2014/11/18

Ludzie z czarnymi oczami.

Jakiś czas temu, przy okazji spotkania ze znajomym psychiatrą i rozmowy na temat satanistyczności biednej Hello Kitty, pojawił się temat egzorcyzmów. Psychiatra ów opowiadał mi o przypadkach z dawnych czasów, kiedy to wiele chorób psychicznych określano mianem opętania. Nie umiano bowiem postawić diagnozy. W zamian uraczyłam go opowieścią o pewnym złym domu, w którym miałam nieprzyjemność 4 miesiące mieszkać. I wtedy...zamyślił się. I zaczął opowieść. Przytoczę tak jak zapamiętałam, cudzysłów więc niepotrzebny.
Opowieść psychiatry:
A wie pani, że to tak nie jest do końca. Ja mam na oddziale takich ludzi co ich nie można zdiagnozować. I pewnie kiedyś się dowiemy, na co chorowali. Ale tak, nie ukrywam, że czasem delikatnie sugeruję wizytę u księdza. Mam nawet znajomego, którego polecam. Czy pomaga? Nie wiem. Jestem lekarzem, nie chcę wiedzieć, nie powinieniem. Ale wie pani, najgorsi są ci, co do mnie przychodzą, mówią że potrzebują pomocy i wydają się zupełnie normalni. I nagle zaczynają opowiadać o swoich myślach, żądzach, snach. Wiedzą że to jest złe i dlatego przychodzą. Boją się sami siebie. A ja nie mogę zdiagnozować, nie mogę pomóc, bo oni nie są chorzy. Są logiczni, w pełni władz umysłowych, nie wcielają tego co mówią w życie, nawet nie mają takiego zamiaru. Oni tylko tak...myślą. I wie pani ja nieraz spać nie mogę. Oni mają takie czarne oczy, że ja chcę żeby oni wyszli, a kiedy wyjdą to patrzę czy na pewno wsiedli do samochodu i odjechali. I ja ich widzę - na zakupach, w urzędach, na spacerach z rodzinami i mnie pot oblewa. Bo ja pamiętam co mi opowiadali.

Byłam przerażona. 
Mój ojciec na studiach brał udział w ćwiczeniach w więzieniu. Miał przeprowadzić dwie krótkie rozmowy z dwoma osadzonymi. Na każdy, byle banalny temat. Jednym z rozmówców taty był wytatuowany bezzębny gbur, drugim młody blond chłopaczek, z miłym uśmiechem i wysokim poziomem inteligencji. Później ojca zapytano o wrażenia i powiedziano za co ci panowie mają wyroki. Cóż, gbur tylko pochuliganił. Co blondynek zrobił swojej matce, nie chcecie wiedzieć. Za to mój tata zawsze mówił że pamięta jego oczy....

A teraz do sedna. Jeśli na FB pojawiają się strony o seksownych płodach, oburzam się. 

Jeśli zaś pojawiają się strony o zamordowanych w Polsce, udostępniające zdjęcia zwłok na miejscu zbrodni, oblewa mnie zimny pot. Nie jestem taka pewna, czy takie strony zakłada ktoś kto chce zrobić głupi żart, pograć na ludzkich emocjach, jakiś smarkacz z liceum, czy...jest to może ktoś z czarnookich, kto drąży swoje myśli, przestaje nad nimi panować, przekształcają się one w fantazje....A co gorsze - podnieca to w jakiś niezdrowy sposób kolejnych ludzi, którzy dodają tę stronę do ulubionych, żeby...No własnie, po co? Żeby popatrzeć na zwłoki? Poczytać o tym jak się zabija ludzi? 

Zaczynam się bać. To są albo chorzy ludzie, albo czarnoocy.
Walczmy z tym.

2014/11/17

Jak psa.

TINA
Mój prezent z okazji pojscia do pierwszej klasy. Kundel zaadoptowany ze wsi. Miał być jej dzidziuś, ale ojciec się ulitował i zabrał ją, bo chcieli ją ukatrupić za zagryzanie kur. Miała oczy tak wyłupiaste, że z profilu wyglądały jak szklane kulki. Najwierniejsza towarzyszka. Nie pozwalała nikomu się do mnie zbliżyć. Złodziejka masła i słodyczy. Wyłysiała kiedy byłam na koloniach. Po kilkunastu latach dostała raka piersi. Po operacji kiedy mnie zobaczyła, nadpsim wysiłkiem doczołgała się do mnie. Umiała robić "tramwaj" czyli pełzać po dywanie. Nigdy nie chodziła na smyczy. Kochała świnki morskie i spała z nimi w akwarium. Albo obok mnie na poduszce. Sama wyprowadzała się na dwór, a żeby wróciła, wystarczyło zawołać ją przez okno. Lubiła jeżdzić w wózku dla lalek, ku uciesze mojej siostry, dwulatki wtedy. Nie lubiła kiedy ktoś z tego wózka chciał ją wyjąć. Dostała przezrzuty na krtań, po krótkim czasie kilka razy dziennie miała ataki duszności, które kończyły się utratą świadomości. Po jednym z nich tata zabrał ją do lekarza i wrócił sam. Nie podjął decyzji sam, nie umiał wydusić słowa "tak". Pierwszy i ostatni raz widziałam mojego ojca płaczącego.
BEJ
Foksterier szorstkowłosy mojej mamy, zabrany wbrew protestom mojego ojca, przeciwnika drugiego psa w domu. Przyłapani po tygodniu śpiący razem na kanapie (tzn.Bej na tacie), najlepsi przyjaciele bez żadnego zbędnego komentarza do końca ich dni. Został skradziony przez myśliwych kiedy byliśmy na wakacjach w okolicach Wolsztyna. Kilkukrotne prośby o sprzedanie Beja za duże nawet sumy spełzły na niczym, więc myśliwi wyjeżdżając zabrali Beczkę ze sobą. (Nazywany Beczką ze względu na okrąglutki brzuszek). Mojego ojca i mamę ogarnął amok. Prawie codziennie jeździli po okolicznych wsiach i szukali małego. Skutek przyniosła dopiero kampania radiowa. Po dwóch tygodniach zadzwonili młodzi ludzie, że nas pies jest przywiązany do budy w jakiejś zabitej dechami wsi, gdzie oddali go mysliwi kiedy nie spełnił ich oczekiwań. Po powrocie do domu długo wracał do siebie. Jako że był bardzo pogryziony, do końca swych dni nie tolerował innych psów. Za to o 19.30 stał przed tapczanem i czekał aż mu rozłożymy. Pies który kolekcjonował zabawki, prowokując pytania gości, czy mamy w domu małe dziecko. Wieczorem zanosił je do swojego kącika. Bezbłędnie je rozróżniał, na żadanie "przynieś pingwinka" zawsze wiedział który to pingwinek, rozpoznawał zawsze. Dostał ze starości w wieku 15 lat demencji, chodził i walił głową w ścianę, spadał ze schodów, nie panował nad pęcherzem. Pies którego życie uratowałam, o czym do dziś przypomina mi sieć blizn na twarzy. Kiedy już prawie nie wstawał, zapadła decyzja. Okupiona wielkim cierpieniem naszym, ale ....
GAPA
Cocker spaniel, ostatni prezent mojego ojca dla mamy, pod choinkę. Najpiękniejszy na świecie, wykochany, niezbyt mądry, ale bardzo wesoły. Po śmierci ojca został samozwańczym przywódcą stada samych kobiet. Rządził nami do tego stopnia, że nie mogłyśmy koło niego przejść kiedy spał, nachylać się kiedy sobie nie życzył. Milczałyśmy. Inwestowałyśmy w podręczniki, szkolenia, nawet kiedy moja siostrzenica mając dwa lata wylądowała na chirurgii z poszarpaną rączką. Po terapii behawioralnej pies wrócił do domu spokojny, grzeczny. Do chwili kiedy z dzikim skowytem wyrwał  mojej siostrze smycz z ręki i postanowił uciszyć dwie dziewczynki na karuzeli. Zębami. Tego samego dnia mój mąż podjął za nas decyzję. Weterynarze z którymi się konsultowaliśmy nie zaprotestowali. Po podaniu Gapie głupiego jasia lekarz stwierdził że psa  z takim poziomem agresji nie widział. Nie chcę wiedzieć co robił, mój mąż wrócił z obandażowanymi rękami, głaskał Gapę po głowie.
EDMUND
Pudelek miniaturka miniaturki, miłość mojego życia, ważąca trzy kilo, najdzielniejszy piesek na ziemi, budzący wesołość wszystkich dookoła, ale i podziw za waleczność. Jedyny o którym piszę i od razu łzy lecą mi po twarzy. Kochający wszystkich, rządzący 40 kilowym labradorem, jakby ten był robaczkiem, śpiący labkowi na brzuchu, albo mi na głowie, rozdający buziaki, kotopiesek który uwielbiał siedzenie na oparciu fotela, mój mały żołnierzyk, który po każdym strzyżeniu nie chciał wychodzić spod łóżka (nie, nie miał klasycznego pudla wyciętego:). Piesio który nad życie kochał chrupki kukurydziane i frytki z McDonalda. Porwany z kilkoma innymi psami, być może na handel, niestety po głośnej akcji poszukiwawczej wszystkie pieski zostały podrzucone na pole niedaleko naszej osady. Sekcje zwłok wykazały że ktoś z naszych psów zrobił sobie piłki. Nie chcę myśleć co im zrobili. Nie wiem ile tam leżały. Ale żałuję że nie wróciły do nas i nie mogliśmy um ulżyc w tym cierpieniu. Kocham tego białaska do dzis. Leży pod jabłonią.

Możecie się oburzać na słowa "skrócić cierpienie", "żeby się nie męczył", tak jak dziś w komentarzach na FB. Jednak jeśli okaże się że...się okaże, to proszę, potraktujcie mnie jak psa, nie jak zdychającego człowieka.

2014/11/10

Pokolenie wychuchane? A dziękuję postoję.

Sytuacja #1
Drogeria w małym miasteczku w Polsce. Dwie nastolatki przy półce z dezodorantami psikają w nakrętki aż duszno. Podchodzi pani w wieku co najmniej ich mam i zwraca uwagę. Żeby nie psikać, bo ktoś to potem kupuje. Wypsikane deo. Niefajnie. Reakcja dziewczyn mnie szokuje. Pysk na dwanaście centymetrów, zęby na wierzchu, ślina kapie ze złości. Leeeecąąąąą pyskóweczki, że one wcale, absolutnie, jakie psikanie, co ta pani se wyobraża, jak to one święte krowy młodego pokolenia- psikanie? Kierowniczkę niech wezwie, zrobimy sąd drogeriowy, proszę bardzo, się pani ze wstydu spali za te oskarżenia, na stosie wacików najlepiej. Przyczłapuje się kierowniczka. Wiek średni, mina WTF znowu, kawy nie wypiję, ciacha nie zeżrę, w dupę z tą robotą, co wy psikacie, nie wolno psikać, towar psikany należy do psikanta, brać albo wynocha. Dziołchy spłoszone wycofują się i głośno komentuja: stara zołza, jędza taka i owaka, głupia krowa. Nie wytrzymuję, puszczam Gabigadową wiąchę z gówniarami jako miłym słownym przerywnikiem, wśród słowotoku na temat szacunku. Mi też się od laluszek dostaje....

Sytuacja #2
Stoi Gabigadowa matka w kolejce do diabetologa. Brzuch dziewięciomiesięczny, Masa w środku, Gabrycha przydreptana ze mną, gorąco że na łbie można jajko usmażyć. Dwa osobniki młodociane narodowości niemieckiej rozwalają się na krzesłach, pozostałe zajmuje tatuś z dwójką tak na oko 5-6 latków, rozpierdzielonych na krzesłąch nie dość że dupowo, to jeszcze na sąsiednich girowo. I pan starszy z nogą w gipsie (obok ortopeda przyjmuje). Pan zagipsowany na widok wchodzącego brzucha matki Masy podrywa się na nodze niezagipsowanej, niezdarnie kuśtykowo proponując miejsce. Matka odmawia. Jak on biedny ma stać na tym kuternogu? Więc stoi se matka wraz z brzuchem oraz Gabrielą, dziewczynką z włączonym marudnikiem powolnym, i zaczyna ją trafiać....szlag ją zaczyna powoli trafiac, ale powolność szlagu mija i chwyta ją kurwica serca i nerwów. Z uśmiechem najmilszym, jaki ma w zanadrzu, pyta młodocianych Niemoszków -czy oni też do ortopedy? Nieee? A nózki bolą? Nieeee? To wstawaj kurwa smarkaczu i miejsce mi ustąp. Wstają. Prychają. Tata z dziećmi okupującymi krzesła między innymi nogowo przesyła mi spojrzenie pełne niechęci. Akcent baba ma ruski albo polski, sama se dziecko zrobiła, do tego jeszcze z nudów cukrzycę se zafundowała, nie wspominając że jeszcze ten upał to na pewno jej sprawka, zołza jedna, dobrze ze on tak umie udawać że nie widzi ciężarnych kobiet od cycków w dól, bo jeszcze by żmija spędziła jego dzieciątką nożnozajęte krzesłowo, no na podłogę by spędziła,a  może nawet by warknęła a może by i kopła z japonka bo te polaki ruskowe to nieobliczalne są, zresztą widać jaka chamka tydzień przed porodem jej się krzesła zachciewa.

Sytuacja #3
Fast food w De. Pani za kasą w wieku balzakowskim, bardzo miła. Przed nami w kolejce dwóch chłopaczków. Bardzo miłych również. Kiedy podchodzą złożyć zamówienie, po pierwszych słowach pani przerywa: " Młody człowieku, kiedy ze mną rozmawiasz, bądź tak miły i zdejmij okulary przeciwsłoneczne. Tu nie świeci słońce, a ja cenię kontakt wzrokowy". Szczena w dól, kurtyna opada, 1:0 dla pani. Oburzenie młodzian odbiera im zapewne apetyt, że jak sklepowa fastfoodowa im uwagę? A może oni choroby mają oczne, może zapalenie spojówkoworzęsowe mają, a może brak gałki oczowej im doskwiera i bezokularność nie da już szans na wyleczenie tej strasznej choroby i przeszczep oka będzie konieczny lewego bo prawe bez okularów się nie przyjmie? He?

Sytuacja #4
Muslimskie dzieci na dworze powyrywały tabliczki z miejsc parkingowych. Nasza babcia (adoptowana niemiecka, tak mamy taką:)) delikatnie zwraca uwagę. Dzieci małe, kilkulatki, wystraszone biegną do starszych kolegów, opowiadają co i jak. Zaczyna się narada....Gdyby spojrzenia mogły zabijać, to te piękne czarne oczka zrobiłyby nam na podwórku powtórkę z Nagasaki, połaczoną z finezją Fredzia Kruggera. No bo jak ta stara, owłosiona, zafartuchowana, na pewno głupia, ohydna Niemra im - azylantom, biednym takim, nieszczęsliwym, mającym prawo do wszystkiego, ona im będzie mówić że tabliczek se nie mogą powyrywać? Tak se po prostu nie mogą, bo ich wkurzają że tyle lat już sobie są te tabliczki i oni mają ochotę taką a,jędza im że nie wolno???? Oooo smak zemsty będzie syropem klonowym w ich ustach, lentilkami oraz milką z orzeszkami i daimem. Będzie tak słodkozemstowo że babcia popamięta, że im, własnie im, a szczególnie im, uwagi się nie zwraca. Następnego dnia babcia znajduje na wycieraczce kwiaty. Z korzeniami, te które sama pielęgnuje w miniogródku pod blokiem. Babcia płacze. Bardzo.

Pokolenie bezstresowo wychowane. Czyli niewychowane po prostu. Ja pierdolę takie dzieciaki mieć, znaczy dziekuję bardzo, nie trawię.

2014/11/06

Ja tylko tyle wiem. Nie jestem wybitnie mądra.

Dzwoni koleżanka. Nieszczęsliwie zakochana, a więc uważająca że wszystkie chwyty dozwolone. Nie chcę się z nią kłócić, nie chcę jej niczego tłumaczyć, nie chcę dyskutować, działa nie w moim stylu, nie rozumiem jej. Po półgodzinnej tyradzie okraszonej soczystymi epitetami w kierunku tego Ktosia który po prostu się w niej nie zakochał, biedny, rzuca mi: Bo ty mi nigdy nic nie doradziłaś, czy ty nie masz swojego zdania? Określ się jakoś, doradź mi.
A ja nie umiem. Ja nie jestem taka mądra, żebym mogła udzielać złotych rad na każdy temat. Ja jestem w takim wieku, że wiem o życiu wystarczająco dużo i ciągle za mało. Ja mogę napisać co ja uważam w życiu za ważne, no, przynajmniej taki wycinek z tego, bo na pewno coś mi umknie.

1. Znaj swoją wartość. Umiej powiedzieć że na coś nie zasługujesz, że chcesz czegoś lepszego, ale też musisz umieć zachować umiar i nie rzucać się z motyką na słońce. Nie daj się poniżać, ale też nie daj się omamić jakimiś nierealnymi celami, bo i jedno i drugie przyniesie tylko rozczarowania.

2. Głowa do góry. Jeśli jest źle, popłacz sobie, upij się, pokrzycz, dotknij dna i się od niego odbij. Żeby coś zmienić zacznij metodą małych kroków - po kolei, po kolei, najtrudniejszy jest pierwszy krok, niezależnie jak mały jest.

3. Bądź miła. Bądź jak delfin. Niezależnie od sytuacji. Bądź miła do wyrzygania im bardziej ktoś Cię wkurza tym Ty bądź milsza. A jeśli ten ktoś jest miły, to będzie Wam obu miło.

4. Bądź sobą. Jakbyś się nie starała udawać kogoś innego, to i tak będzie to tylko strata czasu. Bądź sobą, o ile jeszcze pamiętasz jaka jesteś naprawdę.

5. Śmiej się. Z głupot, z dzieci, z pierdków, z durnych żartów, kiedy tylko masz ochotę to się śmiej. A najlepiej w głos i najlepiej z kimś. A jeszcze lepiej bardzo bardzo głośno i bez modulowania głosu. Rechocz.wyj, płacz ze śmiechu.

6. Śpiewaj i tańcz, ale to wszyscy piszą, nie? Na chandrę polecam Guns and Roses "Crazy" wytańczone i wyśpiewane z córką. Chyba że masz syna. Bo ja mam i to i to. Wybór w tancerzach mam. Tak, ja też tańczę bo lubię a nie że umiem i tak, ja też jak śpiewam to sąsiedzi myślą że mąż mnie tłucze. Ale cóż. Staram się.

7. Znajdź sobie kogoś kto Ci imponuje. Nawet jeśli jest to ktoś kogo nie znasz osobiście, stawiaj sobie tego ktosia za wzorzec. Zawsze to jakiś kierunkowskaz, szczególnie w gówniane dni.

8. Lub coś bardziej niż inne lubienia. Celebruj to. Ja słucham muzyki,a Ty? Kładę dzieci spać, męża też, robię sobie kawę, słuchawki na uszy i ucztuję. Dla mnie to rozkosz, potrafię jak nastolatka zarwać noc przy nowej płycie.Starej też. Szczerze mówiąc słucham w kółko tego samego.

9. Przypomnij sobie jak się marzy. O kimś, o czymś. Nikt się nie dowie.

10. Przygarnij psa. Albo dwa jak ja. Nikt Cię bardziej nie wkurzy niż one, ale też kiedy wkurzy Cię cała reszta, to te ślipka, te kudełki, te ciepłe ciałka pieskowe od razu poprawią humor. I to spojrzenie pełne miłości. Bezcenne. I wszędzie będą kłaki, nie oszukujmy się.

11. Tak długo czekaj na miłość aż znajdziesz prawdziwą. A jak znajdziesz prawdziwą to będziesz wiedzieć że to ta. A to ta, kiedy z tęsknoty bolą Cię mięśnie i czujesz się jak chora na grypę. Sprawdzone.

12. Przytulaj dzieci, tul się do męża, całuj ich i mów że kochasz. Róbcie sobie leniwe kanapowe chwile pod kocykami. Wypady nad rzekę i na lody. Za kilka lat dzieci powiedzą że spacer ze starymi to obciach. A kiedy zatęsknią za takimi chwilami, Ty prawdopodobnie będziesz już w trumnie. (Jeśli w urnie, to opcja spaceru jeszcze wchodzi w grę - sprawdzone:))

13. Kupuj sobie ulubione słodycze i się nie dziel:)

14. Miej swoje dziwactwa. Lampki choinkowe w lecie, kupowanie sobie zabawek pluszowych (no że niby dzieciom, wiecie!), zbieranie gumek do włosów (kilogramy tego mamy), cynamonomania (nawet guma do żucia), zwierzoobronomania (u nas w domu nawet paska skórzanego nie wolno mieć) cokolwiek, resztę pozwólcie że zachowam dla siebie:)

15. Bądź sobą. Nie uda Ci się długo udawać kogoś innego. Wiem że to już napisałam. Ale dla mnie to najważniejsze.


Jakie to banalne co? Jak wypociny gimnazjalistki. Ale kto powiedział, że ja jestem skomplikowana? Nie muszę być. Tak samo jak nie muszę być specjalnie mądra. Ważne że jestem szczęsliwa.







2014/11/05

Ja już nawet nie wiem, czy Cię lubię Polsko!

Po przeczytaniu u pewnej mamy blogerki postu dotyczącego buraków za granicą, wczorajszy wieczór spędziłam na rozmyślaniu. Mama zarzuca że Polacy używają obcojęzycznych słów, krytykują Polskę, nadają dzieciom obcobrzmiące imiona oraz używają zwrotu "U nas w .."Niemczech na przykład.
Wyszło na to że ja burakiem jestem.

Nie nie, to żart. Nie uważam się za buraka z buszu emigracyjnego, mimo że Masa pierwotnie miał mieć na imię Torsten:)

Po prostu to jest tak. Wyjeżdzasz za granicę. Pal licho dlaczego, czy obrażasz się na swój kraj, czy chcesz lepiej zarobić, czy chcesz żeby dzieci miały lepszy start.

Przyjeżdzasz, zaczynasz pracę, wynajmujesz mieszkanie i pierwsze dni i miesiące to dla Ciebie egzotyka. Nagle okazuje się że można żyć inaczej niż w Polsce, mniej się stresować codziennością, sprawami urzędowymi, pracą, finansami. Zachłystujesz się i czkawkujesz - a tu leki za darmo, a tu w kasach chorych porządek, a w szpitalach to dania z menu wybierasz sobie, a dodatek na dziecko jak pół najniższej pensji (brutto!) w Polsce, a tu zarabiasz tyle a tyle, jedziesz do perfumerii i możesz od ręki kupić fajne kosmetyki, a tu stać Cię bez bólu na mieszkanie, a w cenie wynajmu rachunki już wliczone, a tu autostrady.

Można by wyliczać bez końca. Kto nie mieszkał w Niemczech, nie wie jak łatwo tu się oswaja codzienność.

A potem ta codzienność staje się prawdziwą codziennością.
 Zaczynasz nazywać swoje mieszkanie domem.
Miasto odkrywasz codziennie, od marketu po przychodnię, od urzędu po zabytki, od zoo po cmentarz. I zaczynasz nazywać je swoim miastem.
Grono sąsiadów i współpracowników zaczyna traktować Cię jak rodzinę, Ty zaczynasz za nimi tęsknić kiedy jesteś w Polsce.
Zaczynasz lubić niemiecki dystans między ludźmi, drażni Cię bezpośredniość w Polsce, zaczyna denerwowac to co czytasz w serwisach informacyjnych, że w Polsce tak i tak, a ten zrobił to, a rząd to, a bieda a kryzys. I to Cię wkurza nie dlatego że "u Ciebie w Niemczech" jest lepiej. To wkurza dlatego, że widzisz DLACZEGO jest lepiej. Kiedy rozumiesz zasady rządzące w Niemczech, widzisz jak bardzo tych zasad brakuje w Polsce. Zasad, porządku, głosu zwykłego obywatela, szacunku do ludzi ze strony rządzących.I co robisz? Nic, przestajesz czytać i się irytować po pewnym czasie. Ja tak przynajmniej mam.

Ze wszystkich stron słyszysz jazgot niemieckiego języka. Charczenie, rzężenie, warkotanie, na początku to jeden bełkot, po pewnym czasie oglądasz już jednak filmy w niemieckiej telewizji, czytasz gazety, i ze zdumieniem odkrywasz że Twoje dziecko zaczyna też mówić po niemiecku, mimo że trzymasz się zasady mówienia w domu tylko po polsku. Za jakiś czas odkryjesz że jest Ci wszystko jedno jaki język wybierzesz w bankomacie: czy polski czy english czy deutsch. Po pewnym czasie nie będzie Ci się chciało czytając, jak ja, ogłoszenia o wynajmie mieszkań, tłumaczyć na polski, więc powiesz do męża, vier hundert kalt mit balkon, aufzug und badewanne. Czy to takie złe? Kiedy jadę do Polski to przecież tak nie mówię.

Co do imion. Mikołaj to prztyczek w nos dla Niemoszków. Ależ im trudno powiedzieć. Ale skoro żyjemy w De, to jeśli będę miała jeszcze córkę, to będzie Stella. I tyle. Bo mi wolno. Może być nawet Barboel. I oczywiście w Polsce kiedy ktoś usłyszy że wołam na córkę Stella, to pomyśli że ja burak jestem dżesikowy i kevinowy. Ale ja będę w Polsce na wakacjach. A w Niemczech Stella to tylko Stella. Moje dzieci mają polskie obuwatelstwo, ale już oficjalnie w Polsce ich nie ma. Mikołaj dostanie obywatelstwo niemieckie z automatu, jeśli sobie zażyczy, Gabi za kilka lat, kiedy i my dostaniemy. Czy zdradzę Polskę? Nie. po prostu będę chciała być obywatelem kraju w którym mieszkam. Mam do tego prawo.

Co do "u nas w Niemczech". Tak, u nas. To nie jest dla mnie pożyczone państwo. Ja tu mieszkam. Nie mówię "u nas w Polsce" bo chyba nie mam już prawa do tego. Ja przestaję wiedzieć jak jest w Polsce. Czytam, rozmawiam z mamą, znajomymi, ale na własnej skórze nie doświadczam mieszkania w Polsce. Życie tam się zmieniło. Czasem zupełnie nie wiem co się tam dzieje. Ba, nie wiem nawet jakie polskie zespoły są na listach przebojów, i zawsze moja mama, wielbicielka muzyki wszelakiej robi mi wykłady - kto z kim i o czym śpiewa. Takie zwykłe rzeczy a ja nie w temacie.

Czy mi z tym wszystkim źle czy dobrze pewnie gdybacie?
Mi jest wsio rybka. Nie tęsknię za Polską. Nie jestem patriotką i nigdy nie byłam. Tęsknię za moją mamą, rodziną, ogrodem, ale mam to prawie co miesiąc kiedy jeżdżę do Polski. Mama do mnie. Nie mam daleko, mieszkam w Sachsen-Anhalt. Lubię Niemcy, lubię Niemców.Myślę że zrozumieją mnie Ci, ktorzy też mieszkają za granicą, a nie oceniają z Polski.

Obojętne mi czy moje dziecko ma geburtsurkund jak Miki, czy świadectwo urodzenia jak Gabi (bo wyrzuty jak mogłam Mikiego w Niemczech urodzić też już słyszałam) .

Czuję się u siebie. Nie ma znaczenia gdzie, ważne z kim. Mój dom jest tam gdzie moje dzieci i mąż. Moje miejsce na ziemi.