudełko i....yyyyy....to nie te buty. Ok, ktoś coś pomylił. Ponownie zakładam Gabie stare trampki, coby na boso nie biegała, i znowu do regału i znowu cap buty....i cholera jasna znowu inne. Pot na czoło. Gaba się niecierpliwi co z tym lodem. I pić oczywiście już jej się chce...
Matka sokolim wzrokiem ogarnia regał i wpada w szał....
ŻADNA PARA BUTÓW NIE BYŁA UŁOŻONA PRAWIDŁOWO. Na CAŁYM regale. To wyglądało jakby któs opróżnił magazyn i powpychał te buty NA CAŁYM REGALE w takiej kolejności w jakiej mu wpadły w ręce. Znalezienie czegokolwiek było absolutnie niemożliwe, mimo moich usilnych starań, przy skrzeczącym już z nudów dwu i pół latku. Pani z obsługi poproszona o pomoc spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym " ja tu pracuję za karę, spierdalaj babo!!!", po czym skwitowała moją prośbę stwierdzeniem, że to klienci bajzel robią (a to świnie parchate, pewnie całą noc robili klienci bałagan, bo na taki syf trzeba czasu naprawdę!), no a z butów to jest do wyboru "to co widać na półce"....To była już kolejna taka sytuacja w tym sklepie. I ostatnia, więcej tam po prostu nie pójdę...
Mama powiedziała Gabusi że muszą wyjść i to szybko, bo mamusia ma nerwa i zaraz będzie głośna i niemiła.
I wyszłyśmy. W Deichmannie kupiłyśmy. Dwie pary, ze zniżką plus mama trampki. Deichmann nie ma takich świńskich klientów, tam nikt nie poprzestawiał....
a) trzeba Gabę przekonać do przymierzania buciorów, co wiąże się z okrzykami typu "Nie cie butów cie flytki i piiiiić",
b) trzeba po fakcie przymierzania Gabę przekonać, żeby te przymierzane buty raczyła zdjąć,
c) trzeba Gabę przekonać, że po zdjęciu tych nowych trzeba założyć stare, mimo okrzyków typu " nie cie tych butów bo są bludne, Gabi załozy nowe buciiiikiiiii",
d) trzeba Gabę przekonać że bieganie po sklepie BEZ butów także nie jest najlepszym pomysłem,
e) trzeba się upewnić że te buty mają odpowiedni rozmiar, co jest moim wielkim problemem, bo zawsze wydają mi się albo za duże, albo za małe ( w związku z tym szafa pęka w szwach od za małych butów "do wydania":) oraz za dużych "na później"- choć śniegowce na przykład są Gabusi dobre teraz. A nosić nie chce. Mówi że za ciepło, hehe).
Po porcji frytek, lataniu zżerającym dwa zeta samolotem i zakupie kubka z Księżniczką Zosią, moje dziecko było gotowe.
Po odwiedzeniu kilku sklepów, spoceniu mego zacnego czoła podczas prób mierzenia sandałków, w końcu trafiamy do .......raju butowego.
Wielki sklep, a na froncie napis CCC....I do tego wyprzedaż do -70%. Spojrzałam z taką nadzieją, że aż banery ogłaszające SALE zafalowały od mego westchnienia ulgi....Tak, tu coś kupimy...Okazyjnie do tego.
Matka z córą wtargnęły do środka, bieg do butów dziecięcych i........BINGO! Trzy pary nasze! Sandałki, balerinki i do tego coś a'la crocsy. Trzy pieczenie na jednym ogniu, a właściwie pięć, bo matka fanka trampek od razu zagarnęła dwie pary.
Mierzymy córce pierwszą parę, urocze sandłaki w kolorze szarym, rozmiar 24. Niestety - za małe. Matka podśpiewując pod nosem pieśń zwycięską o tytule "Trzy paaaaryyyyy!!!!" leci do regału i ruchem gazelim z lekkością motyla (taka byłam szczęsliwa, o!), sięga po parę rozmiar 25. Po chwili negocjacji z córką (pt. "mamo a idzimy na luda"?), otwieram pudełko i....yyyyy....to nie te buty. Ok, ktoś coś pomylił. Ponownie zakładam Gabie stare trampki, coby na boso nie biegała, i znowu do regału i znowu cap buty....i cholera jasna znowu inne. Pot na czoło. Gaba się niecierpliwi co z tym lodem. I pić oczywiście już jej się chce...
Matka sokolim wzrokiem ogarnia regał i wpada w szał....
ŻADNA PARA BUTÓW NIE BYŁA UŁOŻONA PRAWIDŁOWO. Na CAŁYM regale. To wyglądało jakby któs opróżnił magazyn i powpychał te buty NA CAŁYM REGALE w takiej kolejności w jakiej mu wpadły w ręce. Znalezienie czegokolwiek było absolutnie niemożliwe, mimo moich usilnych starań, przy skrzeczącym już z nudów dwu i pół latku. Pani z obsługi poproszona o pomoc spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym " ja tu pracuję za karę, spierdalaj babo!!!", po czym skwitowała moją prośbę stwierdzeniem, że to klienci bajzel robią (a to świnie parchate, pewnie całą noc robili klienci bałagan, bo na taki syf trzeba czasu naprawdę!), no a z butów to jest do wyboru "to co widać na półce"....To była już kolejna taka sytuacja w tym sklepie. I ostatnia, więcej tam po prostu nie pójdę...
Mama powiedziała Gabusi że muszą wyjść i to szybko, bo mamusia ma nerwa i zaraz będzie głośna i niemiła.
I wyszłyśmy. W Deichmannie kupiłyśmy. Dwie pary, ze zniżką plus mama trampki. Deichmann nie ma takich świńskich klientów, tam nikt nie poprzestawiał....
2014/08/01
Moja mama się zakochała!
Stary zwiał nam na Woodstock. Zezwoliłam na dwa dni. Pewnie sobie odpoczywa. Chyba ma wyrzuty sumienia, bo coś za często dzwoni. Plus smsy wysyła że mnie kocha. I coś mi kupił. Chyba że coś zbroił. No albo na serio mnie tak kocha, ja tam nie wiem...
Mowili że dwójka dzieci to nie pikuś, mówili. Niby młodszy pije, śpi, wydala, nic takiego co? Ale że o 6.30 domaga się patrzenia mamusi w oczy, to pikuś nie jest. Skubany ma 3,5 tygodnia a przysięgam że kiedy widzi że zamykam oczy i mam wielką nadzieję jeszcze chociaż chwilkę pospać, zaczyna syn mój beczeć jak koza. Na to starsza pocieszka Gabrielą nazwana krzyczy z sąsiedniego wyra " Mikołaaaaaaaaaj cichoooooo, Gabi śpiiiiii!!!!....Mama pić i chlebka!!!!". I dupa zimna i blada. Matki dupa.
Jestesmy na wakacjach u Babci, czyli Matki mojej .
Matka moja twierdziła że u niej odpocznę. Że mi pomoże. Eeeee. Mamusia moja się zakochała. Niezdatna do użytku jest... Powtarza że poznała mężczyznę swojego życia i zgadnijcie kogo ma na myśli? Ano, mojego syna. Robocik spędza większość dnia wtulony w swoją babunię, na dotyk matki reagując skrzekiem donośnym. Matki swojej czyli mnie. Na dotyk matki mojej, czyli babci reaguje przeciągnięciem, ziewnięciem, rozdziawieniem paszczy w celu zassania butli oraz sennym posapywaniem.
Gabusi i mi daje to cudowną możliwość nadrobienia tego co uwielbiamy obie, czyli wycieczkowania, włóczęgowania i shoppingu, wszystkie targi, lumpeksy i chińskie markety już obleciane (taaaak, młoda kocha kicz równie mocno jak matka! a cóż wspanialszego dla wiebiciela tandety od chińszczyzny???), w zamian jednak po powrocie muszę od mamy wysłuchać:
- jak to mój synuś mądrze patrzył,
- jak to "on się naprawdę dwa razy do mnie uśmiechnął!",
- że śpi jak Arystokrata, Arystoteles, aniołek,
- że jest taki piękny/przystojny/jak laleczka/jak macho
- że tę głowkę to tak mocno trzyma,
- że te oczy ma takie piękne po swojej mamusi ( bo ja naprawdę ładne oczka mam:)), a włoski silne, a palce długie, a kupki regularne, a skrzypi tak pięknie że hej!
- że go tak kocha babcia że ohohoho.
Moja mama. Która nie wyobrażała sobie mieć syna. A co dopiero mając już trzy piękne wnuczki, nie wyobrażała sobie że mogła by mieć wnuka. Jaktotakto wnuk? Chłopiec? Przepadła z kretesem.Jak przy żadnej ze swoich wnusi, mimo że uwielbia dziewczynki uwielbieniem wielkim.
Cudownie mi z tym. Moje dzieci nie mają dziadków, mają tylko jedną babcię, ale im tej babci zazdroszczę. Sama bym taką chciała mieć.
Fajną mam mamę, mówię Wam!!!!
Mowili że dwójka dzieci to nie pikuś, mówili. Niby młodszy pije, śpi, wydala, nic takiego co? Ale że o 6.30 domaga się patrzenia mamusi w oczy, to pikuś nie jest. Skubany ma 3,5 tygodnia a przysięgam że kiedy widzi że zamykam oczy i mam wielką nadzieję jeszcze chociaż chwilkę pospać, zaczyna syn mój beczeć jak koza. Na to starsza pocieszka Gabrielą nazwana krzyczy z sąsiedniego wyra " Mikołaaaaaaaaaj cichoooooo, Gabi śpiiiiii!!!!....Mama pić i chlebka!!!!". I dupa zimna i blada. Matki dupa.
Jestesmy na wakacjach u Babci, czyli Matki mojej .
Matka moja twierdziła że u niej odpocznę. Że mi pomoże. Eeeee. Mamusia moja się zakochała. Niezdatna do użytku jest... Powtarza że poznała mężczyznę swojego życia i zgadnijcie kogo ma na myśli? Ano, mojego syna. Robocik spędza większość dnia wtulony w swoją babunię, na dotyk matki reagując skrzekiem donośnym. Matki swojej czyli mnie. Na dotyk matki mojej, czyli babci reaguje przeciągnięciem, ziewnięciem, rozdziawieniem paszczy w celu zassania butli oraz sennym posapywaniem.
Gabusi i mi daje to cudowną możliwość nadrobienia tego co uwielbiamy obie, czyli wycieczkowania, włóczęgowania i shoppingu, wszystkie targi, lumpeksy i chińskie markety już obleciane (taaaak, młoda kocha kicz równie mocno jak matka! a cóż wspanialszego dla wiebiciela tandety od chińszczyzny???), w zamian jednak po powrocie muszę od mamy wysłuchać:
- jak to mój synuś mądrze patrzył,
- jak to "on się naprawdę dwa razy do mnie uśmiechnął!",
- że śpi jak Arystokrata, Arystoteles, aniołek,
- że jest taki piękny/przystojny/jak laleczka/jak macho
- że tę głowkę to tak mocno trzyma,
- że te oczy ma takie piękne po swojej mamusi ( bo ja naprawdę ładne oczka mam:)), a włoski silne, a palce długie, a kupki regularne, a skrzypi tak pięknie że hej!
- że go tak kocha babcia że ohohoho.
Moja mama. Która nie wyobrażała sobie mieć syna. A co dopiero mając już trzy piękne wnuczki, nie wyobrażała sobie że mogła by mieć wnuka. Jaktotakto wnuk? Chłopiec? Przepadła z kretesem.Jak przy żadnej ze swoich wnusi, mimo że uwielbia dziewczynki uwielbieniem wielkim.
Cudownie mi z tym. Moje dzieci nie mają dziadków, mają tylko jedną babcię, ale im tej babci zazdroszczę. Sama bym taką chciała mieć.
Fajną mam mamę, mówię Wam!!!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)