2015/02/11

Mniej mnie, oj mniej:)

To tak nie w moim stylu, że aż głowa boli.Ale oki, za jakiś czas ten tekst wykasuję, bo mnie Domowniczki.pl utłuką za taki temat:) (low ju tylko żartuję!).
Otóż tak. W wieku 35 lat po raz pierwszy stosuję dietę i chcę schudnąć.
Powody są cztery:
Pierwszy powód wisi w szafie. Przecudowna ramoneska w rozmiarze ciut za małym.
Drugi powód wisi w szafie. Cudny bezrękawnik kupiony w lumpie z nadzieją że schudnę.
Trzeci powód leży w piwnicy. Dwa olbrzymie worki ciuchów. W których nie chodzę, bo są o rozmiar za małe. Rozmiar! A przyciasnych nosić nie będę.
Czwarty powód leży w szafie. RTG moich bioder. I słowa ortopedy - im mniej kilogramów tym dłużej na własnych stawach.

Właściwie ważę tyle co w liceum. A liceum skończyłam hoho naście lat temu. Właściwie nie jest ze mną źle. Ale właściwie to ja stwierdziłam parę tygodni temu, że mogłoby być lepiej.

Bo z racji wieku drugi podbródek i bez tłuszczu zaczyna się zarysowywać.
Bo moje cycki z racji dwóch ciąż i dodatkowej warstwy tłuszczu jak widzą delikatne koronkowe staniczki, to rechoczą w głos i wołają " Chcemy do naszego namiotu". Taaa, wiecie o co chodzi.
Bo moje ramiona wyglądają jakby należały do ruskiej pływaczki.
A mój brzuch po 7 miesiącach od urodzenia Masy nadal myśli że ma w sobie dziecko!!!!

Tak więc matka planowała odchudzanie od dawna. Z tabliczką czekolady w łapie i ciepłą bułeczką z masełkiem. Od jutra planowała. I od jutra.

Aż któregoś dnia sama się na siebie wkurwiłam i rzekłam: " Basta tuczniku! - od jutra zaczynasz"!!!

A więc po pierwsze - placebo. W moim przypadku to napój "oczyszczający". Dajesz ciepłą wodę, jakieś 1,5 litra. Do tego sok z 2 cytryn, łyżka miodu i dwie łyżeczki pieprzu albo solidnie chili (tyle żeby się nie zadławić i żołądek się nie zjarał po drodze). Podobno oczyszcza, daje uczucie sytości i inne blabla. Nie wiem ile w tym prawdy, na pewno jest fajne w smaku (serio!), przyspiesza przemianę materii (serio!) i dobrze działa na cerę. Placebo musi być.

Po drugie - do każdej kawki szczypta cynamonu, kardamonu, albo....przyprawy do ciasteczek korzennych. Herbata imbirowa. Chili i pieprz. Przyspieszacze spalania tłuszczyku.

Po trzecie - nie liczę kalorii. Obiady gotuję fit - dziś były pulpety z rukolą, pyrki i marchewka z groszkiem. Rodzina jadła z sosem, ja bez. Oni na full, ja w połowie talerza. Na kolację była bułka z masłem, rukolą, kawał ogórka i dwie papryki. Przeżarta nie byłam. Ale jakoś super głodna też nie. Śniadań nie jadam niestety. Mleko 1,5 % tłuszczu do kawy plus słodzik. Polecam też risotto ze szpinakiem. Nawet mogę się poświęcić i podać przepisy co i jak.

Po czwarte - żadnych sztuczności. Jak fit to fit. Żadnych dań z tytki (po poznańsku to jest - z torebki ). Dupka maleje to i o zdrówko można zadbać.

Po piąte - ruszam się. Wiem że modna jest Chodakowska i Mel B. (czy Mel C.??), ale z żadną nie miałam do czynienia. Nie jest to moja bajka, nie podoba mi się umięsnione ciało kobiece. Podoba mi się to co z moim ciałem robi mój kochany callanetics. Wysmukla, rozciąga, odpręża. Kiedy byłam piękna, młoda i bezdzietna, chadzałam na aerobiki, siłownie i tym podobne. Aż kiedyś z braku laku trafiłam na callanetics. Ćwiczenia wydawały mi się proste. Do czasu kiedy zaczęłam je wykonywać... Ałć. Po paru miesiącach byłam jak kot. Każdy mięsień był maksymalnie rozciągnięty, ciało smukłe a szpagat robił się sam. Spróbujcie - w miarę dobry program jest tu https://www.youtube.com/watch?v=3akepGSMWsQ. Piszę w miarę bo tej Frau Marioli nie trawię do końca.  Za to niektóre ćwiczenia można wykonywać w kuchni robiąc obiad, nawet. Dwie ważne wskazówki - dobre rozgrzanie szyi (!!!!) i jak uczyła nas instruktorka - włączyć piosenki które się zna i podśpiewywać przy ćwiczeniach. Nucenie zapobiega wstrzymywaniu oddechu, a co za tym idzie napinaniu mięsni. Się nie napinamy.Bo będą boleć inne mięsnie niż powinny! Się rozciągamy. Cudowne uczucie.Baj de łej - filmik ściągnęłam (wiem że nielegalne huehue) na dysk, pendrajwa w tivi i lepiej widzę te baby niż w komputerze:) Ja ćwiczę codziennie, ale na początek polecam mniej, bo zakwasy są jak cholera.

Po szóste - się cieszę jak norka. Nie wkurzam się już na siebie że znowu zjadłam czekoladę, że mi brzuch wyłazi z dżinsów, że kolejny dzień odłożyłam dietę. Cieszę się że jest luźniej, że już kładę głowę na kolanach bez bólu i girę na kuchenne blaty zarzucam, jak kotlecik na patelnię (sorki, poeta we mnie się obudził).
Widzę siebie w lecie w krótkich portkach, oglądam ciuszki na allegro i myślę co sobie sprawię w nagrodę. Babska próżność. No a jak mi się podbródek obślinia na widok ciastek albo czekolady wieczorem ( bo ja słodycze tylko wieczorem), to se myślę, że cały dzień się pójdzie...na marne, jak się teraz nawcinam. No i zjadam to znienawidzone jabłko. Cudów nie ma, co nie?

To kto ze mną, kto kto ktooooo?

6 komentarzy:

  1. ..no to zaczynam jak tak zachęcasz- skoro się samo ćwiczy- coś dla mnie:))) Cudny post- bardzo przydatny powiem nawet:)) suuper :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To i ja się przyłącze.
    Zaczynam już pierdylionowy raz. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też, ja też. Raz pierdylionowy pierwszy ;)

    OdpowiedzUsuń