2015/02/21

Bo ja to jestem taka staromodna. Ja wręcz niemodna jestem. Ja zacofana jestem, czasem mi się zdaje. Bo ja o seksie to jakoś nie za bardzo. To znaczy rozmawiać.

Bo ja wiem, że teraz jak się Greja naoglądały to wyuzdanie wszechobecne, trzeba być otwartym, wibratorem się pochwalić, kulkami analnymi a najlepiej sesję ero-foto z chłopem machnąć i na fejsa wrzucić. No wiem. Napisać trzeba mimochodem że najlepiej się popieprzyć w łazience, a już bzykanko jak dzieci weg do babci się wywali, to musowo  trza subtelnie zaanonsować ale...

Jakoś tak, ja retro jestem.

Tak, patrząc na moją rodzinę, w składzie 2 + 2 , można śmiało przypuszczać, że ja przynajmniej dwa razy w życiu seksa uprawiałam. Skądś się te dzieci wzięły. Może nawet było tego seksolenia więcej. Może nawet nie tylko z mężem. A może i bez ślubu, a może nawet bez miłości?

A może ja, rozmawiając z koleżankami, wcale nie chcę wiedzieć jakiego ptaka ma ich ukochany, a że ona pigułki, a on stosunek przerywany, a ona po pleckach, a on palec w dupę lubi.

Dla mnie to niesmaczne jest. Dla mnie życie seksualne to bardzo prywatna sprawa. Nie chcę wiedzieć i już.




Po jakiemu, po polskiemu czy po niemieckiemu moje dzieci będą mówić?

Ona siedzi w domu. Nie pracuje i zamiaru pracować nie ma. Jej wystarcza to co mąż do domu przyniesie, ona dzieci ma, ambicji już troszkę mniej. Ona jest w Niemczech od dwóch lat i absolutnie nic nie umie powiedzieć po niemiecku. Ale ona się uczy. W telewizji Cyfrowy Polsat. W koszu polskie gazety. Na półkach polskie książki. Ona ma tylko jeden mały problem - jej dzieci chodzą do niemieckiej szkoły. I uczą się języka. Niemieckiego.
Za to ta druga, to ona praktycznie już Niemka jest. Już dwa lata tu jest, szmat czasu według niej. Auto ma na niemieckich blachach. Niemieckie podatki płaci. W niemieckiej firmie pracuje i żre niemieckie jedzenie. Po niemiecku też nie umie, ale się stara. Bo wstydzi się mówić po polsku w niemieckim kraju. Więc kaleczy ten język niemiecki jak tylko się da. A jak będzie miała dzieci, to nauczy je mówić "Papa" zamiast "Tata". Bo praktycznie rzecz biorąc, to te dzieci( in spe) już będą Niemcami.

Praktycznie rzecz biorąc, to moje dzieci są najbardziej niemieckie z tych wszystkich znajomych dzieciaków. Gaba uczyła się tu chodzić, uczyła się tu samodzielnie jeść i uczyła się tu mówić. W Polsce się tylko urodziła.

Masa nawet się już w Polsce nie urodził. On ma geburtsurkunde zamiast aktu urodzenia.

Ale do licha ciężkiego - będą mówić po polsku!!!

Jesteśmy Polakami. Niemcy zaskakują nas pytaniami - dlaczego uczymy Gabę mówić po polsku? Dlaczego w domu nie rozmawiamy po niemiecku? Dlaczego tak sobie utrudniamy życie?

Bo. Jesteśmy. Polakami.

Nie, nie jestem dumna z mojego kraju. Tak, czasem wstydzę się przyznać skąd jestem. Tak, widzę co tam się dzieje i tak, dokonałam słusznego wyboru.

Ale nie, nie będę udawać Niemki.

Moja córka mając trzy lata, mówi językiem polsko - niemieckim. Kiedy mówi do mnie po niemiecku, powtarzam to co powiedziała po polsku. Ona idzie "zum Arzt" a ja mówię że tak, idzie do lekarza. Będę walczyć zawsze, żeby w naszym domu panował język polski, nie kaleczony niemieckimi zwrotami. Tak, to jest i będzie bardzo ciężkie. Tak, słowa czasem się w językach "wymieniają". Taka na przykład ubijaczka / trzepaczka do piany z białek, czy inszych ubijalnych rzeczy. Schneebesen. Cholerna schneebesen tak mi wlazła do łba że aż wstyd. I mówię siostrze, też w De mieszkającej że "musisz te białka schneebesen wymieszać dobrze" i wstyd mi i głupio mi jak siebie sama słyszę. A drę papę jak córka mi mówi że "lala musi już nach hause". I gadam że idę do "DeeeeeeEm" anie do "DM" i zamiast "okej" mówię "ołkie".

I wiem, że kiedyś moje dziecko w ramach buntu, zacznie mi odpowiadać po niemiecku.
Wiem, że moje dzieci nie będą umiały ani czytać, ani pisać po polsku. Nie oszukujmy się, poznają tylko podstawy.
Ale wiem, że nauczę je płynnie mówić po polsku. I po niemiecku. I po angielsku. Będą trzyjęzyczne, jak ich rodzice.

Ale co najważniejsze - kiedy pojadą do babć do Polski, nie pęknie mi serce, że wnuki z babcią nie będą umiały porozmawiać. A znam takie sytuacje, niestety.

A! No i jeszcze na końcu, ale równie ważne. Psy mamy polskojęzyczne. Więc jeśli dzieciaki chcą w nich nadal mieć przyjaciół, to muszą do psiaków mówić tylko po polsku. Bo moje psy, moi mili, to rozumieją wszystko.
Ale po polsku.


2015/02/11

Mniej mnie, oj mniej:)

To tak nie w moim stylu, że aż głowa boli.Ale oki, za jakiś czas ten tekst wykasuję, bo mnie Domowniczki.pl utłuką za taki temat:) (low ju tylko żartuję!).
Otóż tak. W wieku 35 lat po raz pierwszy stosuję dietę i chcę schudnąć.
Powody są cztery:
Pierwszy powód wisi w szafie. Przecudowna ramoneska w rozmiarze ciut za małym.
Drugi powód wisi w szafie. Cudny bezrękawnik kupiony w lumpie z nadzieją że schudnę.
Trzeci powód leży w piwnicy. Dwa olbrzymie worki ciuchów. W których nie chodzę, bo są o rozmiar za małe. Rozmiar! A przyciasnych nosić nie będę.
Czwarty powód leży w szafie. RTG moich bioder. I słowa ortopedy - im mniej kilogramów tym dłużej na własnych stawach.

Właściwie ważę tyle co w liceum. A liceum skończyłam hoho naście lat temu. Właściwie nie jest ze mną źle. Ale właściwie to ja stwierdziłam parę tygodni temu, że mogłoby być lepiej.

Bo z racji wieku drugi podbródek i bez tłuszczu zaczyna się zarysowywać.
Bo moje cycki z racji dwóch ciąż i dodatkowej warstwy tłuszczu jak widzą delikatne koronkowe staniczki, to rechoczą w głos i wołają " Chcemy do naszego namiotu". Taaa, wiecie o co chodzi.
Bo moje ramiona wyglądają jakby należały do ruskiej pływaczki.
A mój brzuch po 7 miesiącach od urodzenia Masy nadal myśli że ma w sobie dziecko!!!!

Tak więc matka planowała odchudzanie od dawna. Z tabliczką czekolady w łapie i ciepłą bułeczką z masełkiem. Od jutra planowała. I od jutra.

Aż któregoś dnia sama się na siebie wkurwiłam i rzekłam: " Basta tuczniku! - od jutra zaczynasz"!!!

A więc po pierwsze - placebo. W moim przypadku to napój "oczyszczający". Dajesz ciepłą wodę, jakieś 1,5 litra. Do tego sok z 2 cytryn, łyżka miodu i dwie łyżeczki pieprzu albo solidnie chili (tyle żeby się nie zadławić i żołądek się nie zjarał po drodze). Podobno oczyszcza, daje uczucie sytości i inne blabla. Nie wiem ile w tym prawdy, na pewno jest fajne w smaku (serio!), przyspiesza przemianę materii (serio!) i dobrze działa na cerę. Placebo musi być.

Po drugie - do każdej kawki szczypta cynamonu, kardamonu, albo....przyprawy do ciasteczek korzennych. Herbata imbirowa. Chili i pieprz. Przyspieszacze spalania tłuszczyku.

Po trzecie - nie liczę kalorii. Obiady gotuję fit - dziś były pulpety z rukolą, pyrki i marchewka z groszkiem. Rodzina jadła z sosem, ja bez. Oni na full, ja w połowie talerza. Na kolację była bułka z masłem, rukolą, kawał ogórka i dwie papryki. Przeżarta nie byłam. Ale jakoś super głodna też nie. Śniadań nie jadam niestety. Mleko 1,5 % tłuszczu do kawy plus słodzik. Polecam też risotto ze szpinakiem. Nawet mogę się poświęcić i podać przepisy co i jak.

Po czwarte - żadnych sztuczności. Jak fit to fit. Żadnych dań z tytki (po poznańsku to jest - z torebki ). Dupka maleje to i o zdrówko można zadbać.

Po piąte - ruszam się. Wiem że modna jest Chodakowska i Mel B. (czy Mel C.??), ale z żadną nie miałam do czynienia. Nie jest to moja bajka, nie podoba mi się umięsnione ciało kobiece. Podoba mi się to co z moim ciałem robi mój kochany callanetics. Wysmukla, rozciąga, odpręża. Kiedy byłam piękna, młoda i bezdzietna, chadzałam na aerobiki, siłownie i tym podobne. Aż kiedyś z braku laku trafiłam na callanetics. Ćwiczenia wydawały mi się proste. Do czasu kiedy zaczęłam je wykonywać... Ałć. Po paru miesiącach byłam jak kot. Każdy mięsień był maksymalnie rozciągnięty, ciało smukłe a szpagat robił się sam. Spróbujcie - w miarę dobry program jest tu https://www.youtube.com/watch?v=3akepGSMWsQ. Piszę w miarę bo tej Frau Marioli nie trawię do końca.  Za to niektóre ćwiczenia można wykonywać w kuchni robiąc obiad, nawet. Dwie ważne wskazówki - dobre rozgrzanie szyi (!!!!) i jak uczyła nas instruktorka - włączyć piosenki które się zna i podśpiewywać przy ćwiczeniach. Nucenie zapobiega wstrzymywaniu oddechu, a co za tym idzie napinaniu mięsni. Się nie napinamy.Bo będą boleć inne mięsnie niż powinny! Się rozciągamy. Cudowne uczucie.Baj de łej - filmik ściągnęłam (wiem że nielegalne huehue) na dysk, pendrajwa w tivi i lepiej widzę te baby niż w komputerze:) Ja ćwiczę codziennie, ale na początek polecam mniej, bo zakwasy są jak cholera.

Po szóste - się cieszę jak norka. Nie wkurzam się już na siebie że znowu zjadłam czekoladę, że mi brzuch wyłazi z dżinsów, że kolejny dzień odłożyłam dietę. Cieszę się że jest luźniej, że już kładę głowę na kolanach bez bólu i girę na kuchenne blaty zarzucam, jak kotlecik na patelnię (sorki, poeta we mnie się obudził).
Widzę siebie w lecie w krótkich portkach, oglądam ciuszki na allegro i myślę co sobie sprawię w nagrodę. Babska próżność. No a jak mi się podbródek obślinia na widok ciastek albo czekolady wieczorem ( bo ja słodycze tylko wieczorem), to se myślę, że cały dzień się pójdzie...na marne, jak się teraz nawcinam. No i zjadam to znienawidzone jabłko. Cudów nie ma, co nie?

To kto ze mną, kto kto ktooooo?

2015/02/09

Śmieję się sama z siebie?

Piżama z Batmanem, wiaderko kwaszonej kapusty i kolejny odcinek Scooby-Doo. Tak wyglądał dzisiejszy wieczór pewnej dojrzałej już damy. Czyli mój. Dzieciaki śpią, mąż zastygł przed laptopem i pracuje, a ja sobie siedzę. I śmieję się w głos. I śmieję się w nos. Swój własny.
Bo najcenniejsze co można sobie podarować, to umiejętność pośmiania się z samego siebie.

Kiedyś chciałam być idealna. Kiedyś dążyłam do perfekcyjności. Każde potknięcie na tej drodze, jakże z góry skazanej na niepowodzenie, doprowadzało mnie do rozpaczy. Przywilej wieku. Mając lat dwadzieścia, myślisz że za dziesięc lat będziesz o wiele lepsza. Dopiero mając trzydziestkę z hakiem widzisz, że dziesięć lat to o wiele za mało na takie metamorfozy.

Kiedyś wiedziałam wszystko najlepiej. Byłam najmądrzejsza, pewna siebie. Na każde słowo krytyki reagowałam złością, agresją i wewnętrzym buntem. Jak to? Ja? Mnie krytykować? Mnie poprawiać? Przecież jestem taka mądra, dojrzała. Mając lat 35 jestem przekonana że wiele mądrości jeszcze przede mną. Ale polubiłam świadomość, że mogę się jeszcze czegoś nauczyć, że mogę jeszcze czegoś doświadczyć i dać się do czegoś przekonać. Otworzyłam się na nowe i spokorniałam.

Mając lat dwadzieścia, robiłam to co musiałam robić. Co wydawało mi się stosowne i potrzebne. Byłam taka, jaka powinnam być w swoich oczach. Mając kilkanaście więcej, robię to co chcę. Co lubię. A jeśli coś muszę, to po prostu ...muszę. Jedno czego wcale nie muszę, to bycie poważną.

Mając lat dwadzieścia, nie wiedziałam, że w ciagu 4 następnych moje życie obróci się w szereg tragedii. Paradoksalnie - to nauczyło mnie radości. Ból w sercu łagodnieje, a wtedy apetyt na życie rośnie. Nie wracam do tego co było zbyt często, bo tego nie zmienię. Staram się za to cieszyć każdą chwilą bo wiem że może ich nie być zbyt wiele.

Pogodziłam się z tym, że jestem jaka jestem. Śmieję się z siebie w głos i opowiadam o tym innym. Robię czasem takie głupoty, że sama w to nie wierzę. Reakcje? Najlepiej podsumowuje to mój mąż " Oj, bo ty jesteś taki osioł!!!". No jestem. Jestem niezgraba, jestem choleryczka, najpierw mówię potem myślę. O moich wadach mogę książkę napisać. Jestem wymagająca wobec innych, bo nie muszę wszystkim pobłażać. Potrafię skończyć znajomość jednym zdaniem, jeśli nie wnosi w moje życie nic dobrego i potrafię rzucić wszystko kiedy ktoś kogo lubię potrzebuje mojej pomocy. Jestem wierna jak pies ludziom, którym na mnie zależy.Bardzo złośliwa wobec głupich i tych których nie lubię. Jestem introwertyczką z napadami ekstrawertyczności.

Wiem kim jestem. I dlatego często się z siebie śmieję. I pozwalam na to innym. Śmieję się wtedy też z nich i uwielbiam kiedy odbijają piłeczkę. Wpleść poczucie humoru w drobne złośliwostki, to dla mnie mistrzostwo.Złośliwość jest domeną ludzi inteligentnych podobno. Ważne też, by mówić otwarcie co nas drażni, nie godzić się z bzdurami, ale z nimi nie walczyć.  Wyluzować, bawić się, prztykać w nos, kiedy dookoła głupota goni absurd i zapyziałość. To trudne, ale możliwe. Tak samo jak umiejętność przyznania się do błędu. Tylko kilka osób w moim otoczeniu opanowało tę sztukę.

I śmiać się, śmiać jak dziecko, zarówno kiedy pada śnieg, jak i kiedy ktoś wytrąca nas z równowagi. Bawić się chwilą. Kulać złe emocje jak dzieciak piłeczkę, aż w środku zabrzęczy dzwoneczek i da nowy powód do śmiechu.

Tak więc siedzę sobie teraz, piszę i chichoczę pod nosem. Śmieję się z siebie i z pewnych sytuacji dzisiejszych na FP. Śmieję się z niektórych komentarzy na Gabigadziorze i równie mocno z tego co dziś nawywijałam w domu. Bo tak naprawdę, to ja się ciagle smieję. To chyba zły objaw co?:)

Jedno wiem - życie jest cholernie przyjemne. Mimo problemów, zmęczenia, chorób. Tak diabelnie miło sobie żyć. Bo życie może być zabawne jeśli nie kopie nas za bardzo po dupie. Ale jeśli jest zwyczajnie, to tylko od nas zależy czy będziemy uważani za zadufanych w sobie ponuraków, czy za pewne swojej wartości wesołe.....no.... osiołki. Ja wybieram osiołka. Mi wystarczy.

2015/02/07

love vs. lajk. Lubmy ich!!!

Mój ojciec kiedyś powiedział piękne zdanie do mojej mamy " Bo kochać się to za mało. Trzeba się jeszcze lubić".
Kocham tego drania z którym jestem od 10 lat. I uwielbiam go lubić.
Banały na temat miłości zna każdy.
A lubienie?
Lubię jak jest w domu. Tak po prostu. Siedzi przy komputerze, coś czyta, rozmawia z dziećmi. Albo nic nie robi. I jak łazi za mną i trajkocze jak katarynka i wymaga odpowiedzi całymi zdaniami. A ja zbyt gadatliwa nie jestem. Lubię być sama. Ale kiedy zamykam się w pokoju, na moją codzienną chwilkę samotności, to po pewnym czasie z niepokojem patrzę na drzwi i zastanawiam się, dlaczego on jeszcze nie przyszedł mi poprzeszkadzać?
A jak go nie ma w domu, to lubię jak dzwoni. I jak z pracy nie zadzwoni, to jest chryja. A dzwoni od tylu lat tylko po to, żeby zamienić dwa zdanka, a co tam, a jak tam? Rozmowa trwa może dwie minutki, ale jest.
I lubię jego poczucie humoru, tak absurdalne, tak głupkowate czasem i czarne, że trzeba się roześmiać. I śmiać się z nim lubię.
I czas spędzać, szwendać się nad rzeką, po lesie, nie usiedzieć w domu z nim lubię, wycieczkować, zakupować, wędrować całymi dnami. Tyle jest do zobaczenia codziennie.
I lubię to że po każdej kłotni nie wytrzymuje, bo wie, że ja nie umiem przepraszać i przyznawać się do błędów. Więc robi to, co umie najlepiej - rozśmiesza mnie. I znów świeci słońce.
I jak wraca do domu lubię. Jak czekam na niego, opowiadam mu jak minął dzień, on relacjonuje swój, a to są takie płytkie, takie banalne rozmowy. Od tylu lat takie codziennie wyczekane.
I lubię to jak kocha nasze psy, i jak wydurnia się z dziećmi i ma za dobre serce.
I po każdym obiedzie mówi że było pyszne.
I jak mówi do dzieciaków " Chodźcie, powkurzamy mamę":)
I jak patrzy na mnie lubię i nie umie obok przejść bez dotknięcia.
I tulenie.
Bo miłość jest głęboko w oczywistosci.
A lubienie jest codziennie.
Ależ ja go lubię!


2015/02/03

Moje dzieci są idealne!

Se idziesz ulicą. Spotykasz znajomą, albo i nieznajomą, co to z bejbikiem w wózku pomyka. Zaglądasz do tego wózia i co robisz? Krzyczysz na całą epę: " O ja cię sunę, o matko jedyna, o jakie to bejbi piękne, ty mnie trzymaj, ty mnie podtrzymuj, jakie cudowne, a ta papusia, a te rączusie, a te gireczki, nie dam rady, no jakie słodkie".
Sęk w tym, że bejbi jak bejbi. Łypie z tego wehikułu na ciebie jak na głupka. Drze się baba mu nad głową, cmoka, ciamka, ślina spływa jej po brodzie, czego ona chce?
Idziesz se do koleżanki. Jej córka przynosi ci z dumą obrazek, co go to nabazgrała w psiećkolu. W głowę zachodzisz, łotefak to ma być. Aaaa domek, mama, tata i pies. Przykładowo. To ty w ryk: " Jeju jak ty pięknie malujesz, a naprawdę sama to narysowałaś? No po kim ty masz taki talent" - Tu następuje pytanie skierowane do mamusi: " Ty nic z tym nie robisz? Ty rozwijaj to dziecko, kółko plastycznoręcznotalentowezetpete jej fundnij". I nadal za cholerę tego psa na tym bazgraku nie dostrzegasz.

Ale niech by ktoś spróbował koło Gaby przejsć i nie fundnąć jej uśmiechu. Niech by ktoś nie powiedział, że dzieci mam taaaaakie słodkie, a mądre jakieadomamypodobneawłoskimająnajnaj. Zagryzę. Znielubię od razu. MOIMI dziećmi się nie zachwycać? Zbrodnia, barbarzyństwo, kara zobojętnienia do odwołania!!! Przecież one są idealne!

Każda mama ma idealne dzieci. Dlatego nad każdym wózkiem pieję z zachwytu. Dlatego moja lodówka to wystawa prac bohomazowych wszystkich znajomych dzieciaków.

A tak poza tym, ja naprawdę uwielbiam dzieci.