2015/08/20

A jeśli niepoczytalność to nie puste słowa? Kogo obwinisz?

A jeśli człowiek który zabił dziewczynkę siekierą był chory psychicznie?
Internet aż huczy.
Że na miejscu go, jak psa.
Z okrucieństwem.
Że bydlę,świnia.
Że teraz sobie na pewno "żółte papiery" załatwi.
Tylko czy musi naprawdę załatwiać?


Pani K.

 Choroba objawiła się po silnym przeżyciu, w wieku około 40 lat.
Objawiła się pięknie, przypływem energii, milionem dobrych pomysłow, pobudzeniem ruchowym.
 Po pewnym czasie rodzinę zaczął niepokoić ten entuzjazm, objawiający się na przykład kupieniem stu sadzonek pelargonii w celu obdarowania sąsiadów, bądź wykupieniem całego zapasu chusteczek higienicznych w markecie w celu rozdania ich na pobliskim skwerku.
 Później zaczęło robić się mniej ciekawie, świetnym pomysłem dla Pani K. było jeżdżenie nocą samochodem bez włączonych świateł, rozmawianie z radiem, rozdawanie pieniędzy.
Któregoś dnia Pani K.oznajmiła że idzie zabić sąsiadkę, bo podejrzewa że ma romans z jej mężem. Wzięła więc nóż w rękę i poszła. Sąsiadka została ostrzeżona, pogotowie zawiadomione.
Pani K. od 18 lat kilka miesięcy rocznie spędza w szpitalu psychiatrycznym, nie poznając rodziny, atakując, plując jadem i nienawiścia. Po czym na resztę roku wraca do domu, otumaniona lekami, w depresji. Aż do kolejnego ataku manii.
Rodzina już wie, że przy pierwszym objawie manii trzeba Panią K. sprowokować do ataku, żeby można było ją zabrać na oddział wbrew swojej woli. Ostatni atak polegał na próbie usunięcia z brzucha córki dziecka, które Pani K. zdawało się być szatanem. Pani K.próbowała usunąć owe szatańskie nasienie kopniakami w 9-miesięczny brzuch. Pogotowie wyperswadowało jej ten pomysł.
Dzieci i mąż Pani K. są świadomi, że jest ona zagrożeniem dla siebie i innych. Właściwie nie ona, a jej choroba. Jej mózg zabawiający się jej kosztem.
Panią K. znam od 1986 roku, kiedy to pokochałam jej córkę jak rodzoną siostrę.Weszłam do ich rodziny automatycznie, z biegu i już zostałam. Przechodziłam z nimi przez to wszystko. Z rodziny zostały zgliszcza. Przyjaźń pozostała.

Pan F.

Ze słuchawkami w uszach bawił się w Amityville, opowiadając rodzinie, że zaraz przyjdą ci ludzie i ich zamordują. Kiedy zdaje sobie sprawę, że rodzina uważa go za chorego, ucieka nad morze. Robi dziwne rzeczy na molo. Interweniuje policja.
Pan F. ma szczęscie - niepełnoletni jest, to rodzice decydują o jego leczeniu na oddziale zamkniętym. Leczenie trwa do dziś, Pan F. nie miał kolejnego ataku, przestrzega zaleceń, wszyscy wiedzą o chorobie, chodzą wokol niego na paluszkach, nie denerwują, żadnych ciemności, posępnej muzyki, słuchawek, ale daje radę.
Ma cudowną żonę i pięknego syna.
I mądrych rodziców.


Pan X.

Starszy pan, nieszkodliwie zainteresowany gołymi babami patrzącymi na niego z plakatów rozwieszonych w garażu. Bawiący się wackiem przed domem.
 Nieszkodliwy waratuńcio, według własnych dzieci i sąsiadów.
Nienawidzący swojej sąsiadki, upierdliwy w stosunku do niej tak bardzo, że ta wystawia dom na sprzedaż, żeby od sąsiada uciec. Wedługo otoczenia Pan X. szkodliwy jest jak komar, lub brzęcząca mucha.
W momencie kiedy dowiaduje się o planach wyprowadzki sąsiadów, wkłada siekierę do reklamówki i idzie za sąsiadką, waląc ją ostrzem w głowę. Sąsiadka przeżywa atak. Fizycznie. Psychicznie już nie.
Pan X. zostaje nareszcie zdiagnozowany. I wcale nie jest chory na upierdliwość i stetryczenie, jak ogłaszała rodzina.

Pani O.
Piękna, młoda, zdolna. Studentka.
Wpada w depresję, leczy się.
Któregoś dnia już nie jest sobą, okalecza się, maluje pokój farbami w spray'u, mówi od rzeczy. Atakuje narzeczonego. Niewidzący wzrok, wykrzywianie twarzy, absurdalne słowa. Agresja. Morze agresji.
Narzeczony prosi o pomoc jej rodziców, ci przyjeżdżają, zabierają Panią O. do swojego domu, zamykają na klucz, podają leki przepisane przez znajomą lekarkę. Na słowo psychiatra wzdrygają się nerwowo, wpadają w złość, że jak to ich córeczka wariatką jest? Do psychiatryka? Absolutnie odpada, ona ma przecież depresję. Matka z podbitymi oczami chodzi, córki się boi, ale lekarze precz.
Dziewczyna jest w tym stanie od trzech miesięcy, niknie w oczach, spala się, jej mózg dostaje szału. Jak długo to potrwa?

Które z nich zabiłoby dziesięciolatkę siekierą?
Żadne, na pewno.
Ale ich choroba, ich durny nabijający się z ich słabości mózg, zrobiłaby to po sto razy.

Jakie byłoby wytłumaczenie?
Kazde byłoby dobre.
Powód czy bez powodu.

Zabić bo jest małpą, bo nie mam pracy, bo ma oczy krzywe, bo spojrzała, albo oczy zamknęła nie tak.

Oni nie są sobą, to choroba za nich myśli.

Świry z z siekierami i nożami. Łatwo powiedzieć, spróbujcie sami, łatwo co?

Ale wiecie co? Oni nie są winni.

Za to ja za współudział sądziłabym najbliższych.

Tych którzy się wstydzą, że wariata mają w domu.
Tych, którzy udają że to tylko depresja, że to zły humor.
Że to kreatywność, że to stetryczenie, rozmarudzenie.
Że to przejdzie samo.
Że on/ona na pewno nikogo nie skrzywdzi.

A nie widzą tej osoby, zamkniętej w chorobie, w obłędzie.
Ona tam pod spodem jest przecież, taka jak kiedyś.

Jeśli ją uratujemy, to jakaś dziesięciolatka może spokojnie zrobi zakupy w księgarni.